– Kiedy trochę popracuję nad pamięcią, przypomina mi się to i owo – roześmiała się Theresa. – Wiem także, że miasto było stolicą rzymskiej prowincji aż do czwartego wieku naszej ery. Spójrzcie na południe, to zobaczycie przed sobą Aix.
Miasta nie było widać wyraźnie, ledwie je dostrzegali.
– Skąd wiesz tyle na temat Aix? – spytał Theresę Erling.
– Ponieważ interesowałam się kiedyś tamtejszą katedrą romańsko – gotycką – odparła. – Znajduje się w nim tryptyk, czyli trzyczęściowy ołtarz, który nosi nazwę “Krzak gorejący”. Bardzo bym chciała go zobaczyć, o ile tylko zdążymy.
– Oczywiście! – zapewnił Erling.
– Środkowa część tryptyku przedstawia Marię Dziewicę w krzewie gorejącym, a po jej bokach klęczą król i jego małżonka. Było w zwyczaju umieszczanie na ilustracjach nawiązujących do przekazów biblijnych postaci wysoko postawionych osobistości. Ponieważ artysta stworzył ołtarz w piętnastym wieku, przypuszczam, że i ten król żył w owych czasach. Czy przypadkiem nie nazywał się Renę? Nie pamiętam.
W ostatnich promieniach wieczornego słońca wjechali do Aix.
Miasto okazało się wspaniałe, wszędzie widać było ślady jego dawnej świetności.
Dolg jednak nie dostrzegał otoczenia. Jego oczy, niepewne, zalęknione, błądziły po okolicy.
– Muszę coś odnaleźć – z niepokojem oznajmił ojcu. – Ale nie wiem, gdzie tego szukać. A nam się spieszy!
– Zatrzymamy się w gospodzie – uspokajał go ojciec. – Będziesz miał czas, żeby się zastanowić. My, dorośli, postaramy się dowiedzieć czegoś więcej na temat Aix, czy raczej Aquae Sextiae, jak kiedyś nazywało się to miasto. Przypuszczam, że tam właśnie tkwi rozwiązanie zagadki.
– W pradawnych czasach? No tak, bo przecież Zakon Świętego Słońca wywodzi się z dawnego Cesarstwa Rzymskiego. Ale nie jestem pewien… Czy naprawdę tak było?
– Być może tu się tego dowiemy – stwierdził Móri.
Później, kiedy już się zakwaterowali w oberży i zjedli kolację, nie tak wprawdzie wystawną jak poprzedniego dnia, lecz smaczną, niemal wszyscy mieli coś do powiedzenia.
Zebrali się wokół Dolga na balkonie, biegnącym na wysokości pierwszego piętra wokół czworokątnego podwórza, na którym swobodnie sobie spacerowały kury, gęsi i inne zwierzęta. Nero przyglądał im się przez balustradę, z zainteresowaniem nastawiając uszu. Cichutko przy tym popiskiwał. Chętnie zbiegłby na dół i wywołał trochę zamieszania…
– Posłuchaj mnie, Dolgu – powiedział Erling. – Wielu z nas zdobyło bardzo ciekawe informacje. Aix to nie byle jakie miasto!
Pokiwali głowami. Dolg przenosił pytające spojrzenie z jednego na drugiego.
Głos w imieniu dorosłych zabrał Erling:
– Słyszałeś o Cymbrach i Teutonach?
Dolg po namyśle odpowiedział pytaniem:
– To jakieś ludy?
– Masz rację! Plemiona germańskie, największe i najważniejsze w swoim czasie. Przypuścili atak na Rzym, ale Teutonów rozbił w pył konsul Mariusz. Było to w roku sto drugim przed narodzeniem Chrystusa, a zgadnij gdzie?
– Tutaj?
– Właśnie!
Dolg wziął głęboki oddech. Długo się zastanawiał, czubkiem języka zwilżył wargi.
– Rzymianie pokonali Teutonów, ale pewnie niektórzy z nich także zginęli?
– Z całą pewnością!
Wszyscy pomyśleli o rym samym. Dolga coś ściągnęło do tego miasta. Jeśli jacyś rzymscy wojownicy należeli do starego zakonu Świętego Słońca… Nie, to nie mogli być prości żołnierze. Członkami zakonu byli zawsze wielmoże, a więc przynajmniej jakiś dowódca.
Jak oni się w tamtych czasach nazywali? Gladiatorzy? Nie!
Posypały się propozycje. Hoplici? Nie, to Grecy. Centurioni?
Tak! Teraz byli już blisko! Może chodzi o trybuna? Trybuna wojskowego?
