Kiedy jednak głębiej się nad tym zastanowiła, doszła do wniosku, że wcale tak nie jest. Już nie. Matka miała rację, ostatnio był okropnie roztargniony, twierdził, że to infekcja w szpitalu tak zajmuje jego myśli, ale zastanawiająco często mówił o innych kobietach. O swoich dwóch „siostrach”, z których przynajmniej starsza była całkowicie niegroźna, i o umierającej komornicy. Z nich trzech należało się wystrzegać tylko najmłodszej, Vanji. Ale alarmujące było już samo to, że nie poświęcał swej uwagi wyłącznie Lise – Merete.
Będzie musiała ściągnąć mu cugli.
Dał jej do zrozumienia – co prawda nie bezpośrednio, ale mimo wszystko – że jest zazdrosna. Zazdrosna, ona? Śmieszne, wszak to on powinien być zazdrosny! Musi dostarczyć mu powodu.
Dlatego właśnie w pokoju widzeń szpitala wyszła mu na spotkanie z promiennym uśmiechem i obdarzyła długim, gorącym uściskiem. (Och, byle tylko zapomnieć na ten czas o bakteriach, znów by się obraził, tyle zrozumiała już nawet Lise – Merete.)
– Co się takiego stało, najdroższa? – dopytywał się Christoffer.
– Mam… mam ci coś do powiedzenia.
– Przejdźmy wobec tego do biura, akurat w tej chwili jest puste.
W progu zaparła się jak uparty osioł, ale Christoffer pospiesznie jął ją przekonywać, że do tego pomieszczenia nigdy nie wchodzą chorzy.
Lise – Merete usłyszała jednak odrobinę irytacji w jego głosie. Musi bardzo uważać!
– Mój drogi – zaczęła, kiedy już usiedli obok siebie na kozetce. Demonstracyjnie mocno trzymała go za ramię. – Mój drogi, otrzymałam pewne zaproszenie i nie wiem jak mam się do niego ustosunkować…
– Co to za zaproszenie? – Christoffer nie okazywał szczególnego zainteresowania, spoglądał na nią przyjaźnie i już to było niepokojące.
– Moi dawni znajomi z klasy zapraszają mnie do Gjsvik na przyjęcie. Mogłabym pojechać, gdyby nie…
Zrobiła sztuczną pauzę.
Jego „Tak?” padło zbyt późno. Niedobrze!
– Gdyby nie to, że będzie tam również jeden z moich dawnych wielbicieli.
Christoffer pozostawał wręcz nieprzyzwoicie niewzruszony.
– No i co z tego? Przecież możesz po prostu powiedzieć, że za kilka miesięcy wychodzisz za mąż.
– Myślisz, że jemu to wystarczy? Kochał się we mnie do szaleństwa.
– Wobec tego zostań w domu.
– To dość kłopotliwe. Gospodarze mogą się obrazić.
– Czy chcesz, żebym z tobą pojechał?
Cóż za głupstwa on wygaduje! Odpowiada całkiem nie tak, jak się spodziewała!
– Nie, przecież ty nie możesz wziąć teraz wolnego! – wykrzyknęła przerażona, bo, rzecz jasna, całe zaproszenie do Gjovik było przez nią wymyślone. Podjęła niby to niechętnie: – Dobrze, pojadę więc. Ale to wcale nie będzie zabawne. Wiesz, on był bardzo przystojny…
Namiętny wielbiciel również nie istniał, ale uznała, że Christofferowi dobrze zrobi chwila tortur.
Uścisnął ją.
– Jedź, kochana! Ale sprawuj się dobrze, nie zaglądaj zbyt głęboko w oczy przystojnym kawalerom!
Czy w tym człowieku nie było ani odrobiny namiętności? Spodziewała się, że wpadnie we wściekłość, że za nic na świecie nie będzie chciał jej puścić. Co ona ma teraz zrobić? Wyjechać do Gjovik? Przecież w tej dziurze nie ma żadnych atrakcji!
– Wiesz, że jesteś dla mnie wszystkim, Christofferze.
– A ty dla mnie.
– Będę dla ciebie najlepszą żoną, jaką tylko możesz sobie wyobrazić…
Obrzuciła go aksamitnym spojrzeniem. Delikatnie pieszcząc jego szyję, wsunęła rękę pod fartuch lekarski.
– Christofferze, moi rodzice w sobotę wyjeżdżają. Przyjdziesz?
Nie wiedział, co ma odpowiedzieć, od jej bliskości i delikatnych eleganckich perfum zakręciło mu się w głowie.
– Moglibyśmy… tylko spróbować… jak to będzie, kiedy już… będziemy małżeństwem – szepnęła.
Ogarnęła go słodka tęsknota.
