Max pewnie udusiłby tamtego, ale drugi z nich miał… eee… jak to się nazywa? Aha, paralizator. I szybko go unieszkodliwił, tak samo jak Akiego, który też go zaatakował. Ponieważ ja miałam raczej małe pole do manewru z ręką przykutą do łóżka, to nie zostałam ogłuszona.
Mężczyźni podeszli do obu chłopców i skrócili specjalnymi kluczykami łańcuchy, a także przypięli ich nadgarstki dodatkowymi kajdankami. Chcieli mieć całkowitą pewność, że obaj nie będą mogli podnieść się z łóżek, nawet jak już się ockną.
Spojrzałam na nich przerażona.
– Co im zrobiliście? – spytałam.
– Tylko ogłuszyliśmy – odparł ten, którego zaatakował Max. Dzięki Maksowi przez najbliższe pół roku chyba nie będzie mógł śpiewać. Całe gardło miał czerwone.
– Co chcecie mi zrobić? – krzyknęłam, już obawiając się tego, co usłyszę.
– Pomyśleliśmy, że jeszcze nigdy nie testowaliśmy naszego wirusa na osobach dorosłych – powiedział ten drugi. – Co prawda ty nie jesteś całkiem dorosła, ale nie szkodzi…
– Jest tylko jeden problem – dodał gruby. – Starsze, chociażby o miesiąc, noworodki przeważnie umierały od tego wirusa, więc nie wiemy do końca, jak zareaguje twój organizm.
– To pogwałcenie moich konstytucyjnych praw! – krzyknęłam przerażona.
Oni nie mogą mi tego zrobić!!!
– Sądzisz, że przejmujemy się tu czymś takim jak konstytucja?
– Nie zgadzam się!!! – krzyknęłam histerycznie.
– Twój głos nie ma żadnego znaczenia – usłyszałam w odpowiedzi.
Potem obaj mężczyźni skierowali się do wyjścia.
– Zaraz wrócimy – dodał jeszcze ochrypłym głosem łysy. – Musimy iść po strzykawkę.
Matko! Zamierzali podać mi coś, co prawdopodobnie mnie uśmierci!!! Nie mogą tego zrobić! Ja nie chcę umierać! Jeszcze nie teraz!!! Przecież całe życie przede mną! Nawet nie zaczęłam jeszcze na dobre chodzić z Maksem! Poza tym, co z moimi planami?! Wiem, że to głupie, ale ja naprawdę wiązałam z Maksem moje plany na przyszłość. Może nawet za parę lat wyszłabym za niego za mąż! A oni chcą to tak po prostu przekreślić?! Po moim trupie!!! Zaraz, co ja mówię? Po jakim trupie? Wszystko już mi się miesza…
Zaczęłam gorączkowo myśleć. Muszę się stąd jakoś wydostać. Tylko jak???
Wiem, obudzę Maksa. Tak! To dobry pomysł! Zaczęłam gorączkowo szeptać:
– Max! Max! Obudź się!!! Max! Musimy uciekać! Aki! Oni zaraz tu przyjdą! Obudźcie się! Sama nie dam rady ich powstrzymać! Max!!!
Jednak oni nie reagowali. Ten paralizator był naprawdę skuteczny. Przysięgłam sobie, że jeśli jakimś cudem wyjdę z tego cało, kupię sobie coś takiego. Tak na wszelki wypadek…
Wcześniej uznałam, że za żadne skarby nie wybiłabym sobie kciuka, ale teraz próbowałam. Naprawdę próbowałam, jednak trzymał się okropnie mocno. Ciągnęłam, pchałam, a on nic!
Podejrzewam, że trzeba może nim o cos uderzyć, żeby wyskoczył. Robiłam, co mogłam, poobcierałam sobie całą rękę, ale nie udało mi się uwolnić. Próbowałam nawet rozwalić metalową ramę łóżka, ale jedynym efektem była obolała od kopania noga. A dawałam z siebie wszystko!
Nagle usłyszałam kroki na korytarzu. O nie!!! To oni!!! Idą tu!!! Znowu spróbowałam wyszarpnąć rękę i zawołałam rozpaczliwie:
– Max!!!
Ale ani ja się nie uwolniłam, ani Max się nie obudził…
Do pokoju weszli obaj mężczyźni w kitlach. Nieśli największą strzykawkę, jaką w życiu widziałam. Wyglądała tak, jakby codziennie robiono z niej zastrzyki słoniom. Była ogromna! A ta igła… na sam jej widok zrobiło mi się słabo…
Szybko wstałam. Serce biło mi tak mocno, że czułam się tak, jakby miało mi zaraz wyskoczyć z piersi.
