Kol ostrożnie cofnął ręce i odsunął się od niej. Odetchnął głęboko i powiedział:
– Nie próbuj przeflancować dziecka górników do zbyt wytwornego środowiska, bo możesz wszystko zniszczyć! A jeśli chodzi o te jasełka, to zapomnij o tym! Cokolwiek zrobisz, to i tak narazisz rodziny na wydatki, a jeśli oni czegoś się naprawdę boją, to właśnie dodatkowych kosztów. Oni przecież nie mają niczego, czy jeszcze tego nie rozumiesz? Gdybyś wiedziała, jakie nędzne są ich zarobki, to byś się rozpłakała!
Anna Maria była zbyt ożywiona, by zrozumieć jego ostatnie słowa.
– Ależ ich nie będzie to kosztowało ani grosza, ja sama za wszystko zapłacę, stać mnie na to. Za wykształcenie Bengta-Edwarda też! To dla mnie drobiazg.
Kol milczał długo.
– A więc to dlatego… – powiedział w końcu półgłosem. – O, cholera! – zaklął.
Niczego dalej nie wyjaśniając wstał.
– Myś1ę, że powinnaś już iść. Klara może się martwić. Nie daj Boże, zacznie cię szukać na wrzosowiskach.
– Masz rację! Przepraszam cię! Niepotrzebnie się tak rozgadałam. `
Szybko włożyła okrycie i wyszli. Kol chciał odprowadzić ją do miejsca, skąd już sama dojdzie do domu. Milczał, przy tej wichurze rozmowa była niemożliwa.
Kiedy jednak doszli do skał, gdzie mieli się pożegnać, Anna Maria powiedziała:
– Wspomniałeś, że robotnicy zarabiają bardzo mało.
– Tak.
– Ale Adrian jest przecież taki miły! jak on może…?
Kol prychnął i odwrócił twarz.
– Czy kopalnia nie przynosi zysków? – zapytała żałosnym głosem. – Adrian powiedział, że to kopalnia rudy żelaza, a przecież żelazo…
– Ruda żelaza! – mruknął Kol z goryczą. – Boże uchowaj, co to za ruda! No, ale przecież z tego żyjemy. Są jeszcze jakieś inne, nic nie warte minerały. Nie, to wszystko jest iluzja, nierealne marzenie! Jakiś szaleniec wmówił teściowi Adriana Brandta, że w Martwych Wrzosach jest złoto. Stary uległ gorączce i założył tę całą kopalnię. A zięć poszedł w jego ślady. Taki sam fanatyk, też do niego żadne argumenty nie docierają! I na coś takiego ja trwonię swoje życie!
– W takim razie dlaczego tu pracujesz? Czemu nie rzucisz tego i nie wyjedziesz?
Chwycił ją za ramiona i starał się mimo ciemności spojrzeć jej w oczy. Dostrzegała, że wzrok mu płonie.
– Z tego samego powodu co ty, dziewczyno! Ponieważ wiem, że ci biedacy, którzy tu pracują, mimo wszystko coś zarabiają, jakkolwiek nędzne są te ich dochody. Jestem tutaj ze względu na nich. Nie ze względu na siebie. To ja dbam o to, by nie pracowali za darmo. To ja chronię ich przed Nilssonem i… innymi, którzy chcieliby ich wykorzystywać.
– Adrian taki nie jest!
Puścił ją zrezygnowany.
– Nie, to nie Adriana Brandta miałem na myśli. On jest niewinny. „Niewinny jak baranek” – zacytował nagle psalm. – Teraz już sama trafisz, prawda?
– Trafię – odparła. – Dziękuję za pomoc! A zatem uważasz, że nie powinnam przygotowywać jasełek?
– Rób, jak chcesz. Mnie to nic nie obchodzi. jeśli cię stać, to rób!
Po chwili był już daleko na pustkowiu.
Anna Maria otuliła się szczelnie płaszczem i z wysiłkiem ruszyła w stronę osady. Miała teraz wiatr w plecy, szła więc znacznie szybciej.
Klara przywitała ją w sieni.
– jezu, już myślałam, że panienka całkiem przepadła na wrzosowisku! Żeby tyle czasu się nie pokazać!
Anna Maria zdjęła płaszcz przeciwdeszczowy i strząsnęła z niego wodę. Czuła, że jej wysmagane wiatrem policzki płoną.
– Wybacz mi, Klaro, nie mogłam prędzej. Kol prosił, żebym wstąpiła do niego się ogrzać, a ja nie mogłam odmówić. Byłam przemarznięta do szpiku kości.
Klara wpatrywała się w nią z niedowierzaniem.
