– Ale ja nie rozumiem – powiedziała Silje z prostotą.
Ze zdziwienia otworzył usta.
– Chcesz powiedzieć, że… że nie rozumiesz symboliki? Nigdy nie widziałaś jak się ubija masło? Sama nigdy tego nie robiłaś?
– Ależ tak, ale…
W jednej chwili wielki rumieniec oblał jej policzki. Uciekła. Coś tak niegodziwego! Coś tak…
Benedykt wyglądał, jakby pożałował swych słów.
– Jesteś dla mnie zagadką, kochana, ogniokrwista dziewico. Tak, od razu widać, że masz gorącą krew. Może chciałabyś pomóc mi malować? – spytał w przypływie wielkoduszności spowodowanej jej pochwałami. – Możesz wypełnić ten ornament z gałązek winorośli. Malowałaś już kiedyś?
Nigdy jeszcze tego nie robiła, ale w żadnym wypadku nie chciała przepuścić takiej okazji.
Pokazał jej farby. Caput mortuum, czyli czerwień.
Sadza, czyli czerń; tej nie należy używać zbyt wiele, bo malowidło byłoby wówczas za smutne. I absolutnie nie wolno mieszać z innymi farbami. Wapienna biel, lazurowa zieleń, miedziowa, jasnobłękitna ultramaryna i żółta ochra – te kolory mogła łączyć, byle tylko nie zabrudziła jego farb.
Niepewnie ujęła pędzel. Kwadrans zajęło jej wypełnianie pierwszego listka, tak bardzo bała się, że wyjdzie poza linię. Potem poszło już szybciej. Żywo rozmawiali o sztuce. Benedykt, zawieszony pod dachem, pracował nad Adamem i Ewą, bardzo cnotliwie przyodzianymi w ogromne figowe liście, a Silje powoli posuwała się naprzód w swej pracy nad ornamentem. Nie wiedziała nic o sztuce; to Benedykt pouczał ją przez cały czas i czuł się w tej roli znakomicie.
– Nudzę cię? – zapytał nagle.
– Nie, nie! – odpowiedziała żywo. – To takie ciekawe, nigdy jeszcze o takich rzeczach nie słyszałam, nikt tak ze mną nie dyskutował.
Malarz uśmiechnął się leciutko, samymi kącikami ust. Dyskusja to raczej niewłaściwe określenie dla jego prawie nie ustającego monologu. Dzień miał się ku końcowi, kiedy zszedł na dół. Pracowali z takim przejęciem, że zapomnieli o jedzeniu.
– Patrzcie, patrzcie – powiedział z uznaniem. – Wiedziałem, że na pewno dasz sobie z tym radę. Udało ci się nawet ożywić te listki. Gdzie nauczyłaś się sztuki cieniowania?
– Nic o tym nie wiem – odparła nieco skrępowana, ale jednocześnie bardzo dumna z pochwały. – Próbowałam tylko wyobrazić sobie, jak wygląda liść.
– Jutro też musisz przyjść ze mną – rzekł z zapałem.
– Niech „ciotki” zajmą się dziećmi, to sprawi im tylko radość.
O Boże, jak bardzo polubiła tego starszego człowieka, którego poznała tak niedawno!
Najbardziej była mu wdzięczna za to, że pomógł jej znaleźć miejsce na ziemi. Silje, obcy ptak, który nie pasował do życia we dworze, odkryła teraz, że istnieje inny świat. Być może do tego właśnie świata należała?
Następnego dnia Silje nie pojechała jednak z Benedyktem do kościoła. Jedną stopę miała paskudnie zainfekowaną i nie mogła jej nadwerężać. Zajęła się różnymi drobnymi pracami, które mogła wykonywać siedząc, ale większość czasu spędziła na zabawie z Sol i rozmowie z kobietami.
Sol była zabawną dziewczynką, spontaniczną i bezpośrednią. W jej zachowaniu nie było cienia wahania. Jeżeli była zła, to była zła naprawdę; jej radość też nie miała granic – ciskała wtedy wszystkich po kolei. Nikt jednak nie mógł zrozumieć tego, co mówi. Wszyscy orzekli, że nie ma jeszcze dwóch lat.
Nazajutrz noga wyglądała lepiej i Silje wywalczyła sobie zgodę na wyjazd z Benedyktem. Tym razem, by odciążyć trochę kobiety, zabrali ze sobą Sol.
Dziewczynka biegała po całym kościele i szybko doprowadziła ich do rozpaczy swą niespożytą energią. Silje bez przerwy musiała ją ściągać to z ambony, to z chóru, co chwila mała próbowała wspiąć się na górę do Benedykta. W końcu przywiązali ją sznurkiem na galerii, która akurat była zupełnie pusta.
