Pomocy, nie przeżyję tego!
Nagle otaczająca go atmosfera złagodniała. Zimno przestało już być tak dotkliwe, zrobiło się jaśniej. Dotarli do wyjścia z grot.
Ale gdzie się znajdowali?
Móri szedł za swym milczącym przewodnikiem, który uparcie kroczył naprzód. Nagle wszystkie kryształki lodu spadły na ziemię i zniknęły.
Na ziemię? Tu nie było ziemi. Chociaż nikt mu o tym nie powiedział, Móri zdawał sobie sprawę, że znalazł się w nieznanych wymiarach, otaczających wewnętrzny świat człowieka. Ujrzał tych, którzy wypatrują możliwości, by się weń wedrzeć: złe moce, dobre duszki, groźne zjawy i mroczne cienie.
W pewnym sensie można było powiedzieć, że owe istoty, te obce moce, poruszały się również wokół globu ziemskiego, chociaż działo się to na płaszczyźnie duchowej, nie materialnej. Bo teraz Móri znalazł się wśród nich. Mógł zajrzeć do świata ludzi, podczas gdy sam znajdował się w iluzorycznym wszechświecie.
Jego przewodnik się zatrzymał.
Zrobił to w sposób tak gwałtowny, że Móri wyczuł coś groźnego. „Nie idź dalej!”, tak odczytał to przesłanie.
I nagle… Duch opiekuńczy gwałtownie się odwrócił, wzburzony popatrzył na Móriego i zniknął.
– Och, nie! – zawołał Móri. – Ratunku! Jak mam się stąd wydostać?
Zdrętwiał.
Ze ścian, które wcale nie były, jak sądził, ścianami, lecz gęstymi zwałami chmur, rozległy się odgłosy człapiących, drepczących kroków. Słyszał podniecone, pełne złości pomrukiwanie, które się zbliżało, stłumione, zniecierpliwione okrzyki wydawane przez kogoś, kto nie może osiągnąć upragnionego celu.
Biegiem rzucił się do ucieczki. Niemal unosił się nad ziemia, której nie widział; ledwie ją wyczuwał, a mimo wszystko dawała mu podporę. Zrozumiał, że cokolwiek znajduje się po drugiej stronie chmur, jest niebezpieczne. Te cienie, które widział, pragnące przedostać się do świata…
Biegnij, Móri, biegnij! Musisz uciekać, prędko!
Próbował się zorientować, czy to jakieś jego ciemne sprawki próbują teraz się na nim mścić, ale nie mógł sobie nic takiego przypomnieć. Ci, którzy go gonili – bo bez wątpienia ścigali właśnie jego – usiłowali przedrzeć się przez jakąś zaporę. Ich zniecierpliwienie wyraźnie rosło, ponieważ im się nie udawało.
Te dźwięki! Tak niebywale przenikliwe! Pochrząkiwanie, żucie, cmokanie i ciamkanie. Zdyszana niecierpliwość…
W szaroliliowych chmurach na moment utworzyła się szczelina, jakby powłoka chmur nieco się przerzedziła i mógł za nią zajrzeć.
Z przerażenia zaparło mu dech w piersiach. Zdążył dostrzec zaledwie dwie istoty biegnące równolegle z nim, ale to i tak było dość. Przerażający potwór o sprężystym, kształtnym korpusie, ludzkiej postaci, lecz poruszający się na czworakach, przesłał mu spojrzenie krwistoczerwonych ślepi i diabelski, pełen wyczekiwania grymas na straszliwych szerokich ustach.
Druga istota była starą jak świat kobietą o pozbawionym kształtu ciele i pałających złem rysach twarzy. Pogroziła mu pięścią na znak, by się zatrzymał, czego, rzecz jasna, nie zrobił. Gdzieś dalej dostrzegł wielkie zwierzę, niezdarnie poruszające się na brzuchu. Oczy świeciły w jego stronę, zielone i – głodne? Stworów musiało być więcej, ale nie zdążył już ich zobaczyć.
Wtedy właśnie zrozumiał, gdzie jest. To przecież były złe moce, przebywające w wymiarach otaczających świat ludzi, od dawna szukające możliwości, by do niego wtargnąć.
A on, Móri, dawał im nagle doskonałą sposobność, stanowił ogniwo łączące owe dwa światy! Otworzył się dla mocy, nad którymi nie panował!
Znalazły się teraz bliżej. W każdej chwili mogły się przedrzeć i przy jego pomocy wpłynąć strumieniem do świata ludzi.
