Płynął czas, a oni posuwali się w milczeniu. Mijali cmentarze, na których warstwami grzebano ludzi kolejnych epok, od prastarych czasów do współczesności. Oglądali miasta dawno zapadłe pod ziemię i nowe, zbudowane na ruinach, widzieli zagubione królestwa…
– Kim jesteś? – spytał wreszcie Móri.
– Zwą mnie Nidhogg – odparła istota. – Mówią, że jestem smokiem, który podgryza korzenie drzewa świata. Kiedy korzenie zostaną przegryzione, świat legnie w gruzach. Jak widzisz, Móri z ludzkiego rodu, wcale nie jestem smokiem. Ale w pewnym sensie mają rację. Bo ja reprezentuję ludzi, którzy podgryzają korzenie drzewa życia.
Tiril przerwała Móriemu:
– Ale co to jest za istota, nie bardzo rozumiem?
Móri westchnął. Z trudem przychodziło mu uchylenie rąbka tajemnicy, ujawnienie koszmaru, jaki przeżył.
– Pokazał mi wszystko, co znajduje się pod ziemią, i w jaki sposób ludzie traktują ukryte tam zasoby.
– Ale przecież pod ziemią nic nie ma. Kilka kopalni. Ziemi i gór nie zdołano zniszczyć.
– Mówił, że na razie nie jest jeszcze tak źle, bogactwa ziemi eksploatuje się dopiero w kilku miejscach na świecie. Ale w przyszłości będzie gorzej, o wiele, wiele gorzej. Ziemia zazna cierpień przez nieopanowaną chciwość człowieka. To właśnie miał na myśli, mówiąc o podgryzaniu korzeni drzewa życia.
– Czy te istoty potrafiły patrzeć w przyszłość?
– Oczywiście! Dowiedziałem się o tym później. Ale tej nocy zabrano mnie na bardzo piękną wyprawę przez wnętrze ziemi. Wędrowaliśmy przez baśniowej urody groty pełne stalaktytów, przez jaskinie oświetlane blaskiem skrzących się kamieni, zielonych szmaragdów, lśniących diamentów, fioletowych ametystów, ciemnoczerwonych rubinów, złotego bursztynu, wyrzuconego na brzeg Bałtyku, pochodzącego z zatopionych dawno temu lasów sosnowych. Szafirów niebieskich jak twoje oczy…
– Och, jak pięknie powiedziałeś! Mów tak dalej!
Móri roześmiał się.
– Czy można rzec, że pod ziemią jest nieziemsko pięknie?
Tiril także się uśmiechnęła.
– Widzieliśmy podziemne rzeki, których istnienia nikt się nie domyśla – podjął Móri. – Wyschnięte koryta rzeczne, odsłaniające kolejne pokłady kamieni szlachetnych… Dobrze, że ludzie nie wiedzą o tych bogactwach. Kiedy jednak powiedziałem o tym memu towarzyszowi, on rzekł coś, co mnie zdumiało; „W przyszłości ludzie nie będą pożądać drogocennych kamieni, pięknych grot czy zatopionych miast, lecz czegoś całkiem innego. Z czasem ziemia stanie się tak wyniszczona…” Nie, nie chcę o tym mówić, Tiril. To przerażające.
– Rozumiem już, co miał na myśli, mówiąc o Nidhoggu podgryzającym drzewo świata. To drzewo… Czy w mitologii skandynawskiej nie nazywano go Yggdrasill?
– Tak, właśnie tak. Wiesz, czasami zastanawiam się, czy nasi przodkowie nie wiedzieli więcej, niż nam się wydaje.
– Czy ludzie nigdy nie zmądrzeją?
– Nie. Kolejne pokolenia chcą chyba powtarzać błędy rodziców.
Chłodny wiatr omiótł miejsce, w którym Steinar zwykłe obozował w czasie podróży. Tiril nie przypuszczała, że powiew dotrze aż tutaj.
Potem jednak przyszło jej do głowy, że nie jest to zwyczajny wiatr. Dmuchnęło lodowatym chłodem, jakby prostą z królestwa śmierci.
Czyżby od ich strasznych towarzyszy?
Przysunęła się bliżej Móriego, chcąc poczuć jego ciepło.
Ale przecież on sam jest częścią królestwa śmierci, uświadomiła sobie.
– Opowiedz mi, co się wydarzyło następnej nocy!
Następna noc? Móri starał się przypomnieć sobie kolejność wydarzeń.
Czy to nie ta noc, kiedy pozwolono mu trochę odpocząć? Tak.
Nauczyciel znów zabrał go do wszechświata, tym razem nie do duchowego, lecz tego bardziej konkretnego. W przestworza na sklepieniu niebieskim.
