Dlaczego się na to zdecydowałam? wielokrotnie podczas długiej jazdy zastanawiała się Tiril. Dlaczego nalegałam, aby zabrali mnie na Islandię? Czego się spodziewałam? Wycieczki w słońcu, gościny w eleganckich domach, do jakich się przyzwyczailiśmy jako członkowie bocznej linii rodziny cesarskiej?
Nie, przecież wiedziałam, jak rzadko zaludniona jest Islandia. Znałam surowe życie tutejszego ludu. Chyba po prostu wydawało mi się, że jestem młodsza niż w rzeczywistości.
Nie skarżyła się jednak, bez względu na to, jak była zmęczona i przemoknięta, bez sił. Żałowała tylko, że nie pokaże synom szczytu Hraundrangi. Nie mogli jechać tamtędy, a i tak deszczowe chmury wisiały zbyt nisko.
Dotarli wreszcie do Kjölur, wyżynnej drogi łączącej północ z południem, jednej z niewielu tras wiodących na przestrzał przez wyspę. Okolica ta nie była równie surowa jak równoległe do niej Sprengisandur. Okazała się jaśniejsza, w niektórych miejscach bardziej zielona, gdzieniegdzie nawet zdarzały się ludzkie siedziby. Ale i tutaj przyszło im godzinami jechać przez takie same pola lawy i kamieni, przez piaszczyste pustynie jak w Sprengisandur.
Niewątpliwa zaleta Kjölur polegała na tym, że droga ta była znacznie mniej znana niż inne trakty, zarówno te ciągnące się dalej na wschodzie, jak i bardziej odległe zachodnie. Szeroka, “wygodna” droga znajdowała się daleko stąd na zachód, miejscami nawet docierała do wybrzeża. Tamtędy właśnie jechała Tiril przed blisko dwudziestu pięciu laty w poszukiwaniu Móriego. Nie spodziewała się, że jazda w sercu lądu może być o tyle trudniejsza.
Mieli jednak przekonanie, że tutaj nie grożą im prześladowcy, i to było najważniejsze. Czekało ich ważne zadanie, nie mogli marnować czasu na starcia z Zakonem Świętego Słońca.
Villemannowi wyprawa jawiła się baśnią. Uczestniczył w poczynaniach rodziny, liczono się z nim. Jakie znaczenie w takiej sytuacji miał deszcz, chłód i głód?
Trzeciego dnia jazdy przez Kjölur, a znajdowali się wówczas mniej więcej w połowie drogi, powróciło słońce. W jednej chwili wszystko pojaśniało, niebo, humory i widoki na przyszłość.
Zatrzymali się przy Hveravellir, wyżynie rozciągającej się między lodowcami Langj okuli i Hofsj okuli. Urządzili sobie kąpiel w gorących źródłach, spotkali innych wędrowców, z którymi mogli porozmawiać, poświęcili trochę czasu na to, aby naprawdę wypocząć.
Bardzo się im spodobało to miejsce i postanowili tutaj przenocować.
Chłopcy bawili się na zboczach wymytych do białości przez wodę wypływającą ze źródeł. Podziwiali kotły, jamy w ziemi wypełnione wrzącą wodą, odwiedzili też miejsce wręcz święte dla Islandczyków, a mianowicie ziemiankę, w której schronił się słynny wyjęty spod prawa człowiek. Przezimował w niej i tutaj przeżył największą tragedię swego życia.
W ziemiance wysłuchali opowieści Móriego o wyjętym spod prawa i jego ukochanej żonie, a potem w milczeniu przeszli z powrotem nad gorące źródła. Wcześniej Tiril i Móri z radością i pewnym zdumieniem obserwowali, jak Dolg śmieje się, rozbawiony igraszkami z Villemannem w rejonie gorących źródeł. Powiedzieli sobie, że wprost nie poznają swego zawsze tak poważnego syna.
Teraz Dolg powrócił do swego zwykłego nastroju. Opowieść ojca wprawiła go w zadumę, co Tiril, której też zakręciły się łzy w oczach, doskonale rozumiała.
Długa chwila upłynęła, zanim zdołali się otrząsnąć z żalu nad tragicznym ludzkim losem. Potem pod osłoną wysokich formacji lawy przygotowali prymitywne posłania i położyli się do łóżek, jeśli można tak określić rozpostarte na ziemi skóry, w które się owinęli.
Deszcz w każdym razie ustał. Skóry i wełniana odzież nareszcie wyschły.
