Margit Sandemo - Głód
Здесь есть возможность читать онлайн «Margit Sandemo - Głód» весь текст электронной книги совершенно бесплатно (целиком полную версию без сокращений). В некоторых случаях можно слушать аудио, скачать через торрент в формате fb2 и присутствует краткое содержание. Жанр: Фэнтези, на польском языке. Описание произведения, (предисловие) а так же отзывы посетителей доступны на портале библиотеки ЛибКат.
- Название:Głód
- Автор:
- Жанр:
- Год:неизвестен
- ISBN:нет данных
- Рейтинг книги:5 / 5. Голосов: 1
-
Избранное:Добавить в избранное
- Отзывы:
-
Ваша оценка:
- 100
- 1
- 2
- 3
- 4
- 5
Głód: краткое содержание, описание и аннотация
Предлагаем к чтению аннотацию, описание, краткое содержание или предисловие (зависит от того, что написал сам автор книги «Głód»). Если вы не нашли необходимую информацию о книге — напишите в комментариях, мы постараемся отыскать её.
Głód — читать онлайн бесплатно полную книгу (весь текст) целиком
Ниже представлен текст книги, разбитый по страницам. Система сохранения места последней прочитанной страницы, позволяет с удобством читать онлайн бесплатно книгу «Głód», без необходимости каждый раз заново искать на чём Вы остановились. Поставьте закладку, и сможете в любой момент перейти на страницу, на которой закончили чтение.
Интервал:
Закладка:
Marit z Grodziska pogrążona była w głębokiej śpiączce, oddychała niezauważalnie, można się było jedynie domyślać, że jeszcze żyje.
Benedikte, chcąc odwrócić wyrok losu, musiała skoncentrować wszystkie swoje umiejętności. Przysiadła na łóżku i ujęła w dłonie wychudzoną jak szkielet, zwiędłą rękę. Skupiając swoje siły starała się przelać moc w ciało tamtej kobiety. Wyobrażała sobie, że życiodajna siła wlewa się z niej w naczynia krwionośne umierającej, w jej nerwy, w najdrobniejsze komórki ciała. Przemawiała do nieprzytomnej, starała się tchnąć w nią wolę życia, próbowała niemal zahipnotyzować Marit, by zawrócić strumień w odpowiednią stronę, z powrotem ku życiu.
Benedikte długo siedziała przy Marit. Czuła, że na czoło występuje jej pot i spływa do oczu, z wysiłku drżała na całym ciele, serce waliło oszalałym rytmem. Usiłowała dać wszystko temu biednemu stworzeniu. Przez moment przemknęła jej przez głowę zdradziecka myśl, że może wyrządza Marit niedźwiedzią przysługę, bo jej przyszłe życie okaże się równie mroczne jak przeszłość. Myśl ta w niebezpiecznym stopniu zahamowała oddziaływanie jej uzdrawiającej siły, natychmiast więc starała się ją zdławić.
Nagle drzwi się otworzyły i do pokoju wszedł pastor. Benedikte wstała, nie chciała dyskutować z człowiekiem Kościoła, wiedziała, że i tak się nie zrozumieją. Poza tym nie sądziła, by mogła teraz uczynić coś więcej dla Marit, od tej chwili chora musiała sama wykorzystać to, co przelała w nią Benedikte. A ponieważ sakrament nie powinien zaszkodzić, przeciwnie, mógł nawet pomóc, skinęła tylko głową pastorowi i towarzyszącej mu pielęgniarce i wyszła.
Ruszyła dalej kursem, który wyznaczył jej Christoffer, przeszła do pawilonów, gdzie leżeli pacjenci zaatakowani zatruwającą organizm infekcją. Niektórzy oczywiście zastanawiali się, co z niej za jedna, ale gdy wyjaśniała, że ma uzdrawiające dłonie, natychmiast godzili się na zabieg. Widzieli w niej ostatnią deskę ratunku. Dwie pielęgniarki potraktowały ją bardzo niechętnie, a Benedikte cieszyła się, że nie spotkała żadnego lekarza. Na pewno nie tolerowaliby podobnych szarlatańskich praktyk.
Ale przecież miała za plecami Christoffera, jeśli ktoś zadawałby zbyt natarczywe pytania.
Wreszcie został jej już tylko Sander Brink.
W zapadającym zmierzchu stanęła na dziedzińcu szpitalnym, próbując zebrać się na odwagę. Z dyżurki pielęgniarek dobiegał radosny śmiech Andre, najwyraźniej świetnie się bawił.
Sander powinien zobaczyć chłopca.
Ale musiała jeszcze trochę poczekać, ze względu na Andre. Nie obawiała się szpitalnej zarazy, myślała o psychicznym zdrowiu synka. Nie wolno narażać dziecka na niespodziewane przeżycie, oświadczając po prostu: „Zobacz, to twój ojciec. Podejdź i ładnie się z nim przywitaj!”
Szczególnie gdy nie miało się pewności, czy ojciec nie odrzuci dziecka.
Benedikte odetchnęła głęboko i skierowała się do pawilonu Sandera.
Marit była w domu na Grodzisku. Przeniesiona daleko, patrzyła we śnie na stare, tak dobrze znane lasy, rozciągające się w dole pod nią. Wsłuchiwała się w głosy rozbawionych dzieci, które echem niosły się po okolicy. Z domu dobiegł gniewny głos ojca: „Marit! Marit! Gdzie ty się podziewasz, jak długo ja, biedaczysko, mam czekać na zasłużony kęs strawy?”
