– Oj – jęknął Vassar. – Myślałem, że ona wyjdzie tędy.
– Wszyscy tak myśleliśmy – powiedział Sarmik. – Mam nadzieję, że nie stało się tam nic złego.
– Ten krzyk był straszny – westchnął Vassar. – Prawdziwy krzyk śmierci.
– Demon w Ludzkiej Skórze też tak krzyczał, a przecież przeżył – rzekł Irovar.
Wszyscy jednak widzieli, że Irovar jest nienaturalnie blady.
I wtedy płomień z sykiem zgasł. Pochodnia zrobiła się zupełnie czarna.
Daniel zerwał się na równe nogi.
– Shira! Nie, nie teraz! Przeszła przecież przez wszystkie próby!
Bezsilny tłukł pięściami w ścianę, za którą przed trzema dobami zniknęła Shira.
Pochodnia wypadła Marowi z rąk i potoczyła się pod ścianę. On sam ukrył twarz w dłoniach, chwiejąc się ze zmęczenia na nogach.
Źródło w rogu znowu zaczęło szemrać. Z pluskiem i chlupotem woda przelała się na podłogę, jak to miało miejsce wielokrotnie przedtem, więc tylko przypadek sprawił, że Daniel spojrzał w tamtą stronę.
– Spójrzcie tam! – krzyknął podniecony.
W studzience coś się ukazało. Co to, na bogów, mogło być? Przez krawędź studzienki zwieszała się jakaś dziwna istota. A gdy woda opadła, Vassar wrzasnął:
– To Shira! O bogowie, to Shira!
Rzucili się do niej wszyscy. Sarmik zdążył pochwycić dziewczynę, nim woda wciągnęła ją z powrotem.
– Ostrożnie! – prosił Daniel. – O Boże, jak ona wygląda!
– Żyje? – zapytał Irovar bez tchu.
– Nie wiem. Vassar, twoja kurtka, szybko! Przecież ona jest całkiem naga!
Chłopiec zerwał z siebie okrycie i starannie otulili Shirę. Przenieśli ją na suche miejsce i wycierali jej włosy. Działali chaotycznie, nerwowo; widok zakrwawionego, poszarpanego ciała Shiry budził w nich współczucie tak silne, że dławiło w gardle.
– W studzience coś jeszcze jest! – zawołał Vassar. – Jej piękna kurtka. I buty…
– Zajmij się tym – powiedział Irovar.
Shira zaczęła kaszleć i ocknęła się.
– Pas… – wyszeptała.
– Jest tutaj – odpowiedział Sarmik. – Odpiąłem go, żeby cię osuszyć. Czy… czy to jest woda? W tej butelce?
Shira skinęła głową.
– Musimy stąd natychmiast odejść – powiedział Irovar zdecydowanie. – Tu jest za zimno dla Shiry. Należy przenieść ją do łodzi.
– Nie, pójdę sama – oświadczyła wstając. – Ja myślę… – nie dokończyła, bo znowu zemdlała.
Wyszli z groty. Irovar martwił się z powodu głębokiej rany Shiry, tyle krwi z niej wycieka. Zastanawiał się, jak długo to trwa.
Sarmik zatknął pochodnię na jej dawnym miejscu w ścianie. Nikt nie myślał o Marze, który upadł na podwyższeniu. Czepiając się ścian, niechętnie wychodził teraz za innymi, Idąc przez ponurą płaszczyznę pomiędzy czterema szczytami słyszeli szum morza, wskazujący, że woda się podniosła tak, by mogli wejść do łodzi.
Nim się nareszcie w niej znaleźli, Shirę musiało nieść wiele rąk. Bo chociaż była lekka niczym piórko, to niebezpieczne zejście wymagało zachowania niezwykłej ostrożności.
Łódź znajdowała się na miejscu, u dołu szczeliny w skale. Ostatni trybut złożony przez cztery żywioły.
Shira ocknęła się ponownie, gdy znalazła się w łodzi. Zmęczona i oszołomiona rozglądała się dookoła i wszędzie napotykała życzliwe, zatroskane twarze. Czekali, aż Mar do nich dołączy, on zaś, gdy tylko wszedł do łodzi, padł na deski i leżał bez ruchu. Shira uśmiechała się niepewnie do wszystkich.
– Chyba pójdę za jego przykładem – powiedziała. – Mam nadzieję, że mi wybaczycie?
– Oczywiście – kiwali głowami.
Potem ułożyła się obok Mara, bo tam było jedyne miejsce, na którym nikomu nie przeszkadzała. Przez chwilę leżała i patrzyła na olbrzyma.
