Raul nadal nie rozumiał, co starzec chce zrobić z dziewczynką. Zrozumiał jednak, że jest on w stanie tego dokonać, chociaż wydawało się to początkowo niemożliwe.
Marran obserwował dalej z ukrycia następne próby czarodzieja. Tym razem mag sprawił, że cała podłoga pokryła się gęstą, twardą łuską.
– Rybka – wymamrotał. – Rybka w stawie, ptaszyna w sadzie… Kto ma osiemnaście, zaraz w swaty pójdzie…
Uśmiechnął się i rozprostował.
Raul chwycił się za głowę. Niejasne przeczucie w jednej chwili zamieniło się w okrutną pewność. Tarł w zamyśleniu czoło, upewniając się i wpatrując uważnie w starego, jakby zobaczył go po raz pierwszy.
Zamieniony w pług, rozorywał drogi… Wyrastał z ziemi jak drzewo… Sprowadził do jeziora wielką pijawkę z krowimi wymionami… Kłębek martwych gadzin, potem akwarium z ptasią huśtawką… Pióra, łuska, bezsensowna gadanina, która się na nic nie zdała, a przede wszystkim…
Mag był najwyraźniej kompletnie obłąkany.
To, co wydawało się groźbą, było w rzeczywistości objawem uwiądu starczego. Nieszczęśnik stracił rozum, a jego magiczny talent był obecnie bezużyteczny, jak księga w rękach ślepca.
Poruszony tym odkryciem, Marran zaczął się zastanawiać, jak powinien postąpić. Wyjść z ukrycia? Ryzykowne. Porozmawiać z szaleńcem? Jak i o czym? W środku szklanego akwarium drży z lęku mała dziewczynka, która nie wie, że jej prześladowca jest bardziej żałosny niż straszny. Każda chwila zwłoki przynosi jej kolejne łzy… Któż wie czym się dla niej skończy kolejna szalona próba starego? Być może najlepiej byłoby podkraść się i walnąć dziada w łeb jednym z tych głazów, walających się pod nogami. Ogłuszyć albo i zabić. Wyzwolić za jednym zamachem wioskę od ciążącej nad nią grozy.
Marran westchnął głęboko, odliczył do dziesięciu i zagwizdał cicho, naśladując ptasi tryl. Mag drgnął i odwrócił się w jego stronę.
Raul ujrzał załzawione, mętne oczy, bezwiednie poruszające się wargi i rozlatane, żylaste ręce. Dziadyga patrzył na niego bezrozumnie, w rozterce, ale bez złości.
Raul podszedł do niego, i machając rękami, zaśpiewał:
– Lecę do mego gniazdeczka, niosę pisklętom robaczka!
Czarownik przyglądał mu się z niedowierzaniem, chowając głowę w koronkowym kołnierzu. Mała Garra, co Raul zarejestrował kątem oka, zastygła na swojej żerdce.
Raul znowu podskoczył, machając rękami, jak skrzydłami i podjął głośniej:
– Ptaszyna w klatce, gniazdo puste! Ćwir, ćwir!
Porozumiewawczo skinął palcem na czarownika, który nie mógł pojąć, kim lub czym jest niespodziewany gość. Zaintrygowany, zapomniał o dziewczynce i skupił uwagę na nieznajomym. Ostrożnie się przybliżył i wyciągnął drżącą dłoń, jakby zamierzał pogłaskać Raula po policzku.
Marran uskoczył, przysiadł, wziął z ziemi parę ziaren i wyrzucił jedno w górę, krzycząc:
– Ćwir, ćwir!
Ziarno spadło z chrzęstem na łuskowatą podłogę. Staruch uniósł krzaczaste brwi. Raul wyrzucił kolejne. Zamieniło się pod wpływem spojrzenia czarodzieja w czarne piórko i opadało powoli, rozkołysanym lotem.
Garra obserwowała to wszystko z zapartym tchem.
Marran rzucił trzecie ziarenko.
Zatoczyło łuk i zastygło nieruchomo w powietrzu. Czarodziej wymamrotał zaklęcie. Ziarno pisnęło, zamachało krótkimi skrzydełkami i wyleciało z komnaty. Zdziwiony swoim sukcesem staruch spojrzał z ukosa na Raula, wzruszył ramionami i zdjął z głowy perukę. Jego mała, pomarszczona główka wyglądała na rozłożystym kołnierzu jak groszek pośrodku wielkiego półmiska.
– Ćwir, ćwir! – powiedział ochryple staruch i podrzucił w górę perukę.