Czy nie ma nikogo, kto by mi pomógł? O, wszystkie dobre duchy, przybądźcie mi na ratunek!
Kobieta, jego duch opiekuńczy, nie mogła mu towarzyszyć. A gdy mężczyzna zrozumiał, jakiej biedy sobie Móri napytał, także odwrócił się do niego plecami. Po prostu musiał się poddać.
Móri wiedział, że dzięki znajomości czarnej magii pomógł wielu ludziom. Ale czy nie robił tego głównie po to, by sprawdzić, ile potrafi osiągnąć? Jak wielkim jest czarownikiem?
Czy nigdy nie zrobił nic bez egoistycznych pobudek? Czy nie było człowieka, który mógłby się za nim wstawić?
Tiril i Nera zdradził, opuścił ich, pozostawił samych w przerażającym świecie, kiedy tak bardzo potrzebowali jego pomocy i wsparcia. Rządziło nim pragnienie zdobycia „Rödskinny”, zasłużenia na miano najlepszego na świecie. Pozostawił ich zrozpaczonych i zawiedzionych.
A przecież właśnie wobec nich żywił najgorętsze uczucia w swym dorosłym życiu.
– Tiril – szepnął, śmiertelnie zmęczony po szaleńczym pościgu. – Tiril, wybacz mi! Nero, przekaż jej, że żałuję! Że niczego bardziej nie pragnę niż jej dobra! I że tak bardzo was teraz obojga potrzebuję.
Nagle stopy nie znalazły już oparcia. Bezradnie zaczął opadać w dół, koziołkując w powietrzu zanurzał się w wieczność.
Krzyki i hałas ucichły.
Jego ciałem targnął wstrząs. Zobaczył, że znajduje się z powrotem w małej, niebieskiej grocie, gdzie cały ten koszmar się rozpoczął.
Znów zapanowała martwa cisza.
Grota przypominała jego izdebkę…
Leżał na pryczy. Z ławy podniosła się jakaś postać.
Oczy zaczęły przyzwyczajać się do błękitnego mroku, rozróżniał szczegóły. Stół z jedzeniem. Jego wierzchnie okrycie.
Istota, która mu towarzyszyła, nie była ani sympatyczna, ani ładna. Więcej dostrzec nie mógł.
– Gdzie jestem? – szepnął.
– Na zewnątrz.
– Na zewnątrz czego? Kościoła w Holar?
– Jesteś poza światem.
– To wiem. Jak się tu znalazłem?
– Sam tego chciałeś.
– Nie, wcale nie! Zostałem tu ściągnięty.
– 0, nie. Gdyby tak było, znajdowałbyś się w znacznie lepszym położeniu. A czyż nie pragnąłeś poznać wszystkich tajemnic życia i śmierci, czasu i przestrzeni?
– Owszem, ale…
– Miałeś zbyt mało siły. Nie byłeś Wergiliuszem ani Sæmundem Uczonym, ani nawet Gottskalkiem Złym. On źle skończył, chociaż zaszedł dalej niż ty. Marny los spotkał także Maga-Loftura.
– Gdzie… gdzie więc trafiłem?
– W pół drogi. Nauczyłeś się zaklinać, lecz tylko w części. Tu nauczysz się więcej, ale pamiętaj, za każdym razem, gdy posłużysz się czarami, by czynić dobro, ściągniesz nieszczęście na kogoś innego. Na tym między innymi będzie polegała kara za to, że wyprawiłeś się na obszary, nad którymi nie panujesz.
– Nie zależy mi już, by zostać najpotężniejszym czarnoksiężnikiem na świecie.
– Już nim jesteś.
– A Mag-Loftur?
– On posunął się za daleko. Ty nie dość daleko.
– Mówisz niejasno. Chcesz powiedzieć, że Mag-Loftur…?
– Zapomnij o nim. On został ukarany.
– To znaczy, że już nie istnieje. Wydaje mi się jednak, że moja kara będzie sroższa.
– Może. Zależy, jak się na to patrzy. Byłeś tylko obserwatorem, ale umiejętności miałeś wystarczające. Ciesz się, że nie były większe!
– Jak mogą się stać większe?
– Wyruszysz w podróż kształcącą.
– Dzięki, rezygnuję z niej.
– Za późno. Już dokonałeś wyboru.
Potem sen przestał być wyraźny, rozproszył się w zwykłe, nie powiązane ze sobą marzenia senne, i w końcu Móri się obudził, mokry od potu.
– Ale to przecież tylko sen – wtrąciła Tiril, wsłuchana w opowieść.
Читать дальше