– Przyjdę – uśmiechnął się.
Odsunęła rękę.
– To świetnie. Nie będę cię już dłużej zatrzymywać.
– Skłoniła się przed nim głęboko. – Wasza uniżona pokorna, wierna i wszystkowidząca służebnica.
Christoffer roześmiał się. Lise – Merete była czarująca, kiedy żartowała w ten sposób. Rozradowany, odczuwając ulgę, wyszedł z pokoju wizyt. Wspaniale, Lise – Merete nareszcie zobaczyła, że nie ma powodów do zazdrości. Teraz wszystko między nimi ułoży się jak najlepiej.
Minął pawilon, w którym leżała Marit, i nagły smutek rozdarł mu duszę. Nigdy nie będzie jej dane przeżyć takiego szczęścia jak moje, pomyślał i poczuł wyrzuty sumienia, a raczej potrzebę, by podarować jej choć odrobinę swojej radości. W zamian gotów był przyjąć trochę jej szarych chwil.
Ale na wszystko było już za późno. Z pawilonu wychodził właśnie pastor, zasmucony i przybity. Zakończył ostatnią posługę Marit z Grodziska.
Christoffer na moment przymknął oczy. Nie miał sił, by oglądać jej martwe ciało, nie miał sił na rozpacz nad jej zmarnowanym życiem.
Bezradnie rozejrzał się dokoła w poszukiwaniu Lise – Merete, chcąc zaczerpnąć od niej nieco radości, ale niestety opuściła już teren szpitala.
Zanim Benedikte zajęła się Sanderem Brinkiem, zajrzała do pokoju Bernta Gustavsena. Jak mogła dopuścić, by taki drań psuł jej humor! Przyjechała właśnie po to, by go uzdrowić i tym samym uratować dobre imię szpitala.
Czy Bernt wart był całego zamieszania, powstałego wokół jego osoby, to zupełnie inna sprawa.
Kiedy weszła do pokoju Bernta, okazało się, że siedzi przy nim jego matka, i wywiązała się między nimi wszystkimi długotrwała dyskusja. Benedikte chciała wyjść, co w pełni popierała matka, Bernt natomiast nalegał na wykorzystanie swego prawa do niekonwencjonalnego zabiegu. Po poprzedniej wizycie Benedikte znacznie mu się polepszyło.
Mój ty Boże, pomyślała Benedikte, jeśli Christoffer naprawdę ma wejść w tę rodzinę, to serdecznie mu współczuję. Ale dziewczyna jest z pewnością o wiele milsza, musi tak być, skoro ją wybrał. W końcu nie poślubia rodziny swej wybranki!
W końcu matka ustąpiła, ale nie przestawała zwracać im uwagi i wypowiadać obraźliwych komentarzy. Wreszcie Benedikte poprosiła panią Gustavsen, by wyszła, inaczej, zagroziła, ona sama opuści pokój.
A ponieważ Bernt domagał się przeprowadzenia zabiegu, matka musiała się wynieść. Urażona do głębi postanowiła, że pomówi o tym z mężem, wszak ostatnie słowo jeszcze nie padło.
Kiedy odeszła, Bernt znacząco zachichotał do Benedikte, jak gdyby byli parą sprzysiężonych. Benedikte z największym trudem zdołała zmusić się do krzywego uśmiechu, nie chciała bowiem wszczynać kolejnej słownej potyczki.
Kiedy już zrobiła co mogła dla Bernta Gustavsena, przeszła pogrążonym w wieczornym mroku korytarzem do pokoju Sandera.
Wieśniaka przeniesiono z powrotem do ogólnej sali, tak by Sander i Benedikte mogli porozmawiać w spokoju. Zrozumiała, że maczał w tym palce Christoffer.
Musiała kilkakrotnie głęboko odetchnąć, zanim podjęła rozmowę, a i tak głos wyraźnie jej drżał.
– Ciebie także powinnam próbować uleczyć. Czy możemy rozmawiać podczas zabiegu?
– Możemy przynajmniej spróbować.
Sander wyglądał bardzo źle. Na linii włosów pojawiły się owe paskudne wrzody, które widziała już u innych chorych, zaatakowane miał także dziąsła, tak opuchnięte, że prawie nie było widać zębów, oczy przekrwione i błyszczące od gorączki.
Ale bez wątpienia należał do najzdrowszych wśród chorych, a poza tym to był Sander. Bohater jedynej historii miłosnej jej życia. Benedikte nie miała żadnych złudzeń, że spotka kiedyś jakiegoś innego mężczyznę, który się nią zainteresuje, ani też że ona kogoś pokocha, a przede wszystkim: nie miała żadnych, złudzeń co do Sandera.
Читать дальше