– Co? Była panienka u Kola? No nie, świat się kończy!
Anna Maria spojrzała przelotnie na swoje odbicie w lustrze.
– O Boże! jak ja wyglądam! Moje włosy! Czy ja naprawdę przez cały czas tak wyglądałam?
Roześmiała się zdenerwowana i bardzo zmartwiona.
– Niech no panienka uważa, żeby was Nilsson nie wziął na język – powiedziała Klara zza drzwi. – To by była woda na jego młyn! Poza tym przychodził tu właściciel. Chciał panienkę zaprosić do nich na herbatę.
– Tak? – Anna Maria znieruchomiała.
– Trochę go zdenerwowało, że panienka gdzieś sobie poszła akurat wtedy, kiedy on chciał panienkę zabrać. „Okropnie głupie i niepotrzebne w taką pogodę”, powiedział na odchodnym.
– Och, mam nadzieję, że nie poszedł mnie szukać? Na wrzosowisko?
– Nie, wrócił do domu. „Panna Anna Maria może przyjść do nas jutro wieczorem”, powiedział jeszcze. O siódmej. On po panienkę przyjdzie.
– Aha. No to chyba pójdę, skoro tak.
Anna Maria czuła, że wszystko, każdy nerw w niej wibruje z jakiejś niezwykłej radości i podniecenia. Jakby przespała całe dziewiętnaście lat i dopiero teraz zrozumiała, czym jest życie.
– Och, Klaro, wiesz, co ja sobie pomyślałam? Że przygotujemy z dziećmi jasełkowe przedstawienie, Greta będzie Matką Boską, ale musimy poszukać kilku chłopców, bo przecież będą potrzebni pasterze i trzej mędrcy, i święty Józef, i…
Klara przyglądała jej się bez słowa. Nigdy jeszcze nie widziała w oczach panienki takiego promiennego blasku!
Czy to naprawdę takie wielkie i wspaniałe przeżycie być zaproszoną do właściciela kopalni i tych jego złośliwych bab? No, co prawda Adrian Brandt jest bardzo przystojnym mężczyzną… I wytworny, ale żeby aż tak…? Zresztą to chyba on robi dobrą partię, a przynajmniej lepszą niż panienka…
Trzy kobiety stały przy oknie pańskiej rezydencji i patrzyły na oddalającą się latarnię Adriana, który odprowadzał Annę Marię po dość nudnym wieczorze.
– Mamo, chyba nie należy tak nieustannie podkreślać, jak niezwykłą kobietą była Fanny – powiedziała Kerstin.
– Zwłaszcza że Fanny nie zawsze była taka niezwykła – mruknęła Lisen.
– Zmarli pozostają na zawsze bez skazy – oświadczyła matka ostro. – A ta nowa dziewczyna musi być trzymana krótko. Nie może sobie wyobrażać, że cokolwiek znaczy. To dla niej łaska, że Adrian ją adoruje.
– Nie jestem już wcale taka pewna, czy Anna Maria Olsdotter jest odpowiednią osobą – powiedziała Lisen z dziwnie podstępną miną. – Czy ona naprawdę jest taka łagodna i uległa, jak na to wygląda? Od czasu do czasu ujawnia znaczną inteligencję i zdecydowanie.
– Ech, nic podobnego – prychnęła matka ze złością. – To całe gadanie o jasełkach! Czy te zalęknione, matołkowate dzieciaki zdolne są wystąpić w takim przedstawieniu? Śmieszne!
– Dajcie jej spokój, niech robi, co chce – powiedziała Kerstin z pogardliwym uśmiechem na wargach. – To się nie może udać. A jej dobrze to zrobi, jak dostanie po łapach.
Matka wciąż trwała w zadumie.
– Ona przesadza z troskliwością wobec tych dzieciaków…
– Uważam, że to akurat bardzo dobrze – powiedziała Kerstin. – Będzie dobrą matką dla Celestyny. Tym dzieckiem może się opiekować jedynie ktoś, kto ma dużo cierpliwości.
– Z Celestyną to całkiem inna sprawa, Celestyna pochodzi z dobrego domu – rzekła matka stanowczo. – Ale żeby ciągnąć jakiegoś zasmarkanego Egona przez wrzosowisko w taką pogodę…
– A potem wstępować do Kola – roześmiała się Kerstin złośliwie.
Na te słowa Lisen aż podskoczyła i ruszyła do drzwi.
– Ona łże! – krzyknęła. – Obie słyszałyście, że kłamie jak najęta. Kol nigdy w życiu nie wpuściłby jej do swojego domu!
Читать дальше