– Tylko spokojnie – powiedział łagodnie gruby i wolno do mnie podszedł. – Nie ma się czym denerwować…
Aha, nie ma się czym denerwować! A ta strzykawka to nic takiego??? Stwierdziłam, że nie poddam się bez walki. Żywcem mnie nie wezmą!
Walczyłam dzielnie. Broniłam się rękoma (a w zasadzie jedną) i nogami. Parę razy udało mi się któregoś z nich kopnąć w czułe miejsca (to chyba bardzo bolało – no i dobrze!), a nawet walnęłam jednego z nich moim prawym sierpowym. Ha! Dzisiaj znowu miałam swój pierścionek. I co? Rozcięłam nim grubemu skórę na policzku! Będzie miał olbrzymią bliznę…
Młócenie pięścią szło mi coraz lepiej. Chyba rozwinęły mi się mięśnie górnej partii ciała, a to dzięki pływaniu kraulem. Chwała ci za to, Pijawko! To dzięki tobie i twoim treningom! Już nigdy z żadnego nie zwieję! Obiecuję!!!
W tym momencie chłopcy się ocknęli, ale nie mogli mi pomóc, byli przecież unieruchomieni. Mogli tylko patrzeć, jak powoli zaczynam przegrywać, i od czasu do czasu zachęcali mnie jakimś okrzykiem bojowym.
– Mocniej! Przywal mu w nos! W nos mówię! Nie w szczękę! – wrzeszczał Aki.
Nie muszę chyba dodawać, że specjalnie mi to nie pomagało. Raczej rozpraszało uwagę.
Odkryłam podczas tej walki, czemu kobiety zapuszczają sobie paznokcie. To po prostu świetna broń! Oczywiście nie tak miażdżąca jak pięść, ale zostawia trwałe ślady. Zamachnęłam się i przejechałam paznokciami po twarzy Łysego i gdy się zasłaniał ręką, wybiłam mu z niej strzykawkę, która wzleciała w powietrze i upadła przy drzwiach.
To była chwila mojej klęski. Strzykawka odwróciła moją uwagę i nie zauważyłam, kiedy któryś z napastników uderzył mnie w twarz. Rany! Aż mi się zrobiło ciemno przed oczami.
W tym momencie drugi z nich podniósł strzykawkę i zawołał strażników, którzy przygwoździli mnie do łóżka własnymi ciałami. Tak, musieli się na mnie położyć, żebym dostatecznie długo znajdowała się w jednym miejscu i by można mi było zrobić zastrzyk.
Gdy nie mogłam się już ruszyć, patrzyłam tylko przerażona, jak ktoś podwija rękaw mojego golfu, a potem zbliża igłę do ramienia i wbija ją w skórę, wstrzykując mi jakąś przezroczystą substancję. Okropnie piekło!
Jak tylko mnie puścili, znowu zaczęłam kopać i szarpać się, ale wszyscy przezornie odsunęli się na bezpieczną odległość.
– Prawdopodobnie za kilka minut poczujesz zmęczenie i będzie ci się chciało spać. Ale nie martw się, to normalna reakcja organizmu – powiedział jeszcze zasapany łysy. – Przebieg zakażenia przypomina trochę grypę. Tylko że ty możesz tego nie przeżyć…
Zaśmiali się i wyszli, a ja bezsilnie opadłam na łóżko.
– Co oni ci wstrzyknęli? – spytał przerażonym głosem Max.
– Wirusa, który zamieni mnie w wilka. Będę taka jak wy – powiedziałam, wpatrując się w swoje ramię, jakby mogło to cokolwiek zmienić.
W tym momencie zachciało mi się płakać. Tak, wiem, jestem mazgajem, ale chyba każdy by się w tym momencie rozpłakał, no nie?
– Czemu powiedzieli, że możesz tego nie przeżyć? – spytał Aki.
– Bo starsze od was noworodki po podaniu wirusa umierały, a ja jestem dużo starsza od noworodka… – powiedziałam i przerwałam.
Nagle przed moimi oczami zaczęły przeskakiwać kolorowe światełka i punkciki. O choroba, to strasznie szybko działa! Przymknęłam oczy, żeby nie widzieć oślepiających błysków.
– Margo! Co się stało?! Nic ci nie jest? Jak się czujesz? – spytał szybko Max.
Był bardzo zdenerwowany. Tylko że ja nie mogłam sobie w tym momencie przypomnieć, dlaczego on jest zdenerwowany. Co tu się w ogóle wydarzyło i gdzie ja jestem? Czułam, że strasznie chce mi się spać.
Spojrzałam na swoje ręce. Hm, ciekawe… Dlaczego ja mam cztery dłonie? Zerknęłam przed siebie. Hej! Naprzeciwko mnie jest dwóch Maksów! Niesamowite… Kurczę, czułam się jak na haju. Oczywiście nigdy nie brałam żadnych narkotyków, nawet nie palę, ale to było, to było…
Читать дальше