Saga odwróciła się i spojrzała na niego tak, że musiał spuścić oczy.
– Tamta kobieta… Chcesz ją mieć? – zapytała cicho.
On mimo woli wzruszył ramionami.
– Gdybym miał wolną rękę…
– Więc będzie tak, jak powiedziałam – zdecydowała. – Zostaniemy razem, dopóki mama żyje. Ona nie powinna cierpieć z powodu naszych błędów. A potem zobaczymy, jak to rozwiązać.
Lennart musiał przyjąć jej warunki. Podszedł do Sagi, by wziąć ją w ramiona i może ukoić ból, ale ona się wyrwała.
– I drzwi do sypialni są zamknięte. Będziesz sypiał gdzie indziej.
– To zemsta! – krzyknął.
– Nie. To niechęć! – odparła i wyszła z pokoju.
Nikt nigdy nie widział jej smutku. Na zewnątrz trwała idylla.
Jednak jakaś struna w duszy Sagi pękła. Poczucie klęski okazało się dla niej brzemienne w skutki. Ona, która potrzebowała jak największej pewności siebie, by wypełnić to nie znane czekające ją zadanie, była teraz obolała, niepewna, błądziła bez celu, jakby po omacku.
Żeby tylko miała dość czasu na dojście do siebie, ale patrzenie na człowieka, któremu była poślubiona, spotykanie go każdego dnia, stawało się coraz większym obciążeniem…
Po raz pierwszy w życiu mogła poznać, czym jest lęk. Lęk, że nie okaże się dość silna, kiedy czas się dopełni.
Saga miała szczęście być przy matce do dwudziestego czwartego roku swego życia. Wtedy Anna Maria zgasła cicho, przeświadczona, że jej jedynej córce jest dobrze. Saga kłamała aż do ostatniej chwili. Na kilka dni przed śmiercią matki oświadczyła jej z przejęciem, że spodziewa się dziecka. Kłamstwo naprawdę wielkie, ale przecież wiedziała, jak bardzo Anna Maria chciała zostać babcią. Słysząc radosną nowinę rozjaśniła się i szepnęła: „O, jakże się cieszę!”
W dwa dni później umarła.
Saga natychmiast wyprowadziła się od męża i wróciła do pustego teraz i cichego rodzinnego domu. Jej adwokat przez cały czas przygotowywał sprawę rozwodową, w całkowitej dyskrecji, żeby żadne pogłoski nie wydostały się na zewnątrz, i teraz pozostawał tylko proces. Saga udzieliła adwokatowi wszelkich pełnomocnictw, sama wycofała się całkowicie z życia towarzyskiego, nie chciała z nikim rozmawiać, a już najmniej z mężem.
Lennart podejmował rozpaczliwe próby załagodzenia konfliktu, śmiertelnie przerażony, że rozwód źle się odbije na jego politycznej karierze. Ona jednak pozostawała nieugięta. Chciała się po prostu jak najszybciej od niego uwolnić. Nie była w stanie znieść myśli o kontynuowaniu tego małżeństwa jeszcze przez kilka miesięcy, może nawet przez rok, prosiła więc adwokata o pośpiech.
Jak odrętwiała chodziła po swoim starym domu i próbowała uporządkować te wszystkie bolesne i tragiczne doświadczenia, które ostatnio stały się jej udziałem. Akurat teraz bardzo potrzebowała wsparcia bliskiego człowieka, ale sama myśl o mężu budziła w niej sprzeciw. Zrozumiała, jak mało on w gruncie rzeczy dla niej znaczył. Ona sama miała mocno wyidealizowany pogląd na małżeństwo, widziała je jako głęboko przeżywane partnerstwo. A za porażkę winiła przede wszystkim siebie. Absolutnie nie była jeszcze dojrzała do małżeństwa. Najwyraźniej nie znała istoty miłości, bezwolnie akceptowała i dawała się ponieść opinii otoczenia, że ona i Lennart stanowią taką wspaniałą parę.
Zawiodła go, równie boleśnie jak on zawiódł jej zaufanie.
Lennart jednak był już zamkniętym i w gruncie rzeczy obojętnym rozdziałem jej życia. Dużo trudniej było przeżyć utratę rodziców. Nie wiedziała, czy kiedykolwiek uwolni się od smutku i bólu z tego powodu.
Ale, oczywiście, ból przycichał, a wspomnienia bladły. Serce potrzebuje czasu, by zaakceptować wyroki losu, a gdy się to stanie, najgorsze mamy za sobą.
Pewnej wiosennej nocy, w jakiś czas po pogrzebie Anny Marii, Saga obudziła się i usiadła na łóżku.