Peruka zmieniła się w starą, wyleniała wronę. Wylądowała ciężko na ziemi i łypała na czarodzieja zagadkowo. Później zatrzepotała skrzydłami, uniosła się niewysoko nad ziemią i wyleciała z komnaty zygzakowatym lotem, znikając w labiryncie korytarzy. Dziadyga uśmiechnął się z satysfakcją i ruszył na jej poszukiwania, zapominając najwyraźniej o dziewczynce i Raulu.
Garra jęknęła, kołysząc się na huśtawce. Marran spoglądał za czarownikiem, dopóki nie zniknął mu z oczu. Ogarnęło go dziwne, nowe, nieznane dotychczas uczucie.
Wszyscy widzieli jak tajemniczy przybysz wyniósł z jaskini porwaną dziewczynkę. Wysłuchali także bezładnej opowieści dziecka i nikt już nie miał wątpliwości, że u Garana i Lity zamieszkał potężny mag.
Mieszkańcy nakryli biesiadne stoły, prosili, by pozwolił się dotknąć, szeptali między sobą, zaglądali mu w oczy, uśmiechali się przymilnie, wznosili toasty za jego zdrowie i próbowali całować jego dłonie. Marran miał wrażenie, że jakimś tajemniczym sposobem wróciły dawne czasy. Zasypiając jednak pod najlepszą pierzyną we wsi, przypomniał sobie mętne, załzawione oczy, przygarbione starcze plecy, i trzęsącą się, małą główkę na szerokim kołnierzu. Ponownie nieznane dotychczas, podobne do bólu uczucie, zdławiło mu gardło. Czyżby to był żal?
Odetchnął pełną piersią i przewrócił się na bok. Usłyszał cichy, szyderczy śmiech, jakby w środku głowy. Wielkie nieba, znowu. To wygląda na początek obłędu.
Opuściliśmy zamek barona i przez parę dni przemierzaliśmy stepy.
Nie widziałem jeszcze stepu i ta ogromna, pusta płaszczyzna z ostrą, spaloną słońcem trawą, sprawiała dziwne wrażenie. Wioski tu były nieliczne i często nocowaliśmy pod gołym niebem.
Cały tydzień z trudem przyzwyczajałem się do roli przynęty na haczyku, potem jednak prędko się uspokoiłem, a nawet odczułem coś w rodzaju ulgi. Tak czy owak, znacznie gorzej żyć w niewiedzy, a przeżyte wcześniej lęki wynagrodziło mi z nawiązką ocieplenie stosunków z Lartem.
Za dnia powoziliśmy na zmianę karetą, wieczorami zaś, rozpaliwszy ognisko i posiliwszy się, wiedliśmy długie rozmowy. Unikaliśmy jednak tematu Trzeciej Siły. Wspominałem z rozczuleniem dzieciństwo, Legiar natomiast opowiadał śmieszne i straszne baśnie o magii, których bohaterem był zawsze ten sam osobnik. Szybko domyśliłem się, o kim mówił, chociaż nazywał go różnymi imionami. Widocznie był bliskim przyjacielem maga, gdyż dziwnie błyszczały mu oczy, gdy o nim wspominał.
– Każdemu zdarzają się głupie pragnienia. Kiedyś w środku lata zatęskniłem za zimą i zasypałem cały podwórzec śniegiem… I co z tego? Jeden z mych przyjaciół znalazł na wybrzeżu wygasły wulkan i uruchomił go, doprowadzając do wybuchu. Nie szalej, rzekłem mu. Wiesz, co odpowiedział? Chcę być lawą, żeby poczuć, jak to jest.
Lart spoglądał w płomienie, które odbijały się w jego oczach. Przez krótką chwilkę wydało mi się, że ogniki w źrenicach błyszczą nierówno, jakby pod wpływem wilgoci.
– Każdy mag ryzykuje, zamieniając się w coś… Im bardziej potężne jest twoje nowe wcielenie, tym większe ryzyko, że nie zdołasz powrócić do pierwotnej postaci. Bycie czarodziejem nie oznacza wcale bycia wszechmocnym. Każde magiczne działanie wymaga wielkiego wysiłku, a użytkowanie tej energii skraca życie nawet największym z nas… Dlatego powiedziałem mu: nie szalej! Po co ci ta zabawa z wulkanem? A on na to: chcę wiedzieć, jak to jest.
Zamilkł na chwilę. Ujrzałem w płomieniach ogniska las, potem dom i wreszcie małą człowieczą postać w czymś na kształt łódki.
– I stał się lawą? – spytałem szeptem.
Lart skinął głową.
– Zawsze robił to, co chciał. Wszedł do środka wulkanu, potem spłynął po zboczu, paląc trawy i krzewy. Przyglądałem się temu w osłupieniu… Potem powrócił do ludzkiej postaci. I wiesz, co powiedział?
Читать дальше