Katarzyna Berenika Miszczuk
Wilk
Dla mojej Mamy Barbary;
to Ty nauczyłaś mnie
kochać książki. Dziękuję
Biegłam przez gęsty las. Czułam pod stopami suche liście i gałązki, słyszałam, jak pękały z trzaskiem. Nie miałam pojęcia, dlaczego biegnę ani dokąd. Wiedziałam tylko, że jeśli się zatrzymam, to stanie się coś strasznego.
Dookoła mnie rozpościerała się ciemność. Jedynie wysoko nad drzewami, przez stalowe chmury przenikało światło księżyca, kładące się upiornym blaskiem na powykręcane konary drzew. Była pełnia.
Nie oglądałam się za siebie. W ciszy nocy słyszałam tylko swój świszczący oddech i szelest liści. Zagłębiając się coraz bardziej w ciemność ogromnego lasu, mijałam w biegu wysokie stare drzewa.
Nagle coś za mną zatrzeszczało. Chociaż bardzo chciałam, nie mogłam się odwrócić. Przyspieszyłam tylko. Wyczuwałam teraz, bardziej niż słyszałam, że ktoś lub coś biegnie parę kroków za mną. I było coraz bliżej! Nagle poczułam ciepły oddech owiewający mój kark…
Potknęłam się o wystający korzeń. Przerażona upadłam, kalecząc ręce, i zaczęłam głośno krzyczeć…
Czy może być coś gorszego od przeprowadzki do małego, nudnego miasteczka? I to na dodatek w połowie drugiego semestru!
OK, rozumiem. Mama dostała awans i pracę w tutejszym Instytucie Badań nad Medycyną, więc musieliśmy się przeprowadzić. Ale dlaczego właśnie teraz?! Nie mogli z tym poczekać parę miesięcy, aż skończę rok szkolny? Czy to by było takie trudne?!
No… dobrze, może nie powinnam się czepiać. Bo tu jest generalnie niby lepiej. W Nowym Jorku mieszkaliśmy co prawda w apartamencie, ale w wieżowcu, a teraz mamy tylko dla siebie cały dom, i to z ogrodem. Mój pies, seter o imieniu Sweter (tak… wiem, jak to brzmi, ale mnie się podoba), strasznie się tam męczył. Zupełnie nie miał gdzie się wybiegać. Za to tutaj cały dzień może spędzać na dworze. (No i nie trzeba go już wyprowadzać, a to naprawdę duży plus).
Jednak nie czuję się tu najlepiej. W Nowym Jorku zostawiłam wszystkich znajomych i całe moje dotychczasowe życie. Może i nie było zbyt ciekawe, ale było moje. I szczerze mówiąc, bardzo za nim tęsknię. Poza tym samo miasto było fajne. No dobra, mogli cię okraść albo nawet zabić po zmroku, niebo było szare od zanieczyszczeń, ludzie nieuprzejmi, a ten ciągły hałas wielkiego miasta sprawiał, że powoli się głuchło, ale jakkolwiek by na to patrzeć, to był mój dom. A teraz co? Teraz moim domem ma być jakieś Wolftown (swoją drogą durna nazwa…), które po raz pierwszy zobaczyłam parę dni temu i wcale mi się nie spodobało.
Nasz nowy dom jest podobno zabytkowy (kto chciałby mieszkać w zabytku…?), cały z drewna, a dach ma pokryty starymi, wyblakłymi od słońca dachówkami. Nawet nie wygląda tak źle, od frontu jest uroczy ganek z huśtawką. Tak, mam własną huśtawkę! Super!!! Wiem, że to dziecinne, ale naprawdę się cieszę.
Nie mogę jednak znieść tego, że w nocy wszystko w tym domu skrzypi i trzeszczy. Człowiek ma wrażenie, że ktoś obcy się po nim kręci. Okropność… Pierwszej nocy co chwila się budziłam i wyglądałam z pokoju, żeby sprawdzić, czy się do nas ktoś nie włamuje.
W pobliżu naszej posesji, tuż za płotem, ciągnie się wielki ciemny las. Sama radość, prawda? Mieszkamy na końcu świata, bo w zasadzie już poza miastem. Hm, miastem? Po Nowym Jorku Wolftown wydaje mi się zapadłą dziurą. Tutaj jest tylko jedno kino, jedno centrum handlowe, jedna podstawówka i jedno liceum. Okropna dziura! No i kto mi powie, że tu się da wytrzymać?