Wszystko wydawało się łatwiejsze. Połowa drogi przez Kjölur była za nimi i wkrótce mieli dotrzeć do zamieszkanych dolin.
Bardzo się z tego cieszyli.
A mimo wszystko, myślał Villemann leżąc i czując chłód ciągnący od wielkich lodowców wokół Hveravellir, mimo wszystko ta podróż jest prawdziwą rozkoszą. Piękno dzikich okolic, poczucie więzi z dziką, nieugładzoną przyrodą, nawet zmęczenie, kiedy całodzienna jazda dawała się we znaki. Tu stawało się w obliczu odwiecznej zagadki czasu i przestrzeni. Kiedy się to wszystko zaczęło? Jak się rozpoczęło i jak się skończy? Co jest na zewnątrz wszechświata? A co jeszcze dalej? Co nastąpi po Tamtym Świecie?
Zastanawianie się nad tymi niebywale trudnymi kwestiami doprowadziło do szaleństwa wielu ludzi. Villemann postanowił z tego zrezygnować. Potrzebował rozumu, jeśli miał pomóc Dolgowi wypełnić jego zadanie.
Ciekawe, na czym będzie ono polegać. No tak, domyślali się, ale i tak czekało ich zaskoczenie.
Villemann zwinął się w kłębek na boku i zapatrzył w parujące źródła, spływające ze zboczy. Postanowił, że rano jeszcze raz się wykąpie, pławienie się w gorącej wodzie uważał za jedno z najprzyjemniejszych doznań.
Woda wypływająca z wapiennych skał lśniła w blasku nocnego słońca, choć dotarli nieco dalej na południe i światło w nocy nie było tak intensywne.
Villemann zasnął ostatni. Na pół we śnie strącił ze swej piersi łapę Nera, bo pies ułożywszy się między swoim państwem wyciągnął się jak długi.
Nero brał udział w każdej ich szaleńczej wyprawie. Akceptował wszystko, co robili jego ukochani, a jego obowiązkiem było pilnować ich i chronić.
I właśnie Nero następnego dnia uświadomił im nadciągające niebezpieczeństwo.
Tego ranka, co było dość niezwykłe, postanowili się nie spieszyć. Wszyscy czuli, że dotarli do takiego etapu podróży, kiedy powinni zwolnić, pozwolić ciałom nabrać sił, a umysłom się uspokoić.
Odświeżeni po kąpieli, posiliwszy się dosiedli koni i odjechali z pięknego Hveravellir.
Właśnie wtedy Nero dał znak.
Dostrzegł coś za ich plecami i cicho warknął.
Natychmiast wstrzymali konie. Zawsze ufali Nerowi.
Dzień był słoneczny, tu i ówdzie na niebie pokazywały się chmury, równiny odrobinę przesłaniała mgiełka. Przy lodowcach unosiły się obłoki, a raczej skondensowane welony mgły.
Daleko, po drugiej stronie parującego obszaru Hveravellir, ukazała się grupa ciemno ubranych jeźdźców.
– To oni – oznajmił Móri z powagą.
– Co zrobimy? – spytała Tiril. – Odjedziemy stąd?
– A jaki mamy wybór? Widzieli nas, można to poznać po tym, jak gwałtownie wymachują rękami.
Villemann podjął odważną decyzję:
– Dolg, zamień się ze mną na płaszcze!
– Co to ma znaczyć?
– Nie dopytuj się, prędko, zanim się zorientują, co robimy!
– Ale…
– Najważniejsze, abyś ty dotarł do Gjäin. Pospiesz się!
Dolg wciąż się wahał, więc Móri, przyjrzawszy się uważnie synom, powiedział;
– Villemann ma rację. Daj mu swój płaszcz, Dolgu!
Dolg niechętnie zdjął swą ciemną opończę i wziął od Villemanna jego jasne okrycie.
– Duchy – szepnął przygnębiony Móri. – Udzielcie memu młodszemu synowi wszelkiej pomocy, jaka tylko może mu być potrzebna.
– Wyznaczyliśmy już jednego spośród nas, który będzie mu towarzyszyć – rozległ się głos Nauczyciela. – Nie bójcie się, wesprzemy go!
Villemann zaczął się niecierpliwić.
– Jedźcie więc już, żebym nie musiał poświęcać się na próżno!
– Zaczekamy na ciebie najpóźniej przy Wielkim Gejzerze – zapowiedział Móri. – Nie możesz go przeoczyć.
– Dziękuję, Villemannie – zawołał Dolg, popędzając konia. – Jesteś najlepszym bratem, jakiego mam!
Читать дальше