Nic więcej wymyślić nie zdołali.
Erling westchnął.
– Z moją kupiecką francuszczyzną niedaleko zajdę w tym kraju. Nie na wiele się zda znajomość miar tkanin jedwabnych, kiedy trzeba rozmawiać o historii.
– Mój francuski także pozostawia wiele do życzenia – przyznała Theresa.
Móri nic nie powiedział, bo w ogóle nie znał francuskiego.
Jeden z żołnierzy oznajmił z dumą:
– Wyznaczono mnie, abym wam towarzyszył, ponieważ moja matka pochodziła z Hiszpanii i całkiem nieźle opanowałem ten język.
– Doskonale – pochwaliła Theresa. – Przyda nam się, kiedy tam dojedziemy.
Dowódca gwardzistów, cicho i jakby niechętnie, żeby pokazać, że nie chce się chwalić, rzekł:
– Wygląda na to, że ja opanowałem francuski najlepiej ze wszystkich. Spróbuję więc rozpytać, czy nie poległ tutaj jakiś centurion czy inny potężny dowódca.
– Świetnie – powiedział z uznaniem Erling. – Współpraca układa się nam doskonale, prawda?
Wszyscy byli tego samego zdania.
Kapitan wyruszył do miasta, by zasięgnąć języka, a Theresa towarzyszyła mu do katedry. Bardzo chciała obejrzeć tryptyk.
Dolg w tym czasie siedział na krześle w oberży i czuł się dość niemądrze. A jeśli bez najmniejszego powodu zmusił całą grupę do nadłożenia drogi? W tej chwili bowiem nie miał żadnych przeczuć i bardzo go to martwiło.
Mocno zacisnął dłonie na oparciu krzesła, naprężył ręce, głowę wcisnął w ramiona. Skrzyżowanymi stopami kołysał w przód i w tył.
Elivevo, mój dobry duchu opiekuńczy, pomóż mi, prosił w myślach. Co mam robić?
Odpowiedź napłynęła także w myślach: czekaj!
Dolg westchnął ciężko.
Wszyscy powrócili do gospody i znów się zebrali, by wymienić zdobyte informacje. Tym razem zasiedli w pełnej ludzi jadalni. Doszli do wniosku, że i tak nikt ich nie zrozumie.
– No cóż, ja widziałam tylko tryptyk – zaczęła Theresa. – Przecudny! Dowiedziałam się, że artysta nazywał się Froment, i oczywiście pomodliłam się do Madonny o dalszą pomoc. Niestety, nie potrafię się przyczynić do rozwiązania problemu.
– Czy w katedrze są katakumby? – dopytywał się Móri.
– Ach, mój drogi, o to zapomniałam spytać – odparła zatroskana. – Powinnam była o tym pomyśleć! Ale to ogromna, piękna katedra, tak więc…
– Ja dowiedziałem się czegoś – powiedział kapitan. – Kilkanaście kilometrów na wschód od Aix jest góra zwana Mont Sainte – Victoire. Tam konsul Mariusz wzniósł pomnik tuż przed bitwą z Germanami.
– Góra Świętego Zwycięstwa – mruknął zamyślony Erling. – Równie dobrze mogłaby się nazywać Górą Świętego Słońca.
– Rzeczywiście, może się z tym kojarzyć. Aż nieprzyjemnie – wzdrygnęła się Theresa. – Co ty na to, Dolgu?
Chłopiec się zastanowił.
– Nic – stwierdził wreszcie niepewnie. – To tutaj. W mieście.
Zapadło milczenie. Nikt nie miał nic więcej do dodania.
– Wyjdźmy do miasta jutro rano, my dwaj, ty i ja – zaproponował Móri. – Spróbujemy coś wyczuć.
– Nie jutro rano – poprawił go syn. – Pójdziemy już teraz!
– Prawie już noc!
– Nie mamy czasu do stracenia – nalegał Dolg. – Mama nas potrzebuje, trzeba się spieszyć.
Stanęli niepewni, nie wiedząc, co począć.
– Dowiedziałem się, że w ratuszu jest pokaźna biblioteka. Może tam dałoby się coś wyczytać? – podsunął kapitan.
Dolg przygryzł wargę.
– To nie ma nic wspólnego z biblioteką, chociaż pomysł jest dobry – powiedział wreszcie. – Muszę odnaleźć… coś innego.
– Co takiego?
– Nie wiem – westchnął chłopiec zrezygnowany.
Móri podjął decyzję:
– Myślę, że powinniśmy posłuchać Dolga. Zgoda, synu! Pójdziemy już teraz.
Читать дальше