I oto ożenił się z jedną z nich. Kompletny idiotyzm!
Ale niech no tylko odejdą dostatecznie daleko ad obozu, to już on otworzy jej oczy. Oboje są przecież Europejczykami i oboje wiedzą, że taka ceremonia zaślubin przeprowadzona przez Cyganów nie ma żadnego znaczenia. Jest po prostu nieważna! Nie zostali zaślubieni przez kapłana, nie złożyli przysięgi, nie…
Nie, no, rzecz jasna, całe to małżeństwo jest nieważne!
W nieco lepszym nastroju ruszył w dalszą drogę.
Juanita z pewnością da się przekonać. Niech no tylko dziewczyna znajdzie się w tej swojej Francji, to już nie będzie z nią kłopotu. Prawdopodobnie zgodziła się na całą maskaradę tylko po to, by opiekunowie pozwolili jej opuścić obóz.
Nie rozumiał tylko, dlaczego w tym celu tak koniecznie musiała wyjść za mąż.
Ostatecznie postanowił ją zapytać:
– Czy nie wystarczyło, że zgodziłem się zabrać cię do Francji? Trzeba się było jeszcze tak spieszyć z żeniaczką? – wycedził ze złością przez zęby.
Juanita przystanęła.
Teraz potwierdzi, że zgodziła się na ceremonię zaślubin tylko po to, by wyrwać się z obozu, pomyślał.
Ale nie!
– Och, drogi Vetle! – wykrzyknęła, szeroko otwierając oczy. – Wspólna podróż bez ślubu byłaby nieprzyzwoita!
– Przecież jesteśmy jeszcze dziećmi!
– Nic podobnego!
– No, może ty nie. Ale ty chyba nie masz prawa mówić o przyzwoitości, ty, która chciałaś proponować mężczyznom swoje usługi i…
– Co? Chyba w to nie uwierzyłeś? Ja chciałam tylko zwrócić twoją uwagę! Nie ma równie moralnego ludu jak Cyganie. Niezamężna dziewczyna, która by poszła do łóżka z mężczyzną, zostałaby wyrzucona z taboru! Nigdy w życiu nie dostałabym pozwolenia na podróż z tobą, gdybyśmy nie byli małżeństwem. Myślałam, że ty o tym wiesz, głuptasie!
Vetle poweselał.
– Więc uważasz, że to wszystko było jedynie pro forma? I że wcale nie potrzebujemy… zachowywać się jak małżeństwo?
– Tego nie powiedziałam – odparła potrząsając głową.
Świat znowu spochmurniał przed oczyma Vetlego. Dalej szli bez słowa, obrażeni, naburmuszeni.
O, niech to diabli! Jak on się zdała wykaraskać z tego bigosu?
Żadne niebezpieczeństwa nie zagrażały już Vetlemu. To dziwne uczucie iść tak spokojnie i nie oglądać się co chwila ukradkiem, żeby sprawdzić, czy z tyłu nie czają się jakieś potwory.
Mimo wszystko uważał, że ten kłopot, jakiego teraz sobie napytał, jest w pewnym sensie jeszcze gorszy.
Nie mógł krzyczeć na Juanitę, a przecież to ona wplątała go w coś, czego sobie absolutnie nie życzył.
Pierwszego dnia szła obrażona i nie odzywała się do niego ani słowem. Miał nadzieję, że taka zimna wojna potrwa aż do czasu, gdy będzie mógł gdzieś dziewczynę zostawić.
Vetle się jednak pomylił. Juanita nie była obrażona. Czuła się po prostu śmiertelnie dotknięta i z największym trudem powstrzymywała łzy.
Dlatego milczała. Nie dowierzała swemu głosowi, bała się, że ledwie otworzy usta, natychmiast wybuchnie płaczem.
Vetle był jeszcze dzieckiem, ale ona już nie. Zakochała się w tym chłopcu zaraz pierwszego wieczora, kiedy przyszedł do cygańskiego obozu. To prawda, że Vetle nie był wysoki, ale na to nie zwracała uwagi. Miał takie gorące, promienne, błękitne oczy i taki cudowny uśmiech, że zrobiłaby wszystko, byleby tylko widzieć, jak Vetle się śmieje, i wiedzieć, że śmieje się właśnie do niej.
Ale on był dość oszczędny, jeśli chodzi o uśmiechy.
Zawiedziona, stawała się agresywna i szorstka w obejściu, zachowywała się głupio, wszystko po to, by zwrócić na siebie jego uwagę. A to akurat metoda najgorsza z możliwych.
