– No dobra – powiedział Aki. – Jedziemy teraz szosą, ale jak dam znak, wyłączamy silniki i jedziemy siłą rozpędu. Nikt nie może nas usłyszeć. Potem ukryjemy motory w lesie i resztę drogi przejdziemy pieszo. Jasne?
– Jasne – rozległ się chór przyciszonych głosów. Wsiadłam za Maksem na siodełko i ruszyliśmy w ciemność. Chłopcy nie włączyli świateł, więc nie zabiliśmy się tylko dzięki ich wyczuciu. Bo wilki dobrze widzą w ciemności. Mieli niesamowity instynkt. Podczas jazdy leśną ścieżką (znowu jakiś ich skrót) wymijali drzewa tak, jakby je dokładnie widzieli. Ja tam nic nie widziałam, zwłaszcza w kasku z przyciemnianą szybą, więc nie wtrącałam się nawet.
W pewnym momencie wszyscy wyłączyli silniki i siłą rozpędu przejechaliśmy resztę drogi. Chłopcy ukryli motory w lesie, a potem podeszliśmy za ścianą drzew do strażnicy.
Cały teren był ogrodzony, a szczyt parkanu wieńczył dodatkowo drut kolczasty. Poza tym metalowe sztachety były pod napięciem, tak przynajmniej głosił napis na tabliczce wiszącej na ogrodzeniu, a my nie mieliśmy ochoty przekonywać się, czy to prawda. Próby przejścia przez parkan więc odpadały. Musieliśmy przedostać się do środka przez strzeżoną bramę. Tylko że najpierw trzeba było pozbyć się strażnika…
Już wcześniej wymyśliliśmy, że go uśpimy. Ojciec Adrienne jest lekarzem, więc pożyczyliśmy od niego trochę eteru. To taki środek do odkażania. Jeśli nasączy się nim szmatkę i przyłoży komuś do twarzy, żeby to wdychał, to ta osoba usypia jak niemowlę. Tyle razy widzieliśmy takie sceny na filmach. Może nasz pomysł nie był więc specjalnie odkrywczy, ale chyba skuteczny.
Ja miałam odwrócić uwagę strażnika (dlaczego ja?!), a chłopcy mieli go zaatakować od tyłu i unieszkodliwić.
Niby wydaje się to łatwe, ale jak można odwrócić uwagę i wywabić ze strażnicy ponad stukilowego strażnika? Ha, tu dopiero zaczynają się schody. I to wysokie, nawet bardzo. Jak ja mam go stamtąd wyciągnąć, do diaska?
Zaraz! Wiem! Może udam, że się zgubiłam? To mi się często zdarza, więc mam już wprawę w proszeniu o pomoc. Taak, to jest całkiem niezły pomysł.
Szybko powiedziałam o nim Maksowi.
– A jak mi się nie uda? – spytałam na zakończenie i spojrzałam mu prosto w oczy.
– Na pewno dasz sobie radę – mruknął i pokrzepiająco poklepał mnie po ręce.
– Ale jak ja mam to zrobić? – spytałam jeszcze raz, bo w głowie, muszę przyznać, miałam kompletną pustkę.
Napady na ludzi wpędzają mnie w straszną depresję…
– Wymyśl coś – stwierdził Aki i wypchnął mnie z krzaków. Na pewno coś spapram. Czuję to. Czy wspominałam już, że podczas publicznych wystąpień mam okropną tremę? Nie? Bo właśnie to sobie przypomniałam…
Wyszłam z lasu dokładnie naprzeciwko strażnicy i udając wielką ulgę (to znaczy teatralnie westchnęłam, rozłożyłam ręce i przywołałam na twarz najniewinniejszy uśmiech, na jaki było mnie stać w tym momencie), przeszłam przez szosę.
– Nareszcie! – krzyknęłam, podchodząc do budki i patrząc na zdziwionego strażnika. – Jak się cieszę, że pana widzę!
– Eee, o co chodzi? – spytał, a minę miał taką… niezbyt mądrą. Super, trafiłam na ciołka… może dzięki temu będzie łatwiej? Kurczę, czuję przypływ pozytywnej energii!
– Uwierzy pan? Byłam z przyjaciółmi na przyjęciu nad jeziorem i zgubiłam się w lesie. Błąkam się już od trzech godzin – powiedziałam i znowu westchnęłam teatralnie (hm, wychodzi mi to chyba coraz lepiej). – Pomoże mi pan?
– Eee, w czym?
No tak. Byłam na przyjęciu, a ubrana jestem od stóp do głów na czarno: w czarny golf (ochrona na łokcie, tym razem o to zadbałam – jeszcze mam ślady po tamtym), czarne spodnie (ochrona na kolana) i czarne skórzane rękawiczki (ochrona dla moich rąk, no i żeby nie zostawić odcisków palców). Miałam przy sobie jeszcze kominiarkę, ale trzymałam ją schowaną w kieszeni.