Serce biło jej mocno, ledwie miała odwagę oddychać. Długo wpatrywała się w ciemność.
– Ktoś mnie wzywa – wyszeptała. – Czekali… Czekali z szacunkiem, dopóki rodzice żyli. A teraz wzywają. Mój czas nadszedł!
„Oni”, to byli przodkowie Ludzi Lodu, tak myślała. Dobrzy opiekunowie.
Po raz pierwszy uświadamiała sobie, że naprawdę należy do wybranych. A więc to tak się odczuwa? Wciąż się przecież zastanawiała, jak to będzie.
Saga wsłuchiwała się w to wezwanie, brzmiące gdzieś w głębi jej duszy. Wsłuchiwała się długo i uważnie, aż stało się jasnym i wyraźnym przekonaniem.
Tak właśnie należało to określić: przekonanie, które nie pozostawiało żadnych wątpliwości. Nagle wszystko stało się takie proste!
– Muszę pojechać do parafii Grastensholm – powiedziała głośno. – Do Lipowej Alei. Tak! Muszę jechać do Norwegii. Jestem tam potrzebna. Zadanie czeka na mnie właśnie tam.
Był rok 1806. Dwanaście lat minęło od chwili, gdy Viljar z Ludzi Lodu musiał opuścić Grastensholm i przenieść się do Lipowej Alei.
Właściwie to Saga nie wiedziała zbyt wiele na temat, co się tam działo przez ostatnie lata. Miała bardzo dobry kontakt z Malin, córką Christera. Bo tak jak Anna Maria związana była z rodziną Axela Oxenstierny, który piastował godność ochmistrza u następcy tronu, tak rodzina Christera wierna była rodowi Posse. Córka Arvida Mauritza Posse poślubiła Adama Reuterskiolda, ochmistrza na dworze małżonki następcy tronu, a obecnie królowej Szwecji. W wyniku tych koligacji rodziny Anny Marii i Christera bardzo się do siebie zbliżyły i często ze sobą spotykały. O trzeciej linii Ludzi Lodu, tej norweskiej, wiedzieli natomiast mało co. Viljar i Belinda mieli dziesięcioletniego synka; nazwali go Henning na pamiątkę legendarnego Heikego. Solveig i Eskil zmarli niedawno, więc rodzina Viljara mieszkała w Lipowej Alei sama.
To była cała wiedza Sagi.
Teraz musiała tam jechać. Koniecznie, bo tamci jej potrzebowali. Nie wiedziała tylko dlaczego.
Szczerze mówiąc, nie miała nic przeciwko temu, by porzucić tak nieznośnie teraz pusty dom. Zastanawiała się dzień czy dwa, w końcu postanowiła dom sprzedać.
Sprawa nie należała do skomplikowanych, wszystko poszło gładko. Cały inwentarz przeprowadziła do Christera. Mogą z tym zrobić co zechcą, oświadczyła. Mogą sobie zabrać, co im potrzebne, przechować dla niej albo sprzedać. Krewni rozumieli konieczność jej wyjazdu, wszyscy przecież od dawna wiedzieli, że Saga należy do wybranych. Christer był oczywiście bardzo ciekawy, jakie zadanie ją czeka, i prosił, by koniecznie przysyłała im pisemne raporty. Trochę się jednak także niepokoił, bo Saga zachowywała się tak, jakby nie zamierzała do Szwecji wracać.
O, miała zapewne swoje plany. I nic dziwnego, że chciała się oderwać od zmartwień, jakie tu niedawno przeżyła.
W końcu Saga poszła do Varnberg, by pożegnać się z obiema hrabinami Oxenstierna, starszą i młodszą, zwłaszcza że w czasie rozwodu obie panie opowiedziały się po jej stronie.
– Naprawdę zamierzasz nas opuścić? – pytały zmartwione. – Zostałaby przerwana taka dawna tradycja. Ale chyba wrócisz do domu?
Patrzyły ze smutkiem na tę wyprostowaną młodą kobietę o zielonych chłodnych oczach. Miała jakąś trudną do opisania kruchą urodę, jakby pochodzącą z obcego świata, nierzeczywistą. Wydawała się bardzo odległa, tak by to można określić. Taka pełna rezerwy, powściągliwa, jakby otoczenie wcale jej nie obchodziło. Chociaż podobna i do pogodnej Anny Marii, i do skupionego, poważnego Kola, nie miała w sobie nic z ich bezpośredniości i ciepła. Saga była osobą jedyną w swoim rodzaju, a one prawie jej nie znały.
Читать дальше