Nic nie mógł poradzić na to, że co chwila wstrząsał nim żałosny szloch. Na próżno starał się go stłumić.
Po chwili przykuśtykał do niego Kaleb.
– No, nie płacz, mały, wszystko się jakoś ułoży. Postaramy się coś zrobić, żebyś mógł wrócić do rodziców.
Mattias podniósł głowę.
– Ale jak to zrobić? – zapytał zdławionym od płaczu głosem.
– Nno, tego jeszcze nie wiem. Ale ja coś wymyślę. A ty sam? Co z tobą?
– Ja byłem taki głupi, że chciałem jak najprędzej wyjść z domu i iść na służbę. Widzisz, nas w domu było czternaścioro, a tylko jeden z braci mógł odziedziczyć ten maleńki kawałek ziemi jaki mieliśmy. My, reszta, byliśmy jeden po drugim po prostu wyrzucani z domu, tak to trzeba nazwać. Ja poszedłem sam, zanim zdążyli mi powiedzieć, żebym się zabierał. I przyszedłem tutaj…
– Do, Nermarkena?
– Tak, do tego nędznika! On przecież widział, że jestem za młody, miałem wtedy trzynaście lat, ale byłem chudy i mogłem się prześlizgiwać przez wąskie przejścia. Więc przeszmuglował mnie na dół, no i zostałem. Nikt na górze nic o tym nie wie.
– Spędziłeś tutaj całe dwa lata?
– Nie, jeszcze nie skończyłem piętnastu. Powiedzmy, długi rok. Straciłem rachubę. Wydaje mi się, że jestem tu całe życie.
– Teraz jest lato tysiąc sześćset trzydziestego trzeciego.
– Co? To ja już mam piętnaście lat! O Boże! Tyle czasu!
– Uważam, że nieźle to przetrzymałeś.
– Bo jestem silny. Tak, i nigdy nie uległem wypadkowi, Soren także jest silny, a poza tym on chce tutaj być.
– Czy on zrobił coś złego? – szepnął Mattias.
– Zrobił – uśmiechnął się Kaleb. – Jeśli wróci na górę, to będzie pręgierz, co najmniej! W najgorszym razie…
Kaleb wymownie przesunął ręką po gardle.
– Ale przecież on jest jeszcze dzieckiem – jęknął Mattias, przerażony.
– Soren zabił kilku ludzi, żeby ich okraść. A w takich wypadkach nikt o wiek nie pyta.
– O – wykrztusił Mattias głucho. – A Knut?
Kaleb tylko westchnął.
– On chyba nie uciekł przed posterunkowym?
– Nie, on nie. Knut jest sierotą. Został uprowadzony i posłany tu na dół kiedyś, gdy zmarło dwóch chłopców jednocześnie. Ale ty jesteś najmłodszy, jakiego tutaj widzieliśmy. Uważam, że to okropne, że oni cię wzięli. Poza tym ty się do tego nie nadajesz, to nie jest miejsce dla ciebie.
Mattias oświadczył poważnie:
– Jak tylko stąd wyjdę, to wszystko pawiem dziadkowi. On przyjedzie i uwolni was.
– I ukarze Nermarkena i Haubera?
– Ja nie lubię kar – rzekł Mattias z wahaniem. – Dziadek mówi, że lepiej zapobiegać niż karać, chociaż nie wiem, co to znaczy. Ale dziadek ma zawsze rację.
– Kim właściwie jest twój dziadek?
Mattias zaczął mówić szeptem:
– Nie wolno mi tego powiedzieć Nermarkenowi, ale tobie mogę. On jest asesorem w Akershus.
Kaleb zaniemówił na chwilę:
– O dobry Boże – szepnął. – Co oni zrobili? Tylko nie opowiadaj o tym nikomu innemu! Bo zaraz będziesz miał „wypadek”, możesz być tego pewien. Uznają, że jesteś dla nich zbyt kłopotliwy.
– A ci mężczyźni, co tutaj pracują? Są chyba sympatyczni?
– Owszem, ale oni mają swoją pracę. Hauber utrzymuje porządek batem. Wielu z nich to cudzoziemcy, nie rozumieją po norwesku. Inni to chłopi przymusowo przysłani na dniówkę. Jest kilku rębaczy i górników, którzy są dobrzy. Sam się domyślisz, którzy to. Sztygara znasz, to Hauber, i jest gorszy niż sam diabeł. Takich, co czyszczą rudę, nigdy nie spotkasz, bo pracują na górze. Więc oni nie mogą nam pomóc…
– Kaleb, zdaje mi się, że mam wszy!
– O, masz na pewno.