No i ta cisza. Tu wszędzie jest strasznie cicho. Połowy pierwszej nocy nie przespałam, bo poza skrzypieniem nie słychać tu niczego, a przez pozostałą część nocy dręczył mnie okropny koszmar. Jeszcze nigdy nie miałam tak strasznego snu. To chyba przez ten dom. No, bo czy tu można spokojnie spać?
Natomiast mój pokój bardzo mi się podoba. Znajduje się z dala od pozostałych, na piętrze, a okna wychodzą na ogród. Jest duży i ma własną werandę z pergolą sięgającą do samej ziemi. Jakbym się uparła, to mogłabym po niej schodzić na dwór. Wiem, bo już próbowałam – jest super. Tylko trochę się podrapałam o pnące róże.
Zaraz następnego dnia po przeprowadzce zaczęłam rozpakowywać pudła z moimi rzeczami. Kto by podejrzewał, że mam ich aż tak dużo? A jeden mebel wprost mnie oczarował – łóżko. Jest olbrzymie z kolumienkami i moskitierą. Wreszcie komary nie będą mi utrudniać życia, a podejrzewam, że tu jest ich cała masa. Wokół lasy, jest więc wilgotno. Mogę się założyć o wszystko, że komary tu są i tylko czekają, aż niczego nie przeczuwając, wystawię nogę spod kołdry.
Moją kolekcję płyt CD razem z wieżą ustawiłam obok wnęki okiennej. To wymarzone wprost miejsce do siedzenia i słuchania The Calling, Good Charlotte, Busted czy The Rasmus.
Nie mogę się już doczekać, kiedy wszystko uporządkuję i będę mogła trochę odpocząć, słuchając muzyki. Bo muzyka to mój żywioł – nie mogę bez niej żyć. Codziennie słucham jej przynajmniej przez godzinę, bardzo często też nucę coś albo pogwizduję. Doprowadzam tym rodzinę do szału, ale cóż – kocham to. A poza tym każdy chyba przyzna, że robienie na złość rodzince też jest przyjemnym zajęciem.
Właśnie przypinałam do korkowej tablicy moją kolekcję rysunków (w wolnych chwilach lubię szkicować, zwłaszcza portrety; jedynym problemem jest to, że nie zawsze mój portret odpowiada pierwowzorowi, ale mówi się: trudno), kiedy usłyszałam krzyk mamy:
– Margo, obiad!
Chcąc, nie chcąc (raczej nie chcąc), przerwałam rozmyślania nad tym, które „dzieło” gdzie powiesić i zeszłam na dół.
Mama z prawdziwym zapałem urządziła jadalnię: na środku długi stół przykryty lnianym obrusem, jakieś kwiaty w wazonie, na podłodze puszysty perski dywan, a pomalowane na pastelową zieleń ściany ozdobiła sielskimi akwarelami. Hm, jak na mój gust jest trochę za słodko. W naszym starym mieszkaniu w ogóle nie było jadalni i posiłki jedliśmy w kuchni. Natomiast tu: żyć nie umierać. Wielka chata, wszystko się mieści, a Sweter szaleje ze szczęścia, bo cały dzień może spędzać na dworze. Chciałabym móc się tak cieszyć jak on…
Tata zamontował w drzwiach kuchennych specjalną klapkę, żeby Sweter mógł swobodnie wchodzić i wychodzić. Mama początkowo nie chciała się na nią zgodzić. No wiecie, złodzieje i dzikie zwierzęta też mogą tędy wejść do środka. Ale ja wierzę, że mój odważny pies potrafi przepędzić wszystkich nieproszonych gości.
– Co dziś dobrego? – spytałam.
– Kurczak z rożna, ziemniaki i sałatka warzywna – odpowiedziała z uśmiechem mama.
– Znowu kurczak? – jęknęłam. – Nie znoszę go.
To chyba jedyna mięsna potrawa, której nie lubię. Serio…
– Póki nie zrobimy zakupów, musimy jeść to, co jest. – Tata spojrzał na mnie surowo i usiadł przy stole.
No dobra, jakoś sobie z tym poradzę. Mam wypróbowany sposób na kurczaka. To znaczy, mamy, ja i Sweter. Mój ukochany piesek siedzi pod stołem, a ja cichaczem zrzucam mu jedzenie. Taak… tylko że tym razem ten numer raczej nie przejdzie, bo Sweter wybył gdzieś na dwór. Jest pewnie w ogrodzie, bo do lasu się sam nie dostanie. Wokół naszej posesji jest taki niewysoki płot. Sweter go nie pokona, ale byle jaki złodziej zdołałby przeskoczyć. No tak, tylko że w Wolftown pewnie nie ma nawet złodziei. Co za dziura…!
Читать дальше