Gdy szliśmy z Maksem, spytałam go o coś, co mnie już od dawna nurtowało:
– Czy jak się zamieniasz, to cię to nie boli? To znaczy, czy coś czujesz?
Myślałam, że może nie będzie chciał o tym mówić, ale o dziwo powiedział:
– Nie. Właściwie nic nie czuję. No, może lekki chrzęst, kiedy przesuwają się albo wydłużają kości. Ale tak… to w ogóle nie boli.
– A zęby? Wyrastają ci jakby od nowa. To też nie boli? – nie mogłam uwierzyć. – Jak mi wyrastały zęby po mleczakach, to cała aż się skręcałam.
– No, może trochę – przyznał. – Ale to się tak szybko dzieje, że nawet nie masz czasu się zastanowić.
Max najwyraźniej uważa, że zna mnie już na tyle dobrze, że nie musi niczego przede mną ukrywać. Kocham go, wiecie?
I odprowadził mnie do domu, bo sama oczywiście za nic bym nie trafiła. Jest opiekuńczy, szczery i czuły, czy można chcieć czegoś więcej? To znaczy, mógłby nie być wilkołakiem, ale trudno.
No, tak!… Tylko jak wejdę po pergoli. Szczerze przyznam, nie mam już do niej zaufania. Wcale nie jest taka solidna, na jaką wyglądała.
– Jak będziesz wchodzić, to idź przy krawędzi. Wtedy szczeble nie powinny pęknąć – przerwał moje wahania Max.
– Co? A, tak – odpowiedziałam niezbyt przytomnie. Pożegnałam się z nim (pocałowaliśmy się!) i podeszłam do pergoli. Mój pokój znajduje się strasznie wysoko! Pierwsze piętro to nie byle co.
Zaczęłam się wspinać, chociaż duszę miałam na ramieniu, poza tym bolały mnie dłonie. Tak jak radził Max, wspinałam się tuż przy krawędzi. Ciekawe, czy sobie poszedł, czy też stoi, pilnując, bym nie zleciała i nie skręciła sobie karku?
Na szczęście w końcu dotarłam do barierki i przeszłam przez nią, stając bezpiecznie na balkonie.
Wyjrzałam.
Krzaki obok furtki lekko się poruszały. To znaczy, że Max czekał. Miło wiedzieć.
Spuściłam głowę i spojrzałam na ziemię. Mnóstwo róż straciło dzisiaj życie… Trawnik pod moim oknem wyglądał jak pole bitwy. Wierzcie mi. Cały jest zawalony powyrywanymi kwiatami i kawałkami szczebli.
Ale jak ja wytłumaczę rodzicom te zniszczenia?
Taak… zerknęłam na swoje ręce. I wiecie co? Wyglądają okropnie. Max co prawda powiedział, żebym ich nie ruszała, ale bez przesady. Trochę kolców wyjmę. Przecież nie będę mogła nic robić takimi rękami.
Au!!! – zawyłam w poduszkę, kiedy po raz setny uraziłam się w bolące miejsce.
Zabiję Maksa za to jego „nie wyjmuj kolców”! Już ja mu się odwdzięczę!!! Całą noc nie spałam!!!
Poza tym muszę to jakoś ukryć przed mamą. A nie, przecież i tak odkryje połamaną pergolę. Więc mogę się z tym nie kryć… Gorzej, jeśli sama będzie mi chciała wyjmować kolce.
Która może być teraz godzina? Zerknęłam na budzik. Prawie siódma. Nareszcie! Myślałam, że nie wytrzymam w łóżku. Poza tym ręce ciągle mnie bolą. Muszę natychmiast zobaczyć, jak wyglądają.
Wstałam i podeszłam do zasłon, żeby je rozsunąć, co udało mi się z wielkim trudem. A kiedy spojrzałam na swoje dłonie, zamarłam.
Oberwę głowę Maksowi i Akiemu!!! Te durne kolce podeszły ropą i ręce mi spuchły! Zabiję ich! Na pewno zostaną mi po tym ślady!
Naprawdę, przysięgam! Usiłowałam ukryć ręce przed mamą, ale zauważyła. To nie moja wina! To wina Maksa. I pergoli. I całego świata.
Ale na pewno nie moja!
– Boże, Margo! Co ci się stało? – krzyknęła mama podczas śniadania i złapała mnie za rękę, wykręcając ją do światła.
– Au! – zawyłam. – To boli!
– Ale co się stało?! – spytała jeszcze raz, na szczęście też mnie puściła.
– No, bo widzisz… – zaczęłam i utknęłam.