– Mar, twoja twarz… Skaleczyłeś się…
Parsknął, zirytowany, i odsunął się. Leżeli cicho, przyglądając się niebu i chmurom. Powieki Mara opadły. Wtedy poczuł w swojej ręce małą, silną dłoń.
– Dziękuję ci, Mar – szepnął głos tuż przy nim.
Był tak zmęczony, że nie miał siły odtrącić jej dłoni. Nie był też w stanie powiedzieć niczego złośliwego ani nawet odwrócić głowy w niemym obrzydzeniu. Po prostu zasnął z ręką Shiry w swojej i to ona musiała się odsunąć, bo chłód ciągnący od Mara przenikał jej ciało.
W dwie minuty później ona także spała. Podczas gdy łódź sunęła cicho w stronę lądu, Daniel i Sarmik opatrzyli jej rany.
Shira nie zauważyła niczego, pogrążona w miłosiernym śnie, głębokim niby śmierć.
Shira poczuła, że ktoś potrząsa ją za ramię. Próbowała się usunąć, bo we śnie wciąż znajdowała się w głębi górskich grot, a nie chciała już wykonywać żadnych strasznych zadań. Ręka była jednak bezlitosna.
– Shiro, obudź się! Jesteśmy na miejscu.
Daniel? Co za rozkosz! Wilgotny chłód groty był w rzeczywistości deszczem, padającym jej na twarz. Niechętnie otworzyła oczy. Wciąż jeszcze widziała trochę niewyraźnie.
– To Nor? – zapytała.
– Nie, jesteśmy w przystani w Taran-gai. W zatoce, wiesz.
Kiedy zdrętwiała i udręczona wstawała, widział, że wraca jej świadomość. Górskie moce nie opuściły jeszcze jej duszy, o nie. Jak głuchy, rozpaczliwy krzyk narastała świadomość, że nigdy nie zdoła się uwolnić od tego, co przeżyła tam na dole, w bezlitosnych salach prawdy. Ogarnęło ją przygnębienie i smutek tak wielki, że z trudem oddychała. Wszystko nagle stało się takie bezsensowne, znikąd żadnej pociechy. Żaden człowiek nie byłby w stanie tak dokładnie poznać stanu swej duszy, jak ona to zrobiła. Człowiek musi mieć w życiu jakieś iluzje. Oczywiście Shira nie była pozbawiona ani autoironii, ani samokrytycyzmu, ale to za mało. Nie sądziła, że jest aż tak bezkrytyczna w ocenie samej siebie; po prostu sama się oszukiwała!
Mar zszedł na ląd i stał na kamienistym brzegu. Shira ruszyła w jego stronę. Podjęła najważniejszą decyzję w swoim życiu, ale musiała się przemóc, żeby rozmawiać o tym z Marem.
Nie bez wahania zawołała go po imieniu. Odwrócił się powoli, obojętnie.
– Mar, mam do ciebie prośbę…
Jeśli go to zaskoczyło, to niczego nie dał po sobie poznać. Jego lodowaty brak zainteresowania stanowił dla Shiry udrękę tym większą, że owa prośba znaczyła tak wiele. Przy łodzi słychać było głosy pozostałych mężczyzn, ale oni nie mogą o niczym wiedzieć.
– Kiedy… kiedy już wypełnię moje zadanie, Mar, kiedy unicestwię Demona w Ludzkiej Skórze, to czy zechcesz… Czy możesz obiecać mi teraz… że mnie wtedy zabijesz? Kiedy już będzie po wszystkim?
Nareszcie w jego oczach pojawił się znak życia.
– Co chcesz przez to powiedzieć? – wysyczał ochryple.
– Słyszałeś, co duchy powiedziały kiedyś mojemu dziadkowi? Że ten, kto przejdzie tę drogę, nie będzie już potem chciał żyć. To jest prawda! Zrobię to, czego się ode mnie żąda, ale co mnie czeka potem? Nic, Mar, nic oprócz bólu i dręczącego smutku. I oprócz samotności.
Przyglądał jej się z uwagą, badawczo. Żółte oczy mieniły się ohydnym blaskiem.
– Próbowałem cię zabić już dawno, wiesz o tym. Ale broń odmawiała mi posłuszeństwa. Chociaż Shama mnie o to prosił, nie jestem w stanie cię zabić. Ja widzę to światło nad twoim czołem, którego inni ludzie nie mogą zobaczyć.
– Jestem pewna, że światło zniknie, kiedy wypełnię moje zadanie. I po co miałabym wtedy żyć? Dziecka też nie będę mogła mieć. Wędrówka przez groty uczyniła mnie bezpłodną.
Читать дальше