A Sidsel najwyraźniej starała się coś przemilczeć…
Nie chciała spojrzeć Benedikte w oczy, kiedy zaczęły mówić o dźwiękach dobiegających z piętra.
No cóż, to może poczekać. Najpierw ciotki.
Benedikte starała się zapomnieć o tym, jak wygląda w oczach Sandera Brinka, z przymusem uśmiechnęła się do trzech budzących lęk dam.
– Panno Martinsen – zwróciła się do Beate, najmłodszej i być może najmilszej z ciotek. – Jeśli mi będzie wolno, chciałabym później porozmawiać ze wszystkimi trzema paniami. Na pewno panie mają wiele cennych informacji. Najpierw jednak muszę pomówić z rodzicami Sidsel, bo oni przecież powinni już wkrótce wyjechać. Gdybyście więc były tak uprzejme i poszły do swoich pokoi… Postaram się, by to nie potrwało długo.
Czy wyraziła się dostatecznie dyplomatycznie? Chyba nie, bo odeszły wyraźnie obrażone, że ktoś śmie im rozkazywać w ich własnym domu.
Benedikte skierowała się do Ovego i Guri Maninsenów, nadal starając się nie patrzeć na Brinka, który stał razem z lensmanem i jego pomocnikiem. Bała się, że kiedy pomyśli o urodziwym młodzieńcu, zaraz się zarumieni.
– Czuję się trochę niepewnie – wyznała małżonkom. – Ten dom kryje w sobie tyle niezwykłości. Są tu przynajmniej trzy elementy, które zwróciły moją uwagę.
Ach, gdyby potrafiła wyrażać się w sposób elegancki i uczony, ale Benedikte nigdy się tego nie nauczyła. Była prostą istotą, której dusza skrywała całe morze uczuć.
– Po pierwsze, ten bałagan w burym salonie…
Nie, tak nie powinna mówić. Prędko się poprawiła:
– W brunatnym salonie. Po drugie, tajemnicze kroki na piętrze. I, panie lensmanie, mówił pan, że ktoś z zewnątrz kilkakrotnie widział jakieś mgliste światełko na górze. A po trzecie, jest tu jeszcze coś, trudno mi powiedzieć co. Nie rozumiem tego…
Zatopiła się w myślach. Coś ogromnie ją irytowało, bo powinna wyczuwać, skąd się to bierze, a niestety tak nie było. Jakiś obcy element…
– Myślisz o tym odcisku zwierzęcej łapy? – cicho zapytał lensman Sveg. Nie bardzo wiedział, jak ma się odnosić do tej dziewczyny, ale wydawała się taka szczera i ufna, że wcale nie miał zamiaru z niej drwić.
– Co takiego? – ocknęła się. – Zwierzęca łapa? Nie. Już prawie na pewno wiem, co wydarzyło się w brunatnym saloniku, ale najpierw chciałabym to sprawdzić. Mała Sidsel, niestety, musi w tym uczestniczyć. Jeśli chce, mogę przez cały czas trzymać ją za rękę.
Martinsen niecierpliwie dreptał w miejscu.
– Ale my naprawdę musimy już iść, inaczej się spóźnimy…
– Ach, ależ oczywiście – powiedziała Benedikte. Podeszła do pani Maninsen i wzięła ją za rękę. – Proszę się nie martwić o Sidsel, nie stanie się jej żadna krzywda. – Umilkła, ale nadal trzymała dłoń Guri w swojej i długo spoglądała na nią z powagą. – Wyczuwam, że nie potrafi pani sobie poradzić ze sobą, pani Mattinsen. Ale to całkiem zbyteczne zmartwienia. Dręczy panią zazdrość, ale zupełnie bez powodu.
– Przez cały czas to powtarzam! – wykrzyknął Ove wzburzony. – Wymyślasz sobie nie wiadomo co, Guri.
– To nie jest do końca prawda – zaprotestowała Benedikte, puszczając rękę Guri i zwracając się do jej męża. – Kiedy przyjechałam i witałam się z wami, bardzo wiele mogłam wyczuć. Pan ogląda się za dziewczętami, ale tylko w ten lekkomyślny sposób, w jaki robi to wielu mężczyzn w pańskim wieku. Ma pan ochotę jedynie na mały flirt, na nic więcej. Jest pan dość lojalny w stosunku do żony. Jedźcie teraz na wakacje, ale uważam, że powinniście zacząć więcej myśleć o Sidsel. Ona potrzebuje was obojga. Czy nie dostrzegacie wiecznego lęku i niepewności w jej oczach? Bardzo się kłócicie, prawda?
