Wśród trzasku błyskawic spadała na ziemię nawałnica.
Przypływy i odpływy mórz oszalały.
Przeciwstawne wichry tworzyły szalony wir, zrywając dachy domów i wstrząsając górami, które…
Bawił się Słońcem jak piłką: wschód, zachód…
Jaszczurko, słyszysz mnie? To ja, Marran!
Cicho płynie rzeka. Dwa pstrągi pluskają się w księżycowej poświacie.
Ogień wesoło buzuje w piecyku. Słychać równe oddechy śpiących dzieci. Ich dzieci. Czuje je na swoich policzkach i ogarnia go niezwykła, radosna czułość. Obejmuje ją i oboje roztapiają się w tym słodkim uczuciu…
KRÓL I KRÓLOWA NA WSPÓLNYM TRONIE. WŁADCA I WŁADCZYNI. CHCESZ TEGO, MARRANIE?
Przecież ona ma dziecko z innym…
Chwila ciszy.
MARRANIE, JESTEŚ PRZYTOMNY? POJMUJESZ, O CO IDZIE?
Nie pojmuję. Co chcesz zrobić z tym światem? On ci się nie podoba. Chcesz go zniszczyć, spalić? Jak postąpisz?
TY POSTĄPISZ. TO BĘDZIE TWOJE DZIEŁO, MARRANIE.
No, dobrze. Jak z nim postąpię?
A JAK POSTĘPUJE OGRODNIK Z DZIKIM, ZAPUSZCZONYM OGRODEM? PRZYDADZĄ CI SIĘ NÓŻ I SIEKIERA. MNÓSTWO ZBĘDNYCH GAŁĘZI ZOSTANIE ODCIĘTYCH, ALE SAD SIĘ ODRODZI I OGRODNIK BĘDZIE SZCZĘŚLIWY.
Zwlekał z odpowiedzią.
Co będzie miało prawo rosnąć w tym… oczyszczonym ogrodzie?
O TYM ZADECYDUJE MĄDRY I SPRAWIEDLIWY OGRODNIK.
Zdecyduje ogrodnik… Lecz czy można naprawić to, co nienaprawialne?
NOWE ŻYCIE ODRODZI SIĘ NA ZGLISZCZACH DAWNEGO. Z CHAOSU POWSTANIE HARMONIJNY PORZĄDEK. UCZYŃ TO, MARRANIE.
Na zgliszczach?
Jak bardzo spieczone ma usta, jak mocno kręci mu się w głowie…
Tak. Zgadzam się. Powiedz, co mam robić.
Z otchłani dobiegł odgłos przypominający odległe oklaski.
W ponurym milczeniu doszliśmy do zamkniętego na trzy spusty domu czarodzieja.
Dom czekał na właściciela. Zdawało się, że opuściliśmy go wczoraj. Tylko w przedpokoju, tam gdzie zwykle przystrzygałem sierść, wyrosła bujna kępa.
Lart zerknął na miejsce, w którym dawniej stał pokraczny wieszak i powiedział do mnie z westchnieniem:
– Wino. Obiad. I wszystko inne.
Zaprosił skinieniem Orwina do swego gabinetu.
Nie wiedziałem, co zrobić najpierw. Odsłaniałem wszystkie zasłony na oknach w drodze do kuchni.
Dom ożywał. W kominach zaświszczało, w dawno wygasłym kominku zawirował tuman popiołu, deski podłogi wydawały różne dziwne dźwięki, jakby chciały zagrać ulubioną melodię Larta. Świece zapalały się same z siebie, chociaż na dworze był ciągle słoneczny dzień. Żyrandole kiwały się, kiedy przechodziłem, machając kryształowymi wisiorkami.
Ogromny piec kuchenny rozwarł drzwiczki, niczym głodne pisklę dziób, żądając drew i podpałki. Leżące obok drewniane polana same wpadały mi w ręce. Podczas gdy udałem się do piwnicy, ruchliwe szczypce zdążyły oskubać specjalnie przygotowaną kurę, która trafiła na rożen.
Robota wrzała aż miło. Krzyknąłem na karalucha, który wystawił wąsy z szerokiej dziury w podłodze i udałem się do jadalni nakryć do stołu.
Na mnie padło, że pierwszy się na niego natknąłem.
Siedział w fotelu gospodarza u szczytu długiego stołu, kontemplując ponuro galerię portretów przodków. Ujrzawszy mnie zdziwił się tak, jakby co najmniej uciekł mu z półmiska pieczony prosiak z liściem chrzanu w ryju. Zamarłem.
– No tak – powiedział. – To w stylu pana Larta, kazać czekać na siebie.
– Witaj, Baltazarze – usłyszałem za plecami.
Mag podszedł do stołu i jakby nigdy nic rzucił na blat rękawiczki.
