Jeśli w ogóle kiedykolwiek do tego dojdzie!
Właściwie nie musieli tak przesiadywać u owiec dzień i noc, ale oboje bardzo lubili zwierzęta i dobrze się tam czuli. Zajęcie było, oczywiście, męczące, ale właśnie z tego czerpali zadowolenie. Poza tym naprawdę pomagali, służący zapewniali o tym wielokrotnie. Wszystko szło dobrze, żadnych tragedii, mimo to czuwali. Była to zresztą piękna forma wspólnoty, móc razem pracować ze zwierzętami, dodawało to ich związkowi ciepła i wartości. Praca poza tym była męcząca, wobec tego wieczorami padali na posłania i zasypiali kamiennym snem, każde w swoim pokoju, bez niepożądanych myśli. Chociaż „niepożądane” to złe określenie. Tak mogli myśleć zwyczajni mieszkańcy parafii. Dla Vingi i Heikego były to myśli jak najbardziej pożądane, oboje wiedzieli o tym aż nazbyt dobrze.
Heike dyżurował właśnie u owiec wraz z jednym ze służących, kiedy przybiegła Vinga z jakimś papierem w ręce.
– List! – wołała radośnie. – List od Arva Gripa.
Heike wyprostował się.
– Tak? No i co pisze?
– Gunilla, to znaczy Anna Maria, wyszła w końcu za Erlanda z Backa i na Boże Narodzenie spodziewają się dziecka. Czy to nie cudowne?
– O, tak, to naprawdę dobre wiadomości! To znaczy, że Gunilla pokonała w końcu swoje kłopoty. Erland dzielnie się spisał!
– No właśnie, czy to nie ona tak się bała… – Rzuciła spojrzenie na parobka i dokończyła skrępowana: -…mężczyzn?
– Tak. To wspaniała dziewczyna. Życzę jej wszystkiego najlepszego.
Zawsze kiedy wspominano Gunillę, Vinga bladła. Heike był taki nieostrożny i opowiedział jej, jak to musiał zażyć czarodziejskich ziół, które poleciła mu Sol, by stłumić uczucie do Gunilli.
Tak nie powinno się robić. Nie należy wprawdzie przemilczać swoich wcześniejszych miłości, ale trzeba o nich mówić lekko, jakby w ogóle nie miały znaczenia. Otwartość może sporo kosztować.
Heike wybuchnął radosnym śmiechem.
– No i Arv zostanie dziadkiem! Myślę, że bardzo się z tego cieszy!
– Tak, nawet pisze o tym w liście. O, Heike, zdumiewające, jak takie nowiny inspirują. Samemu by się chciało także mieć dziecko.
Służący zachichotał i mruknął pod nosem, że w takim razie pan Heike ma okazję.
Heike jednak popatrzył na Vingę i pomyślał, że to chyba niemożliwe. Ona nie może urodzić dziecka, skoro sama jeszcze nie przestała nim być.
I nagle gdy patrzył, jak ona i parobek zajmują się jedną z ostatnich maciorek, przyszła mu do głowy okropna myśl.
Częste wybuchy zaskakującej, a niekiedy po prostu niebezpiecznej spontaniczności, to nie jest przejaw niedojrzałości. Vinga ma po prostu taki charakter! Jest już bardziej dorosła, niż Heike chciałby przyznać, i przez całe życie będzie miała te swoje nieoczekiwane napady i szaleńcze wyskoki; szaleńcze w każdym razie według zwyczajnych miar.
Być może ona nigdy nie stanie się poważną, odpowiedzialną matką, domyślał się jednak, że jej dziecko będzie miało bardzo interesujące życie!
Czy nie popełnia błędu, tak ją oceniając? Czyż Vinga nie radzi sobie z prowadzeniem Elistrand nadspodziewanie dobrze? Może nie zawsze postępuje zgodnie z powszechnie przyjętymi normami, ale kiedy się widzi, jak służba ją uwielbia, trudno nie przyznać jej racji.
Nie, Vinga się nie zmieni. Jego ukochana Vinga będzie nadal szokować jego i innych i niejednokrotnie dostanie za to od życia porządne cięgi, a wtedy on powinien być przy niej i łagodzić ciosy.
Na myśl o tym zalała go taka fala ciepła i czułości, że musiał pochylić głowę, by tamci nie dostrzegli, jak oczy zaszkliły mu się łzami.
A on protestował, kiedy chciała iść do proboszcza, by dać na zapowiedzi! Uważał, że jest na to za wcześnie, właśnie ze względu na nią, że trzeba zaczekać, dopóki Vinga nie skończy osiemnastu lat.