– Na miłość boską, co z ciebie za dziewczyna? – opryskliwie zaczął Ove, ale w porę zapanował nad sobą. – Dobrze, dobrze, postaramy się uporządkować nasze życie, ale chyba nie o tym mieliśmy mówić, czyż nie tak?
– Ach, oczywiście. Przepraszam – zreflektowała się Benedikte i skinęła głową na pożegnanie. Zwróciła się do lensmana. – Sądzę, że należy zacząć od piętra. Jak można się tam dostać?
– Pytałem już o to, ale siostry twierdzą, że tam nie ma wejścia. Powiadają, że piętro nie było używane od wielu, wielu lat.
Na buzi małej Sidsel, opuszczonej przez rodziców i dlatego trzymającej się w pobliżu tej sympatycznej Benedikte, odmalowało się niedowierzanie. Benedikte uważnie popatrzyła na dziewczynkę.
– Słyszałaś kroki na górze, tak było?
– Tak – szepnęła Sidsel. – Jestem pewna, przysięgam!
– Wierzę ci. Ale… nie opowiedziałaś mi wszystkiego, prawda?
Sidsel w odpowiedzi oblała się rumieńcem.
Benedikte, wyczulona na nastroje innych, odprowadziła ją na bok, z dala od mężczyzn.
– Co to było? Mnie możesz powiedzieć. Zrozum, ja muszę to wiedzieć.
– Nie, to takie paskudne!
– To już zrozumiałam. Szepnij mi do ucha, nikomu o tym nie powiem.
Po długiej chwili wahania Sidsel, osłaniając rączkami ucho Benedikte, z wypiekami wstydu na twarzy szepnęła:
– Słyszałam łóżko, które skrzypiało.
– Tak, jakby tam na górze ktoś mieszkał?
Dziewczynka głośno przełknęła ślinę.
– Nie, to były takie okropne łóżkowe dźwięki.
Benedikte zmarszczyła brwi.
– Chcesz powiedzieć…? Takie, kiedy ludzie się kochają?
– Nie wiem – szepnęła Sidsel. – Może to właśnie robią. Nie wiem.
– Och, oczywiście, przecież masz dopiero osiem lat. Ale dziękuję, że zechciałaś mi to powiedzieć. Nikomu tego nie zdradzę.
Tak, była pewna, że nikomu tego nie wyjawi. Bo chociaż Benedikte znała oczywiście tajemnice erotyki, wiedziała, że jest to świat, który na zawsze pozostanie dla niej zamknięty. Została stworzona do przyjaźni i oddania, żaden mężczyzna nigdy nie zainteresuje się nią na tyle, by chciał spędzić z nią noc. Dawno już to zrozumiała i zaakceptowała. Do tej pory nie miało to dla niej większego znaczenia, ale też nigdy wcześniej nie spotkała kogoś takiego jak Sander Brink.
Nie, nie miała zamiaru opowiadać o przeżyciach Sidsel. Zastanawiała się jednak, co to może znaczyć. Zamknięte, odgrodzone piętro i dobywające się stamtąd takie dźwięki?
– Czy naprawdę nie można dostać się na górę? – zapytała, wstając z kucek i powracając do mężczyzn.
– Tak przynajmniej twierdzą mieszkanki – odparł lensman Sveg.
– A gdzie są schody?
– Tutaj, za tymi drzwiami. Drzwi są, rzecz jasna, zamknięte, ale kiedy straszne cioteczki nie będą stały nam na drodze, sądzę, że jakoś je otworzymy. Olsen, ty znasz takie sztuczki. Najwyższy czas, byś się do czegoś przydał, nie tylko jak dzień długi stał i pouczał mnie.
Młody zarozumiały Olsen wyglądał na urażonego, ale wyciągnął z kieszeni pęk kluczy. W krótkim czasie udało mu się otworzyć zamek.
Benedikte uchyliła drzwi z nadzieją, że ciotki nie usłyszą przeraźliwego zgrzytu.
Gdy drzwi się otwarły, w nos buchnęło im zatęchłe powietrze. To, co zobaczyli za drzwiami, wywołało na twarzy Benedikte grymas obrzydzenia.
Schody całkiem się zapadły. Na podłodze w bezładnym rumowisku leżały przegniłe belki i resztki stopni, a wysoko, prawie pod sufitem, zwisało to, co jeszcze z nich zostało. Zrujnowane schody przypominały ogromne, nigdy nie pielęgnowane zęby. Powyżej czarną jamą ział ogromny hall, przesłonięty zasłoną pajęczyn.
– Dosyć – mruknęła Benedikte i zamknęła drzwi. – To mi wystarczy.
Читать дальше