Wierzcie mi. Miałabym szlaban do końca życia, gdybym jej powiedziała, że wymykałam się chyłkiem na randkę.
– Bawiłam się ze Sweterem! – dokończyłam odkrywczo.
– Ale co to ma do twoich rąk? – spytała mama.
– No tak. No, bo bawiłam się ze Sweterem i rzucałam mu patyk – plątałam dalej. – No i patyk wpadł w pergolę. No to ja weszłam na pergolę, żeby go wyjąć. No i pergola się załamała, a ja pokaleczyłam się o róże.
Hej! Jak na historyjkę wymyśloną na poczekaniu, to było niezłe, prawda?
– Ale nie martw się. Zadzwoniłam do Maksa i powiedział, że zawiezie mnie do szpitala – pocieszyłam ją.
– Na motorze? A jak się go będziesz trzymać? – spytała, podnosząc jedną brew.
– Pewnie przyjedzie samochodem – powiedziałam.
No właśnie. Jak ja się będę go trzymać?! Zupełnie o tym nie pomyślałam! Genialnie…
Jakieś pół godziny później Max podjechał… samochodem. A w zasadzie to Aki podjechał, bo Max siedział na miejscu pasażera. Szybko pożegnałam się z mamą i ruszyłam w ich stronę.
Max wysiadł, krzyknął do mojej mamy „Dzień dobry, pani Cook!” i otworzył przede mną drzwi. Odwróciłam się, pomachałam mamie i wsiadłam do samochodu. Gdy już ruszyliśmy (ja siedziałam na tylnym siedzeniu, więc oni byli przede mną) powiedziałam do nich wściekła:
– Całą noc nie spałam przez te kolce! Ręce mi spuchły i zaczęły ropieć przez ten wasz durny pomysł.
Max okazał chociaż trochę serca i odwrócił się do mnie ze strapioną miną. Ale kto by oczekiwał po Akim jakiegokolwiek słowa współczucia? Chyba tylko ostatni naiwniak…
– Zagoi się – mruknął tylko.
Mam ochotę mu przywalić. Gdyby tylko ręce mnie tak nie bolały, tobym go chyba trzepnęła w ten czarny, zakuty łeb!!!
– Bardzo cię boli? – spytał Max i spojrzał na mnie ze współczuciem.
No, po nim od razu widać, że chociaż trochę żałuje. Ale Aki? To drań…
– Cały czas mnie boli, od jakichś dziewięciu godzin – powiedziałam wściekła, na co Max zrobił jeszcze bardziej zbolałą minę.
Jest słodki, prawda?
Gdy zatrzymaliśmy się przed szpitalem, podeszłam do Maksa i szepnęłam:
– Wejdziesz ze mną?
– Oczywiście – odpowiedział i przytulił mnie, uważając na moje ręce.
– Hej gołąbki – przerwał nam Aki (och, jak ja bym go chętnie walnęła!). – Pamiętajcie, że musicie podpytać lekarza o karty. Tylko uważajcie, żeby nie zaczął czegoś podejrzewać.
– Tak jest, panie generale! – zasalutowałam mu ironicznie jedną ręką. – Jeszcze jakieś rozkazy?
Pielęgniarka w rejestracji skierowała nas do dyżurującego w tym momencie lekarza. To był ten sam lekarz, który opatrywał mnie wtedy, gdy podrapałam się, uciekając przed wilkami. Widocznie zawsze ma dyżury w niedziele, biedaczek.
Gdy weszłam z Maksem do pokoju, spojrzał na mnie zdziwiony.
– Co się tym razem stało? – spytał. – Znowu się przewróciłaś?
– Nie, to róże – mruknęłam.
– Chciałaś je wyrwać z ziemi gołymi rękoma? – spytał, oglądając moje dłonie.
Usiłował być dowcipny, co nie za dobrze mu wychodziło, bo skręcałam się z bólu.
– Eee, nie. Chciałam zejść po pergoli no i… załamała się, no i… musiałam się czegoś złapać – powiedziałam, czując, że się czerwienię.
Moim wyznaniem wzbudziłam u niego niepohamowany wybuch śmiechu. Zerknął wszechwiedzącym wzrokiem na Maksa i mrugnął do mnie.
– Ja też w twoim wieku chyłkiem wymykałem się z domu na randki – powiedział. – Tylko to trochę nierycerskie, że twój kawaler cię nie złapał.
Ja nie mogę. Zamiast mnie zbesztać, powiedział coś takiego. Spojrzałam na niego. Wyglądał na jakieś pięćdziesiąt parę lat, jeśli nie więcej. W życiu bym go nie posądziła o wymykanie się na randki.
Читать дальше