– Ależ nie może nam pan zabrać krowy – protestowała Malin zrozpaczona. I to Ulvar rozumiał. Później jednak wrzucała z siebie masę dziwnych słów, których sensu nie znał, a które brzmiały mniej więcej tak: „Mój krewny, Viljar z Ludzi Lodu, ma środki, żeby zapłacić. Ale jego syn nie może niczego dostać, ponieważ ojciec nie został uznany za zmarłego, a Henning jest małoletni.”
To wszystko było dla Ulvara tylko pustymi dźwiękami.
Obcy powiedział wtedy, że on nie może czekać w nieskończoność, a zresztą,… I tu padło całkiem niemożliwe słowo: „sekwestracja”, którego Ulvar nie byłby w stanie wymówić.
Głupi, głupi, głupi, powtarzał w duchu. Zadźgać go, zabić, pang, pang, pang!
Jak wtedy… trzask, światło, światło, światło, aż oczy bolały, i pang, pang, pang, aż złodzieje poprzewracali się na ziemię. Hurra!
Ale teraz mu się nie udawało.
Zrobił siusiu w pieluchę i to sprawiało mu przyjemność. Malin będzie się złościć i musi go przewinąć.
Głupi ten człowiek, głupi, głupi! Powiada, że teraz idzie do obory i zabiera krowę. Malin płacze, a Henning trzyma ją za rękę, krzyczy do tego człowieka, że nie wolno mu zabierać krowy, ale ten nie słucha. Poszedł.
Człowiek, który kupił kawałek ziemi w sąsiedztwie Lipowej Alei, zdecydowanie wyszedł na podwórze. Nikt mu już nie przeszkodzi wziąć tego, co sobie upatrzył! Viljar Lind z Ludzi Lodu nie chciał mu oddać kawałka ziemi należącej do Lipowej Alei, która była bardzo potrzebna, jemu, nowemu gospodarzowi, po części jako pole uprawne, a po części także dlatego, że chciał tamtędy wytyczyć nową drogę. Człowiek ten pochodził z przedmieść Christianii i zamierzał tu prowadzić duże gospodarstwo rolne. Zaczynał od małego, ale wciąż rozglądał się pilnie, gdzie by tu można zdobyć jeszcze trochę ziemi.
Jego największym konkurentem w okolicy i cierniem w oku był właściciel Lipowej Alei. Teraz nareszcie miał szansę. Viljar Lind z Ludzi Lodu przepadł i w gospodarstwie zostały same dzieciaki. Było sprawą niezwykle prostą powiedzieć zwyczajnie, że Viljar był mu winien pieniądze. Te dzieciaki nie wpadną przecież na pomysł dokładnego zbadania sprawy. Zacznie od krowy, która bardzo by mu się przydała, a potem bez kłopotu zagarnie odpowiedni kawał ziemi…
Nagle drgnął. Zatrzymał się przed drzwiami obory.
– Co ty, dziecko, robisz tak późno na dworze? I to w nocnej koszuli? Natychmiast wracaj do domu!
Chłopiec patrzył na niego z uporem. Intruz machał rękami, chcąc przegonić dziecko, które nie miało więcej niż ze dwa lata. Jak ta dziewczyna tutaj wykonuje swoje obowiązki?
Malec czmychnął i pobiegł do domu. Przestraszony zając, pomyślał obcy ze złością i ujął klamkę.
W tym samym momencie usłyszał głuche warczenie, wydobywające się z jakiejś wielkiej gardzieli. Obejrzał się i stanął jak wryty.
Trzy potwornie wielkie psy szły na niego z rozdziawionymi paszczami, z rozjarzonych żółtych ślepi sypały się skry. Nie, to nie psy, to wilki! Wilki? Tu, w tak gęsto zaludnionej okolicy? Wśród tych pięknych willi?
Ale nie miał czasu dłużej się zastanawiać, bo bestie nie żartowały. Zbliżały się do niego wprawdzie bezszelestnie, ale ich zdecydowanie nie można było zrozumieć błędnie.
Jak oszalały rzucił się do ucieczki w stronę głównego domu Lipowej Alei, lecz wilki najwyraźniej sobie tego nie życzyły. Drogę do obory także mu odcinały i jedyne, co mógł zrobić, to uciekać na łeb, na szyję starą aleją wysadzaną lipami.
Próbował wzywać pomocy, ale chociaż natężał gardło, żaden głos się z niego nie wydobywał. Nigdy w życiu nie biegł tak szybko! W pobliżu nie było domów, w których mógłby szukać schronienia, musiał uciekać do własnej zagrody, ale to było daleko, a on słyszał za plecami kroki wielkich bestii, słyszał, jak stawiają łapy, ciężko, ale szybko, pewne swojej zdobyczy.