Jej wrażenia były wyciszone, jakby spowite mgłą, ale czuła, że przeważa w nich nienawiść. Przez cudnie ukwieconą łąkę wracała do domu, w ręku niosła skopek. Był wyjątkowo ciężki, a kiedy zajrzała do środka, zobaczyła, że do połowy wypełnia go mleko, a w białej cieczy kolebie się ludzka głowa. Widziała tylko jej czubek porośnięty włosami, ale natychmiast rozpoznała postrzępione szare kosmyki ojca.
Ktoś szedł u jej boku. Jakiś miły człowiek, który patrzył na nią łagodnie i mówił: „To tylko twoja nienawiść, Marit, nie przejmuj się tym!” Tym człowiekiem był doktor Volden. Ubrany w nieudolnie zrobioną na drutach dziwaczną kamizelę i spodnie do kolan, w dłoni trzymał kosz, który zabrała ze sobą do szpitala.
Nagle znów siedzieli na osobliwym wózku, który on nazywał drezyną, i zaraz sen przemienił się w prawdziwy koszmar. Wjechali w mroczny las, wszędzie widzieli zmarłych. Z drzew zwieszali się wszyscy jej krewni, rodzeństwo i ich małżonkowie i dzieci, a kiedy popatrzyła na doktora Voldena, okazało się, że to wcale nie jest on, lecz jakaś upiorna istota o rysach twarzy ojca, zanosząca się diabelskim, złośliwym chichotem.
Nie wiedziała, co stało się z tym snem, bo nieco później znalazła się wśród wełnistych chmur, gdzie wszystko wydawało się nierzeczywiste. Miała wrażenie, że nareszcie zmierza do ostatecznego celu, zdawała sobie sprawę, że umiera, ale to uczucie wcale nie było przykre, przeciwnie, cudownie obojętne, za nic już nie czuła się odpowiedzialna.
Przed nią zapłonęła wielka jasność, a z niej wyłonił się doktor Volden, wyciągający ku niej ręce.
Ona jednak nie mogła do niego dotrzeć. On stał, delikatnym ruchem palców wabiąc ją ku sobie, ale przez cały czas pozostawał taki daleki. Powiedział: „Już wkrótce, Marit, już wkrótce będziemy razem na zawsze!”
Razem, na zawsze? Połączeni w śmierci?
Miała wrażenie, że coś ją odciąga – nie dosłownie, lecz jakaś siła starająca się nakłonić jej wolę. Mówiła o życiu. Ale przecież ona nie miała za czym tęsknić?
Chyba że…? Chyba że to doktor Volden kusił ją, by zawróciła? Może o to mu chodziło? Może chodziło mu o jej powrót do życia, które będzie dzielić razem z nim?
Ale nie miała siły. Tak bardzo czuła się zmęczona, taka wycieńczona. Pragnęła jedynie odpoczynku.
Lecz czy w dzieciństwie nie słyszała o sąsiedzie, który „umarł” i którego przywrócono do życia? On także opowiadał o wielkiej jasności i zmarłym krewniaku, który wyszedł mu na spotkanie, ale jakaś siła ściągnęła go z powrotem do łóżka i wyzdrowiał.
Marit również ujrzała światłość, a najpierw wszystko spowite było mgłą podobną do waty. A potem pojawił się doktor Volden – Christoffer.
A jeśli on czeka na nią w świecie żywych? Co będzie, jeśli ona przekroczy granicę, odejdzie od niego?
Wszystkie te myśli, delikatne, ulotne jak pajęczyna, wprawiły ją w oszołomienie. Ale wola, przenikająca w jej świadomość, rozpaliła w niej pragnienie, które z każdą chwilą, choć niezmiernie powoli, nabierało mocy.
Chyba jednak mimo wszystko chcę żyć. Pragnę walczyć o życie. Oby tylko nie było za późno!
Silna wola napływająca z zewnątrz gdzieś się rozproszyła. Jej miejsce zajął monotonny głos, ale dobiegał z tak daleka, że nie potrafiła rozróżnić słów, słyszała jedynie dźwięk.
Nie miała już sił. Chciała jedynie spać, spać…
Nie… Nie wolno spać! Muszę…
Nie pamiętała już, co musi.
Christoffer miał gościa.
Pielęgniarka powiadomiła go, że w pokoju przyjęć czeka panna Gustavsen. Nie chciała wchodzić do środka przyniosła tylko trochę smakołyków dla brata i życzyła sobie porozmawiać z doktorem.
Lise – Merete tutaj? Zwykle nie przekraczała progów szpitala. Twierdziła na ogół, że nie chce przeszkadzać mu w pracy, ale czasami Christoffer nabierał niesprawiedliwych z pewnością podejrzeń, że to strach przed zarazkami odpędza ją od szpitala.
No cóż, oczywiście poświęci jej nieco czasu, skoro już raczyła się tu pofatygować.
Prawdą było natomiast, że Lise – Merete poraził strach. Czuła się rozdzierana między niezachwianą pewnością siebie a lękiem, że Christoffer wymyka jej się z rąk. Na tę myśl naprowadziła ją matka. „Christoffer ostatnio wydawał się bardzo zamyślony, Lise – Merete. Pewna jesteś, że panujesz nad nim jak należy?” „Oczywiście – odparła urażona. – Je mi z ręki.”
Читать дальшеИнтервал:
Закладка:
Похожие книги на «Głód»
Представляем Вашему вниманию похожие книги на «Głód» списком для выбора. Мы отобрали схожую по названию и смыслу литературу в надежде предоставить читателям больше вариантов отыскать новые, интересные, ещё непрочитанные произведения.
Обсуждение, отзывы о книге «Głód» и просто собственные мнения читателей. Оставьте ваши комментарии, напишите, что Вы думаете о произведении, его смысле или главных героях. Укажите что конкретно понравилось, а что нет, и почему Вы так считаете.