Najbardziej niesamowite było to, że pomimo mojego stroju ten facet mi uwierzył. Tak, kompletna tępota umysłowa powinna być zakazana…
– Zgubiłam się, pomoże mi pan znaleźć drogę powrotną do miasteczka? – wyjaśniłam i uśmiechnęłam się szeroko.
– Eee, do miasteczka? – spytał powoli.
Jakby tu było tyle miasteczek, że niby nie wie, o które chodzi? Matko!…
– Tak, do miasteczka – odpowiedziałam spokojnie.
– Eee, może zadzwonię do twoich rodziców, żeby tu przyjechali. Mogłabyś tu poczekać – powiedział, sięgając po telefon.
– Nie! – zaprotestowałam szybko (choroba, chyba za szybko). – Widzi pan, bo ja poszłam na to przyjęcie bez ich zgody i na pewno bardzo się zdenerwują. Lepiej do nich nie dzwonić. Proszę tylko, żeby mi pan wskazał drogę – dodałam spokojnie.
– Eee, to idź w tamtą stronę – powiedział, pokazując mi kciukiem na drogę do miasta.
Kurczę, jak go wywabić ze strażnicy? Czyżby aż tak bardzo nie chciało mu się wstać z tego stołka, do którego najwyraźniej przyrósł? Czy ja tak wiele wymagam? To jest jeszcze trudniejsze, niż podejrzewałam…
Co by tu zrobić, co by tu zrobić?!
Wiem!!! Jestem genialna!
– AAAA!!! – wrzasnęłam przeraźliwie i podskoczyłam. – Wąż! Niech mi pan pomoże!!! Zaraz mnie ugryzie!!!
– Eee, odsuń się od niego – powiedział i pochylił się do przodu, usiłując coś wypatrzyć przez małą szybkę stróżówki.
– A jak mnie ugryzie?! Niech pan wyjdzie i mi pomoże! – odkrzyknęłam i wpatrzyłam się w kamień pod moimi stopami.
No i wreszcie pełen dobrych chęci strażnik wytoczył się ze środka, chcąc mi pomóc. Samo podniesienie się z krzesła zabrało mu parę minut – w tym czasie, gdyby tu był prawdziwy jadowity wąż, pewnie już dawno leżałabym martwa.
Ale serio, dałam sobie radę. Chyba minęłam się z powołaniem, powinnam zostać aktorką, no nie? Jestem z siebie dumna, Max się na mnie nie zawiódł.
Obaj z Akim już na niego czekali. Potem podkradli się od tyłu i skoczyli mu na plecy, przykładając nasączoną szmatkę do twarzy. Niepozorny grubas nieźle się bronił. Tak przywalił Akiemu w żołądek, że aż biedny chłopak zwinął się z bólu i chwilę leżał na ziemi, nie mogąc złapać tchu. Uderzył też Maksa, ale on się nie poddawał, cały czas starając się znajdować za plecami strażnika, tak żeby ten nie mógł go dosięgnąć.
Na szczęście eter zaczął działać i strażnik upadł na ziemię. W tym czasie narobił strasznie dużo hałasu. Mam nadzieje, że nikt go nie usłyszał, bo wtedy mielibyśmy kłopoty. I to bardzo duże…
Szybko związaliśmy go i zatoczyliśmy do stróżówki. To dopiero było trudne!
Marka zostawiliśmy w lesie na czatach. Gdyby działo się coś złego, na przykład nagle ktoś wezwałby policję albo jakimś cudem strażnik się obudził, chociaż nie powinien, bo dostał końską dawkę tego świństwa, Mark miał zawyć, żeby nas ostrzec, albo sam rozwiązać problem.
Następnie przekradliśmy się pod bramą i w cieniu drzew ruszyliśmy w stronę wejścia. Tu z kolei zostawiliśmy Adrienne. Też miała zawyć, żeby nas ostrzec.
– Jadowity wąż? – spytał Max i uśmiechnął się (to znaczy, podejrzewam, że się uśmiechnął, bo miał już na twarzy kominiarkę).
– No, co? Musiałam coś wymyślić – odpowiedziałam, ale też się uśmiechnęłam.
– Tu nie ma jadowitych węży – mruknął i zaśmiał się po cichu. – Tu w ogóle nie ma żadnych węży.
– Ale on o tym nie wiedział – odparłam i stłumiłam śmiech, bo zbliżaliśmy się do budynku.
To dziwne, drzwi wejściowe były otwarte. A byliśmy nawet przygotowani na to, żeby się włamać. Dokładnie opisałam Maksowi zamek – zwykła zasuwka, więc wziął ze sobą wytrych.
Читать дальше