Jak zwykle na początku każdej podróży Móri uczył się od tego przerażającego swym wyglądem mężczyzny wiedzy tajemnej. Dostąpił wtajemniczenia, za które, był pewien, Mag-Loftur oddałby duszę.
Stanę się najpotężniejszym z żyjących czarnoksiężników, myślał.
Ale za jaką cenę?
Jeśli spełnię dobry uczynek, pomogę komuś lub czymś się przysłużę, skrzywdzę innego człowieka. Przyczynię mu nieszczęścia.
Potworne koszty!
Nie wykręcę się jednak od tych nauk. Żądza posiadania „Rödskinny” zagnała mnie aż tutaj, muszę przyjąć to, co jest mi teraz pisane.
Tej nocy Móri spotkał kolejno dwie kobiety. Obie piękne i czyste, zdumiał się ich widokiem, nie mógł zrozumieć, co robią wśród przerażających potworów.
Pierwsza powiodła go przez powietrze, ponad sklepienie niebieskie, skąd mogli patrzeć na ziemię. Była to zaiste cudowna podróż, Móri radował się nią bez cienia strachu. Spotkali ptaki niebieskie, unosili się wśród perłowych chmur, widzieli, jak z maleńkich domków na ziemi unoszą się cieniutkie smużki dymu.
Kobieta przemówiła doń po raz pierwszy:
– Daję ci możność ujrzenia piękna. Możesz widzieć mą urodę, Móri. Ale ludzie, którzy przyjdą na świat za dwieście lat, zobaczą coś zupełnie innego.
Popatrzył na swą przewodniczkę.
– Zmienisz się, piękna pani?
– Tak. Stanę się taka, jak moi towarzysze.
– Ale dlaczego? – wykrzyknął zdumiony.
Wskazała na dół.
– Widzisz dym unoszący się z kominów? Kiedyś gęsty i czarny, będzie buchał z zatrutych studni, z. kominów wyższych od najwyższych wież kościelnych ze źródeł, których jeszcze nie znamy.
Móri zaniemówił, nie mógł pojąć jej słów.
– Rozumiem, że uosabiasz powietrze, niebo nad Ziemią, przestrzeń. A więc i ty, pani, staniesz się kiedyś brzydka i odpychająca?
– Tak. Człowiek ze wszystkiego, co istnieje, wyzwoli ukryte siły. Nie zostawi w spokoju nawet wszechświata, który nie ma granic.
– A ptaki niebieskie?
Kobieta ze smutkiem pokręciła głową.
Móri zapłakał.
Opadu na ziemię, gdzie czekała już druga kobieta.
Poprowadziła go przez morza.
Poza kilkoma zatopionymi miastami i licznymi wrakami statków na dnie morza i to także była piękna wyprawa. Móri z radością obserwował rozmaite ryby o wszystkich kolorach tęczy. Widział tnące wody wieloryby, rozbawione delfiny i statki dumnie ślizgające się po falach.
– No, tu chyba nie ma się czego obawiać – uśmiechnął się do kobiety.
Ona jednak nie odwzajemniła uśmiechu.
– Upłyną dwa albo trzy stulecia – rzekła miękkim, jakby musującym głosem – i Jego Wysokość Człowiek uzna, że morze to dobre miejsce do wylewania trucizn. Zanieczyści wody płynnymi i stałymi odpadami. Ryby wyginą. Woda stanie się śmiertelnie niebezpieczna. Ludzie zdobędą zasoby ziemi, których miejsce nie jest w wodzie, lecz właśnie tam się znajdą. Ptaki morskie zginą…
– Och, nie – błagał Móri. – Nie mów już nic więcej! Nie chcę tego słuchać, nie wierzę, że ludzie są tacy podli!
– Nie są podli. Są głupi. I chciwi.
Móri milczał przez chwilę, potem odwrócił się do niej ze łzami w oczach.
– Przypuszczam, że i ciebie, pani, także dotknie to szaleństwo?
– Tak, powoli, lecz nieubłaganie, stawać się będę taka jak inni, których spotkałeś.
Podróż przestała już być cudowna.
Podobnie jak istoty, z którymi poprzednio zawarł znajomość, i ta kobieta nauczała go, w jaki sposób w swym powołaniu czarnoksiężnika najlepiej może wykorzystać możliwości kryjące się w jej królestwie. Móri wiele się nauczył, ale i bardzo zasmucił. Coraz bardziej żałował, że wybrał tę drogę. Powinien zostać tam, gdzie był. Wtedy w Holar nie powinien był przekraczać granicy życia i śmierci.
Читать дальше