– Boże, co mama na to powie? I babcia, taka uważająca, jeśli chodzi o czystość!
Kaleb przełknął ślinę.
– Jutro spróbujemy wyprać twoje ubranie i umyć cię, jeśli się da – obiecał, choć sam w to wątpił.
– Czuję się taki biedny!
– Jak ty się umiesz ładnie wyrażać – roześmiał się starszy chłopiec. – Ale teraz musisz spać.
– Dobrze… Kaleb?
– Tak, o co chodzi?
– Ja bym nie chciał być dziecinny ani sprawiać kłopotu, ale czy nie mógłbyś potrzymać mnie za rękę? Tylko dzisiaj…
– Mogę. Bardzo chętnie.
Mattias poczuł dłoń zamykającą się na jego małej ręce. Dużą, silną dłoń, szorstką od pracy i źle zagojonych ran.
Biedne małe stworzenie, myślał Kaleb.
Mattias dostał wkrótce odcisków na rękach i skóra na kolanach mu stwardniała. Nigdy nie nauczył się kląć, bo wiedział, że to nieładnie, ale poza tym starał się włączyć do nowego środowiska tak dalece, jak to możliwe.
W pierwszym okresie płakał przez sen każdego wieczora. Myślał o swoich bliskich w domu, o tym, jak bardzo wszyscy muszą się o niego niepokoić, i tęsknił, strasznie tęsknił do światła i wolności.
Z czasem nauczył się akceptować nową sytuację. Nie znaczyło to jednak, że poddał się rezygnacji. Jedzenie, naturalnie, chłopcy dostawali, lecz dzienne porcje były tak skąpe, że nigdy właściwie się nie najadali. Przeważnie była to cienka zimna zupa, albo zupa mleczna i stare, na wpół spleśniałe kromki chleba. Nigdy ciepłej strawy. Organizm jednak szybko się przyzwyczaja i ogranicza swoje wymagania.
Dorośli robotnicy nie mieli odwagi rozmawiać z chłopcami. Wiedzieli, że przebywają tu oni w najgłębszej tajemnicy, bo są bardzo potrzebni, by kopalnia mogła właściwie pracować, i że rozmowa z nimi jest zabroniona pod najsurowszą karą.
Nowy mały przybysz zdumiewał ich bardzo. Nigdy nie słyszeli bardziej pogodnego i przyjaznego głosu. I ten jego piękny język! Na dole w kopalni panowały prawie zupełne ciemności, łuczywa nie były w stanie rozjaśnić mroku, a chłopcy mieli twarze czarne od pyłu, lecz oczy tego małego wzruszały wszystkich.
Napotykając jego spojrzenie odnosili wrażenie, że budzi się w nich coś ciepłego i dobrego. Mały miał zawsze słowo pociechy, jeżeli ktoś się skaleczył, a każdego ranka witał się z nimi tak serdecznie.
– Jeśli to nie jest czysty i niewinny baranek Boży, to ja już nie wiem! – powiedział kiedyś jeden z górników.
Wsuwali mu ukradkiem w rękę trochę chleba lub kawałek kiełbasy, które on natychmiast dzielił między kolegów.
I wszyscy zgodnie uważali, że to zbrodnia trzymać go tu w tych warunkach.
Ale żeby coś na to poradzić… Nie, na to nie mogli się zdobyć. Nie odważyli się nawet wspomnieć o tych biedakach w domu, by nie popaść w niełaskę u Haubera lub Nermarkena. Zresztą chłopcy spotykali przeważnie cudzoziemców lub najzwyklejszych górników, którzy nie mieli na nic wpływu. Mattias poprosił kiedyś jednego o przesłanie wiadomości do jego rodziców w Grastensholm, ale ten rzucił się do ucieczki w takim popłochu, jakby sam diabeł deptał mu po piętach. Sztygar Hauber widział wszystko swoimi przenikliwymi oczkami. I był bardziej niebezpieczny niż jadowita żmija.
Z rozmów górników chłopcy dowiedzieli się, że nadeszła zima. Temperatura na dole w kopalni specjalnie się jednak nie zmieniła. Wciąż panował ten sam przenikliwie wilgotny chłód i tylko w pobliżu pieca utrzymywało się słabe ciepło. Zimą bywało, oczywiście, zimniej, lecz nie wiedzieli, czy to dlatego, że wiatr hula po pokładach, czy że góra skuta jest lodem. Nocami w pomieszczeniu nie milkł kaszel Knuta, który na dodatek cierpiał bardzo z powodu reumatycznych bólów. Mattias każdego wieczora zajmował się jego udręczonymi rękami i opatrywał wielkie, ropiejące rany najlepiej jak potrafił.
Читать дальше