Co prawda bracia Alexander i Otto dopiero co tu byli, ale jedyne, czego pragnęli, to życie Dolga. Nie wiedzieli nic o istnieniu tego tajemniczego wzgórza.
Pojęcia nie mieli o niczym.
Dolg zawstydził się niewyraźnego uczucia triumfu, że ma nad nimi przewagę. Uznał, że najlepiej będzie wrócić na ziemię. Wciąż jeszcze nie dotarł przecież do celu.
Odłożył przybory do pisania, które babcia dała mu w ostatniej chwili. Zmusiła go, by je wziął, choć on sam uważał to za najzupełniej zbędne. Teraz jednak przekonał się, jak bardzo są ważne.
Ale przecież nie oczekiwał tego wszystkiego! A czego oczekiwał? Na to nie umiałby odpowiedzieć nawet w przybliżeniu.
Z pochodnią w lewej ręce prześlizgnął się pod skałą.
Musiał odsunąć trochę ziemi, zrobić większy otwór, żeby się przedostać na drugą stronę.
Okazało się, że tylko na początku korytarz jest ciasny i trudny do przebycia. Kiedy już tam wszedł, po kilku metrach mógł się wyprostować. Raz po raz musiał schylać głowę, ale posuwał się naprzód bez większych trudności.
Błędne ogniki mu nie towarzyszyły.
Wyczuwał, że idzie po kamieniach. Szare nocne światło sączyło się do środka poprzez wąskie szczeliny pomiędzy blokami ponad nim.
Oświetlał sobie pochodnią ściany i stwierdził, że również tutaj znajdują się znaki, rozmieszczone w równych odległościach, a właściwie jeden znak, był to bowiem zawsze ten sam dobrze znany znak Słońca.
To oznaczało, że znajduje się na właściwej drodze.
Korytarz przed nim się zwężał. Akurat w momencie, kiedy miał uczynić kolejny krok, w jego głowie rozległo się ostrzeżenie, słyszał niemal wyraźnie głos, który powiedział: „Stop!” Zatrzymał się.
Korytarz nie wyglądał teraz zbyt przyjemnie. Dolg stał, lecz wyciągał przed siebie pochodnię, by lepiej widzieć.
Coś trzasnęło cicho i w ręce chłopca został tylko mały kikut tego, co przed chwilą stanowiło pochodnię. Paląca się część leżała na kamiennej podłodze, a obok niej dwa zardzewiałe miecze o wciąż ostrych klingach.
Spadły z góry, kiedy Dolg uniósł pochodnię.
A gdyby tak jej nie wyciągnął przed siebie i sam przekroczył to miejsce…
Zaczął drżeć na całym ciele.
Ujął płonącą żagiew. Kawałek nie spalonego jeszcze drewna był bardzo krótki, nie na długo już wystarczy, ale co można było zrobić? Schował drugą część pochodni na wypadek, gdyby jej potrzebował później, żałując, że nie wziął ze sobą jeszcze pozostałych dwóch kawałków drewna.
– Dziękuję ci, moja przyjaciółko, za ostrzeżenie – powiedział cicho. – A przy okazji, jak ci na imię?
I zaraz potem w jego głowie pojawiło się imię Eliveva. Obce imię z innej cywilizacji.
– Dziękuję, Eliveva – szepnął. – Zdaje mi się, że potrzebuję twojej pomocy bardziej, niż oboje oczekiwaliśmy.
Wyglądało na to, że korytarz powinien teraz być bezpieczny. Dla pewności spojrzał jeszcze uważnie w sufit, ale nie zauważył więcej mieczy.
Tam, którędy szedł, było ciasno. Akurat w chwili, gdy pomyślał, że formacje skalne nie powinny być o wiele większe, natrafił na ścianę, obok której znajdował się niemożliwy do przebycia otwór. Czyżby to był ślepy korytarz?
Rozgniewany wrócił do miejsca, gdzie spadły miecze. Rozejrzał się wokół…
Owszem, w rogu zobaczył otwór, którego przedtem nie widział. Ostrożnie wycofywał się w tamtym kierunku. Nie miał już zaufania do tego miejsca.
Musiał przeciskać się pomiędzy kamiennymi blokami. I nagle nie wiadomo skąd nadleciał silny podmuch wiatru. Pochodnia zgasła.
Dolg znajdował się w jakiejś pustej grocie. Dotykając ścian posuwał się po omacku przed siebie. Nie bał się, miał wrażenie, że nic mu tu nie grozi.
Ale ponownie przyszło ostrzeżenie, tym razem ostre.
