Jakaś kobieta, która w pobliżu wieszała pranie, uniosła głowę.
– Co to, znowu wrony biją się na moście?
Unni i Jordi dotarli do Santander wczesnym wieczorem. To duże i hałaśliwe nadmorskie miasto z imponującym portem i mnóstwem zakładów przemysłowych, ale też wieloma bardzo pięknymi dzielnicami w centrum.
Ustalili z firmą samochodową, że jej ludzie odbiorą sobie auto z parkingu lotniska następnego ranka. Wszystko zostało zapłacone, wszystko było gotowe.
– Teraz pójdziemy do hotelu – zdecydował Jordi. Nagle drgnął i położył rękę na sercu.
– Co się dzieje? – spytała Unni wystraszona.
– Jakieś ciepło. Gryf zrobił się gorący! Przeczuwam niebezpieczeństwo.
– Ja też – szepnęła Unni przerażona.
Jechali uliczką na tyłach hotelu, mieli właśnie skręcić. Rozejrzeli się uważnie wokół.
– Ten mercedes – powiedziała Unni. – Czy to nie… Owszem, te same numery. Dlaczego on tutaj stoi?
Jordi zjechał na bok.
– Myślisz, że to druga grupa? Twoi porywacze? Jordi zacisnął ręce na kierownicy.
– Zakradli się do naszego hotelu, uznali, że tutaj mogą ukryć samochód – powiedział wstrząśnięty. – Skąd oni wszystko wiedzą?
– Czy to nie biuro turystyczne?
– Możliwe. W takim razie wiedzą też, kiedy wyjeżdżamy. Unni, lecimy dziś wieczorem, zmieniamy bilety, polecimy inną trasą.
– Nie mamy pieniędzy, gdyby trzeba było coś dopłacić.
– Nie musimy płacić za dzisiejszą noc w hotelu, zadzwonimy i anulujemy rejestrację.
– No a twój bagaż w hotelu? Jordi zasłonił oczy dłonią.
– Musimy wejść do środka. Mam nadzieję, że dranie nas nie zauważą.
– A gdyby nawet, to co nam zrobią? Napadną na nas z bronią w hotelowym westybulu? Nie sądzę. Chodź, spróbujemy.
Thore i chudy siedzieli w barze na półpiętrze.
– Gdzie twój asystent? – spytał Thore, rozkoszując się cygarem.
– Odpoczywa w pokoju, a my tu sobie poczekamy na chłopczyka Vargasów.
– Lada moment powinien się zjawić.
– Tak. Tylko pamiętaj, bierzesz go na górze, w korytarzu. Tam jest ciemno, gości niewielu, a ciebie on nie zna. Potrafisz go unieszkodliwić. Weź klucze do jego pokoju i tam go przeszukaj, przetrząśnij rzeczy, papiery, dokumenty, na pewno gryf wpadnie ci w ręce.
– Zdaj się na mnie, zrobię co trzeba.
W chwilę potem Thore gasząc niedopałek, powiedział:
– Na dworze zatrzymał się samochód.
– Chodź, zejdziemy niżej. On nas nigdy nie widział. Nie, nie całkiem na dół. Tutaj.
Czekali.
Szok przeniknął obu, jakby ich kto dźgnął rozpalonym żelazem.
– Ale – chudy odskoczył w bok. – Dwoje…? Thore zbladł.
– Co u diab… To przecież ona! Wycofali się pospiesznie.
– To niemożliwe – jęknął chudy z wykrzywioną twarzą.
– Niemożliwe – potwierdził Thore głupio. – To nieludzkie!
– Nadludzkie – poprawił go chudy z trudem łapiąc powietrze. – Niepojęte! Przecież tak dobrze ją związałem. Jak ty to wszystko spartaczyłeś – zaczął, ale się powstrzymał.
– Żadnego samochodu tam w pobliżu przecież nie widzieliśmy. I jak ktoś mógłby trafić akurat tam? Nigdy! Co teraz zrobimy?
– Oni wychodzą!
– Pewnie wrócą później.
Samochód odjechał. Dwaj mężczyźni stali jak wrośnięci w ziemię. Ona nie mogła się posłużyć telefonem komórkowym. Jak mogłaby to zrobić z rękami na plecach, związanymi tak mocno? W jaki sposób, w jaki sposób…?
Chudy wyprostował się, jego głos brzmiał stanowczo.
– Teraz zostać tu nie możemy, ona by nas rozpoznała. Musimy opracować nowy plan.
– Jutro? Na lotnisku? Szef myślał. Długo.
– Tak. Lotnisko. Mnóstwo ludzi, mnóstwo zamieszania. Mam pomysł.
Ale chudy nigdy swojego pomysłu w życie nie wprowadził. Bo kiedy następnego ranka przybyli na lotnisko, nie znaleźli tam ani Jordiego, ani Unni.
Na liście pasażerów też ich nazwisk nie było.
Tymczasem oni dotarli już do domu. A tam Vesla prowadziła trudną rozmowę ze swoją matką.
– Nie stwarzaj problemów, mamo! Chcę sprzedać moją część akcji zostawionych przez tatę. Są moje. Tak, teraz potrzebuję pieniędzy, kupno domu i urodzenie dziecka to są spore koszty. Czekają mnie też wydatki związane z podróżą.
Odpowiedź matki zajęła trochę czasu, najwyraźniej mocowała się ze słuchawką, w końcu oznajmiła agresywnym głosem:
– Nie możesz po prostu trwonić pieniędzy. One są dobrze ulokowane.
– Ulokowane? Wiem o tym, ale ja potrzebuje, gotówki! Teraz!
– Nie mogę tak po prostu zażądać zwrotu, co by powiedział pa… co by wszyscy powiedzieli?
Dłoń Vesli zaciskała się na słuchawce.
– Nie chcesz chyba powiedzieć, że dałaś moje pieniądze temu naciągaczowi i uwodzicielowi, pastorowi Schwartzowi?
– On nie jest żadnym naciągaczem. To tylko pożyczka, dostane, z powrotem dziesięć razy więcej.
– No tak, w niebie.
Albo w łóżku, pomyślała, ale za bardzo było jej żal matki, żeby powiedzieć to głośno.
Bo pastor Schwartz romansował z zamożnymi paniami, potrząsał z zapałem swoją blond grzywą, która nadawała mu taki wspaniały profil. Nawet cokolwiek zbyt zaokrąglony podbródek nie odbierał mu urody. Zacierał pulchne rączki nad wszystkimi wpłatami gotówkowymi, jakie otrzymywał i litował się nad nędznymi grzesznikami, którzy wkrótce staną na boskim sądzie. A tam zostanie oddzielone ziarno od plewy.
Nie przeczuwał tylko, że jego ziemski sąd zbliża się szybkimi krokami. Bowiem zadarł z Antoniem. Pastor doprowadził do płaczu Veslę, a to najgorsze, co można było zrobić jej narzeczonemu.
Unni i Jordi zostali niezwykle serdecznie powitani w domu. Tym bardziej, że wszystkie gryfy znalazły się nareszcie w jednym miejscu.
Teraz należało tylko złożyć w jedno wszystkie przesłania oraz wszelkie inne informacje, jakimi grupa dysponowała i stworzyć jakiś całościowy obraz.
No i czekała ich wielka ekspedycja: poszukiwanie ukrytej i zapomnianej doliny.
Czas naglił. Czas, który został przydzielony Jordiemu i Mortenowi, niebezpiecznie się kurczył.
***