Broniła się wtedy, zraniona i rozczarowana. Powiedziała, że uczepił się tych osiemnastych urodzin, jakby wtedy miał się stać jakiś cud. Czy on naprawdę uważa, że Vinga w ciągu jednej nocy wydorośleje, że stanie się dojrzałą, akuratną żoną, w burym ubraniu i mocno ściągniętymi, związanymi na karku włosami?
Potem uciekła do siebie, zanim Heike zdążył cokolwiek wytłumaczyć. A kiedy spotkali się ponownie, była jak zwykle radosna, zajęta innymi sprawami i nie mieli już okazji porozmawiać o zapowiedziach.
Stwierdził, że potrzebują jego pomocy, i ukucnął przy owcy.
Vinga przyglądała się rękom Heikego w mrocznej, dusznej oborze. Widziała, jak delikatnie dotyka drżącego ciała zwierzęcia. Maciorka była bardzo młoda; rodziła pierwsze jagnię i bała się tego niewiadomego, co się z nią działo. Heike jest naprawdę bardzo dobrym pasterzem, pomyślała Vinga. Zajmuje się nie tylko jagniętami, do których przemawia uspokajająco; stare i nie takie już ładne owce też mogą się cieszyć jego. spokojnym, łagodnym głosem, one też doznają troskliwości jego rąk, tylko z pozoru zbyt dużych i niezdarnych.
Ja też bym chciała, żeby mnie te ręce pieściły, myślała tęsknie. Pieściły naprawdę, żeby były jak ręce kochanka. On byłby tak samo troskliwy wobec maleńkiego dziecka, wobec swojego dziecka.
I mojego.
Z marzeń obudził ją głos służącego, który od jakiegoś czasu stał przy małym okienku i wyglądał na dwór.
– No, no, znowu się ktoś wyprowadza z Grastensholm – powiedział takim tonem, jakby się spodziewał, że inaczej być nie może.
Słysząc to Vinga i Heike także podeszli do okna. Wszyscy troje patrzyli na jadący drogą wóz.
– Tak, naprawdę się ktoś wyprowadza – mruknął Heike, ale jakoś nie był specjalnie przejęty tym, co zobaczył.
– Teraz to już ucieka przynajmniej jeden dziennie – stwierdził służący i wrócił do rodzącej owcy. – Dopiero co jeden pędził, jakby mu sam Zły deptał po piętach. A w dzień później wyjechała pokojówka Viola. Twierdziła, że po domu kręci się tam mnóstwo jakichś upiornych figur, niby mężczyźni, ale z rogami jak zwierzęta, z kopytami i końskimi ogonami, sterczącymi wysoko w górę. Viola widziała też ich długie interesy i… Och, przepraszam, panienko, nie pomyślałem, co mówię…
– Vinga się czymś takim specjalnie nie krępuje – wtrącił Heike cierpko.
– No, te stwory wyglądały tak okropnie, że pokojówka z krzykiem pozbierała swoje rzeczy i uciekła w popłochu. A niedługo potem ktoś inny widział martwą wiedźmę w studni pod wodą, ale oczy miała otwarte i uśmiechała się po szelmowsku do tego, nie wiem dokładnie, kto to był, ale on zaraz uciekł ze dworu. A…
– A skąd ty to wszystko wiesz? – przerwał mu Heike.
– No, to znaczy szwagierka mojego teścia pracuje w Grastensholm i ona nam opowiada.
Heike i Vinga wymienili spojrzenia. Czy to nie on jest człowiekiem Snivela w Elistrand?
Podejrzenie jednak natychmiast się rozwiało. Na tym człowieku na pewno można polegać. Zwłaszcza że jego znajoma została z Grastensholm wyrzucona. Snivel uznał, że dosypuje mu trucizny do jedzenia…
Owca zaczynała się kocić i musieli do niej wrócić.
Tego wieczora siedzieli przy kolacji poważni i milczący. W Elistrand panował miły nastrój, ale w Grastensholm najwyraźniej rozhulały się chyba wszystkie piekielne demony.
Heike i Vinga myśleli o tym niechętnie. Przecież nie było ich zamiarem straszenie niewinnych ludzi. To Snivelowi chcieli dopiec. Nikomu innemu. No, może jeszcze jego żądnym mordu pomocnikom, z którymi już wielokrotnie mieli okazję nawiązać znajomość. Im bardziej upiory szalały po Grastensholm, tym bardziej ludzie Snivela stawali się natarczywi wobec młodych z Elistrand. Ostatnio widywano ich nawet przy samych zabudowaniach dworu. A nic nie wskazywało na to, by wisielec i jego kompania niepokoili ochronę Snivela.
Читать дальше