Przez chwilę stał bez ruchu.
Potem wyciągnął przed siebie ręce.
To, co wydawało mu się przeciągiem pomiędzy blokami, było czymś więcej. Ukucnął i ostrożnie badał ręką przestrzeń wokół siebie. Był przestraszony.
Najpierw ręka wymacała zimny kamień. Nagle jednak w ogóle wszelki grunt zniknął. Gwałtowny wiatr przeleciał mu między palcami i Dolg domyślił się, że siedzi nad kanałem bardzo starego wulkanu. Prowadził on zapewne do wnętrza ziemi. A w takim razie wulkan nie był całkiem wygasły i mógł się obudzić. Nie, ale z pewnością istniały jeszcze inne otwory, idące w głębi pod górą, w których powstawały przeciągi jak w najwspanialszych kominach.
Ale jakie to wszystko mogło mieć znaczenie dla Dolga? Z tego co widział, tylko jeden kanał mógł prowadzić go dalej. I nie wolno mu było wejść do tego kanału, niechybnie stoczyłby się w głąb, w jakąś nie znaną czeluść.
W dalszym ciągu badał po omacku otoczenie. Wiatr dochodzący z dołu rozwiewał mu włosy, ale chłopiec nie rezygnował. Musiał bardzo uważać, żeby nie stracić równowagi.
Po dłuższej chwili zrozumiał, że może przejść po prawej stronie otworu. Dla pewności pełzł na czworakach. Zapalanie pochodni teraz nie miałoby sensu, zgasłaby natychmiast.
Żeby tak na zewnątrz zrobiło się widno! Ale do świtu było jeszcze daleko, a jego ojciec nie mógł czekać.
W końcu znalazł się poza idącym z dołu strumieniem powietrza. Obmacał ścianę i stwierdził, że ciągnie się ona dalej. Wstał i ostrożnie, krok za krokiem, posuwał się wzdłuż niej, aż zaszedł tak daleko, że odważył się ponownie zapalić pochodnię.
Kiedy płomień strzelił w górę, Dolg rozejrzał się.
Został mu już do przebycia niewielki kawałek Przed sobą miał wejście do nie znanej czeluści, za sobą ścianę…
I tu również kończyło się kamienne podłoże. Tym razem jednak nie było to groźne. Musiał jedynie zeskoczyć na niższy poziom.
Niełatwo było się zorientować w topografii tego miejsca, lecz Dolg domyślał się, że znajduje się ciągle w obrębie granic „wyspy”. Nie był to wielki obszar, on jednak musiał się wciąż przeciskać pomiędzy blokami niczym w labiryncie.
Na niższym poziomie nie zauważył lawy. To była lita skała obok kanału wylotowego wulkanu.
Przypominał sobie teraz opowiadanie ojca, że stare kratery często mają porowate ściany oraz liczne boczne korytarze i odgałęzienia. Powinien bardzo uważać, bo łatwo tu zabłądzić.
Jak dotychczas nie odszedł zbyt daleko od punktu wyjścia.
Dokąd udać się teraz?
Gdyby wspiął się w górę z tamtej strony, z pewnością wkrótce dotarłby do kolejnego otworu.
Warto by go było zbadać.
Dolg postawił stopę na trochę wystającym kamieniu, wyciągnął ręce, by chwycić brzeg skały i podciągnąć się w górę.
I wtedy przyszło kolejne ostrzeżenie.
Dolg natychmiast cofnął rękę i instynktownie odskoczył w tył.
Straszna lawina wielkich kamieni i odłamków lawy z hukiem runęła na miejsce, gdzie dopiero co stał. Musiał się pospiesznie odczołgać jak najdalej, jeśli nie chciał być uderzony. Mimo to parę kamieni spadło z wielką siłą, raniąc mu boleśnie nogi.
Przerażony i rozdygotany usiadł w kącie, obejmując rękami trzęsące się kolana. Ból w pokaleczonych nogach był tak dojmujący, że chłopiec musiał zaciskać zęby.
Ale udało mi się umknąć, pomyślał. Gdybym nie otrzymał ostrzeżenia, leżałbym teraz tam pogrzebany na zawsze.
Cały teren pełen był pułapek.
Nie każdy zdołałby tędy przejść!
Rzeczywiście, nie każdy. Ale on jakoś się posuwa do przodu. Drogi przez mokradła były przed nim otwierane. Za każdym razem, gdy znajdował się w niebezpieczeństwie, przychodziło ostrzeżenie.
Читать дальше