Baltazar Est wstał, przy czym ogromny stół cały się zakołysał. Skrzywił wąskie wargi, nisko opuszczając kąciki ust.
– Jestem totalnie rozczarowany, Legiarze – zasyczał jak rozzłoszczona żmija. – Totalnie! Czy nasza umowa zawierała możliwość uwolnienia Marrana? Czyżbyśmy w swoim czasie nie ustalili sposobu postępowania na wypadek nadejścia zewnętrznego zagrożenia? Czyżbyście w ciągu ostatnich trzech miesięcy nie złamali wszystkich punktów umowy?
Miałem uczucie, jakby nogi wrosły mi w ziemię. Orwin westchnął i zatrzymał się w drzwiach. \
– Alu. – W ustach mego pana to zdrobnienie zabrzmiało bardzo wzruszająco. – Nie spałem wiele nocy. Przez trzy doby pokonałem ogromną odległość. Jestem śmiertelnie zmęczony. Wielkie nieba, nie będziemy chyba znowu zaczynać!
Pod koniec jego spokojny głos przerodził się w krzyk. Pobladły Orwin chwycił mnie za łokieć i wyprowadził z jadalni. Drzwi zatrzasnęły się za nami.
– To sprawa pomiędzy nimi – powiedział, starając się zachować zimną krew. – Podaj to, czego sobie życzył: wino, obiad…
Z jadalni dobiegały przytłumione głosy, co oznaczało, że czarodzieje zaczęli się kłócić. Lart ostro coś warczał, Est syczał jak ognisko polane wodą.
Orwin wydobył miedziaka z kieszeni, który podskoczył mu na dłoni i zawisnął nieruchomo w powietrzu.
– Szkoda Jaszczurki – powiedział jakby do siebie.
Głosy ucichły. Miedziak spadł z brzękiem na podłogę.
Drzwi się otwarły. Na progu stał Est. Podskoczyłem, lękając się o los Larta.
– No tak – mruknął Est jakby w roztargnieniu.
Na szczęście po chwili nad jego ramieniem pojawiło się oblicze Legiara. Spojrzał na mnie i zapytał surowo:
– Obiad?
– Natychmiast – odpowiedziałem niepewnie.
– Podawaj – rozkazał mój pan i zawrócił do środka jadalni.
Est pozostał nieruchomy. Świdrował chwilę oczami Orwina, potem rzekł głucho:
– Pokaż to.
Orwin przygryzł wargę i wydobył spod koszuli pociemniały od rdzy łańcuch z medalionem.
Baltazar zerknął na niego przelotnie i odwrócił się. Jego niesympatyczna, pociągła twarz wyciągnęła się jeszcze bardziej i spochmurniała.
Usługiwałem ucztującym magom. Orwin rzucił się łapczywie najedzenie, Lart ponuro dłubał dwuzębnym widelcem zawartość talerza. Est głównie popijał i nie mogłem pozbyć się natrętnej myśli, że dolewając mu ciągle, w końcu zaplamię jego szeroką kryzę.
Wszyscy milczeli. Słychać było tylko zegar, wygrywający kuranty na cześć gospodarza i prezentujący kręcące się figurki ludzi, zwierząt i ptaków.
W końcu Lart uniósł dłoń i kurant urwał się w połowie taktu.
– A zatem – powiedział Legiar, nie zwracając się szczególnie do nikogo – co się właściwie zdarzyło?
Nastąpiła krótka chwila ciszy.
– Krew Marrana na serwetce – odezwał się Orwin. – Jaszczurka cały czas go obserwowała, a jego krew upewniała ją, że żyje i jest zdrowy.
– I szczęśliwy… – mruknął Lart przez zęby.
– Nie sądzę, aby był szczególnie szczęśliwy – zaprzeczył żywo Est. – Byłoby dla wszystkich lepiej, gdyby pozostał tam, gdzie go postawiliśmy.
Lart spojrzał na niego ponuro. Est wzruszył demonstracyjnie ramionami.
– Do dzisiaj Marran żył – zauważył Orwin. – To, co stało się z kroplami jego krwi oznacza więc…
– Jego śmierć? – dokończył domyślnie Legiar.
– Nie łudźcie się – wtrącił Est z krzywym uśmieszkiem. – Gdyby umarł, plamy krwi zrobiłyby się czarne jak smoła. Sądząc zaś po tym, co opowiadaliście, nastąpił jakiś fajerwerk…
– Który mi coś przypomina – wycedził Lart.
Mnie też, pomyślałem. Coś całkiem niedawnego i bardzo nieprzyjemnego. Tak! Właśnie od takiego ognia spłonął dom pewnej szczwanej kupcowej, zupełnie jak zapałka. Tylko dlatego, że wdowa miała słabość do ksiąg magicznych, a jedna z nich wybuchła w dłoniach mego pana…
Читать дальше