A on naprawdę nie był w formie, żeby podejmować takie wysiłki. Prowadził spokojne życie wraz ze swoją gospodynią, z którą w tajemnicy przed ludźmi dzielił też łoże i która wykonywała wszystkie najcięższe prace, bo on nie mógł się do niczego takiego zniżać, on tylko siedział i kalkulował, i prowadził interesy. Mniej lub bardziej pokrętne, ale czy ktoś kiedy dorobił się na uczciwości? Czy człowiek nie powinien przede wszystkim myśleć o sobie?
Wszystko to wirowało mu w głowie, gdy bez tchu, śmiertelnie przerażony pędził potykając się miedzą przez pola. Był już blisko celu, a bestie go jeszcze nie dopadły. Musi być wspaniałym biegaczem, mimo wszystko! Uciec takim ogromnym wilkom? Nikt chyba czegoś podobnego jeszcze nie widział!
Ale wilki? Skąd one się wzięły? W środku osady! Musiały przyjść zza wzgórz i wygłodniałe podeszły aż do zabudowań.
Wygłodniałe?
Wygłodniałe! Ratunku! Już widział potężne szczęki, miażdżące jego kości. Pierwsze kawałki ciała zostaną pożarte, kiedy on jeszcze będzie żył. Przerażenie narastało, gnał coraz szybciej, był to wyścig ze śmiercią.
Zaczął to jednak odczuwać w piersiach. Jakby mu się jakaś obręcz zaciskała wokół serca, czuł gwałtowny ból z tyłu głowy i brakowało mu powietrza. W ustach miał smak żelaza i krwi, był potwornie wyczerpany. Biegł już teraz wyłącznie dzięki sile woli, tylko instynkt samozachowawczy pchał go dalej.
Ale już widział schody swego domu. Próbował dostać się tam na czworakach w chwili, gdy gospodyni otworzyła drzwi.
– Jak też to pan wraca do domu? Dlaczego pędzi pan jak opętany?
– Wilki! Wilki! – zdołał wykrztusić i padł na schody. Chciał ostrzec, chciał wzywać pomocy, ale nie zdołał wydobyć już z siebie głosu.
– Co takiego? Wilki tutaj? Czy się panu w głowie pomieszało?
Przerażony pospiesznie odwrócił głowę. Podwórze było puste, pola także, nikogo na drodze.
Pojmował jednak, że ten szalony bieg skończył się dla niego źle. Ból w piersiach i z tyłu głowy stawał się nieznośny i po chwili mężczyzna pogrążył się w mroku.
– Panie gospodarzu, co pan robi? Jezu Chryste, nie chce pan tu chyba umrzeć?
Podniosła się śmiertelnie blada.
– Matko Boska, to prawda! Umarł! O, święci pańscy, co robić? Co będzie teraz ze mną?
– On uciekł – powiedział zdumiony Henning, który wyglądał przez okno. Stał tam, mimo że bardzo nie chciał patrzeć, jak jego ukochana krowa opuszcza na zawsze podwórze. – Widziałem, jak biegł aleją, jakby go ktoś gonił. Ale krowy nie wziął… Nieee…
– Co się stało? – zapytała Malin.
– Nic, już go nie ma. Ale zdawało mi się, że widzę wyraźnie… jakieś wielkie psy, a może wilki… Goniły go. Nie, to tylko cienie drzew w alei. Ale on uciekał, jakby mu śmierć deptała po piętach.
– Co się stało? Może go brzuch rozbolał?
Henning wciąż wyglądał przez okno.
– Co to za nim biegło, na Boga? Nie zdążyłem zobaczyć.
– No, cokolwiek to było, to jednak nie mogę uwierzyć, żeby wilki… – wtrąciła Malin trzeźwo. – Było pewnie tak, jak mówisz, cienie pod drzewami. Zrobiło się już dosyć ciemno.
Henning nie odpowiadał. Wciąż wpatrywał się w tamtą stronę, ale drzewa przesłaniały mu widok, a poza tym mroczniało coraz bardziej.
Malin westchnęła.
– Tak czy inaczej, dla nas to tylko odroczenie sprawy. On z pewnością tu wróci, z jego strony nic dobrego nas nie czeka.
Patrzyła zmartwiona na chłopca, który sprawiał wrażenie wstrząśniętego. Wciąż nie odrywał oczu od drogi, blady i przejęty.
Wilki? Ależ to czysty wymysł!
Читать дальше