Tak jak poprzednim razem pracowali osobno. Silje otrzymała nieco trudniejsze zadanie – miała wymalować aureole wokół anielskich głów. Udało się znakomicie.
– Masz to w sobie – powiedział Benedykt. – Chodź, zobaczysz, co zrobiłem wczoraj, kiedy ciebie nie było!
Pospieszyła za nim do jednej z bocznych naw. W małej niszy namalował kilka scen z dnia Sądu. Silje natychmiast zauważyła, co chciał jej pokazać. Była to na wpół wykończona postać uwiedzionej dziewicy.
Zaczerwieniona odwróciła twarz. Benedykt zaśmiał się.
– Podobna do ciebie, nieprawda? Z twarzy. Resztę musiałem sobie wyobrazić, ale to nie było takie trudne.
Silje była tak poruszona, że nie mogła wydusić z siebie słowa. Poza tym uważała, że wizerunek jest dla niej krzywdzący. Jej brzuch był bardziej płaski i na górze miała więcej od tej tam… nieudacznicy.
– Ja tak nie wyglądam – wybuchnęła.
– Sama jesteś sobie winna – zaśmiał się. – Przecież nie chciałaś pozować. Ale chętnie coś zmienię, powiedz mi tylko, co się nie zgadza.
Najlepiej byłoby odwrócić się demonstracyjnie na pięcie i odejść, ale Silje nie mogła znieść myśli, że jej twarz zostanie osadzona na tym gruszkowatym ciele. Zawstydzona zrobiła kilka szybkich gestów nad malowidłem. Benedykt nie spuszczał z niej oka.
– Tak, masz rację, należysz do tych o pięknym łonie i jesteś szczupła od pasa w dół. To łatwo poprawić. Powinniśmy mieć też diabła. No tak, ale to może poczekać. Muszę najpierw skończyć „śmierć feldmarszałka”.
Odtąd Silje bywała w kościele codziennie. Ukrywała, jak tylko mogła, że z nogą nie jest dobrze. Jednak Sol nie zabierali już więcej ze sobą; zbyt dużo czasu pochłaniało utrzymanie jej w ryzach.
Na drogę Silje zawsze zakładała piękny aksamitny płaszcz. Kiedyś, podczas jazdy, Benedykt zwrócił na to uwagę.
– Gładzisz ten płaszcz, jakby to był twój kochanek.
Wzdrygnęła się.
– To dlatego, że aksamit jest tak cudownie miękki.
– Ale sposób, w jaki się nim owijasz, a potem wdychasz jego zapach tak zmysłowo, czy to też ma coś wspólnego z fakturą materii?
Wyprostowała się.
– Nigdy nie miałam tak pięknej szaty, ot i wszystko – szepnęła zawstydzona.
Czwartego dnia Benedykt stwierdził, że malowanie idzie Silje bardzo dobrze, i postanowił dać jej poważniejsze zadanie. Niewiele czasu zostało na dokończenie wszystkiego. Kościół miał być niebawem ponownie otwarty i wyglądało na to, że malarz sam nie da sobie z tym rady. Czy nie mogłaby podjąć się namalowania diabła kuszącego dziewicę? Gdyby on nakreślił kontury?
Silje oniemiała zaskoczona. Sama miała namalować całą figurę? Czuła jednak, że temu podoła. Już od dzieciństwa przypuszczała, że umiałaby rysować, tylko nigdy nie było okazji, by mogła się o tym przekonać.
– Ależ tak, chętnie spróbuję – szepnęła uradowana. – Tylko co będzie, jeśli nie wyjdzie mi to dobrze?
– To zamalujemy. Ale jestem pewien, że potrafisz.
Silje włożyła w to zadanie całą duszę. Benedykt pozostawił ją samą w bocznej nawie. Mogli wykrzykiwać do siebie tylko pojedyncze zdania. Była jednak tak zajęta pracą, że często zapominała o swym towarzyszu i o całym świecie.
Kiedy miało się ku wieczorowi, malarz zszedł na dół, by upewnić się, jak sobie radzi. Teraz pozostała jej do namalowania jedynie noga diabła, która wystawała zza nóg kobiety.
– Nie zjadłaś dzisiaj nawet okruszynki – krzyknął Benedykt nadchodząc. – I światło robi się gorsze. Musimy przerwać pracę.
Nagle przystanął. Silje odeszła na bok, by mógł zobaczyć jej dzieło, i czekała z obawą na to, co powie.
Читать дальше