Teraz zaś Vetle w ogóle nie chce mieć z nią do czynienia. Dusza Juanity łkała żałośnie.
Pod wieczór, zmęczeni, zatrzymali się w niewielkim gaju oliwnym. Krajobraz tu był piękny, pełen spokoju, pomarańczowoczerwone zachodzące słońce zabarwiało ciepłym blaskiem bielejące w oddali wsie i pola na bezkresnych przestrzeniach Andaluzji.
Siedzieli na wysuszonej ziemi pomiędzy drogą a zagajnikiem wśród dziwnych, przypominających osty roślin, o których Vetle nigdy nawet nie słyszał. Cała powykrzywiana płożąca roślina była raczej niebieska niż zielona, mdła w kolorze, niemal przezroczysta. Bardzo ładna, ale usiąść na ziemi porośniętej czymś takim nie można.
Juanita wyjęła koszyk z prowiantem. Przez całą drogę wymienili ledwie parę słów, ale teraz Vetle czuł, że powinien przerwać milczenie. Nie mogą tego ciągnąć w nieskończoność, zwłaszcza że przecież czeka ich jeszcze wiele dni drogi, nim dotrą do rodzinnych stron Juanity.
– Jutro dojdziemy do linii kolejowej – oświadczył grubym, męskim głosem. W każdym razie miało to brzmieć po męsku, w gruncie rzeczy jednak głos mu skrzypiał jak zardzewiały zamek, raz niski, to znowu skrzekliwy.
– Świetnie – odparła dziewczyna krótko. – Bo twoje towarzystwo jest śmiertelnie nudne.
Vetle poczuł się głęboko dotknięty.
– Ty też nie byłaś specjalnie zabawna – odciął się złośliwie. – A poza tym, to kto się napraszał? Nie, wybacz, nie będziemy więcej o tym mówić. Od tej chwili będę wyłącznie sympatyczny – obiecał tak przygnębiony, że zabrzmiało to po prostu komicznie.
Dziewczyna popatrzyła na niego spod oka, jakby chciała się przekonać, o co mu tak naprawdę chodzi. Potem odsunęła się na bok i wyjęła małe lustereczko. Przyglądała się swojemu odbiciu niezbyt zadowolona.
– Wyglądam okropnie – westchnęła.
Vetle zaprotestował z galanterią:
– Gdybym był chociaż w połowie taki ładny jak ty, to…
– W połowie taki ładny to chyba jesteś – warknęła.
Patrzył na nią przez chwilę, a potem wybuchnął śmiechem.
Dziewczyna ma poczucie humoru, nie da się ukryć!
Bariery zostały przełamane i zjedli posiłek w milczeniu, ale i z poczuciem wspólnoty. Vetle jednak zachowywał pewną rezerwę, nie chciał bowiem, żeby dziewczyna coś sobie zaczęła wyobrażać.
– Podjąłem się odpowiedzialności za ciebie, dopóki nie dotrzemy do miasta twojej matki – sprecyzował swoje zobowiązania.
– A masz pieniądze na bilety? – spytała zaczepnie.
– Na razie mi nie brakuje – odparł ze spokojem. – Niewiele wydałem z sumy, którą dał mi grand, a poza tym dostałem przecież nagrodę od don Miguela.
– Ja poradzę sobie sama – rzekła Juanita.
Patrzył na nią zaskoczony.
– Masz pieniądze? Nic o tym nie wiedziałem.
– Nie miałam, kiedy opuszczaliśmy obóz. Bo przecież to ty powinieneś się mną opiekować – syknęła jadowicie. – Ale skoro z tą opieką coś nie bardzo, to musiałam się postarać.
Spojrzał na nią podejrzliwie.
– Żebrałaś u Cyganów?
– Nie musiałam. Człowiek umie sobie przecież radzić w życiu!
Pokazała mu plik banknotów.
– Jak widzisz, mam bardzo zręczne palce. Wykorzystałam to we wsi, którą dopiero co mijaliśmy. Tam, gdzie kupowaliśmy dla ciebie nowe sandały.
Vetle poczuł, że robi mu się gorąco.
– Ukradłaś?
– O, ukradłaś, ukradłaś… – Potrząsała trochę niepewnie głową. – Trzeba jakoś żyć.
Vetle długo siedział oniemiały.
– Czy Cyganie tak właśnie zdobywają środki do życia? Mój Boże, a ja zostawiłem tam Sebastiana i Domenica…
– Nie, nie! – zaprotestowała gwałtownie, machając rękami. – Cyganie nic nie wiedzą o moim zachowaniu. Oni są bardzo surowi, jeśli o to chodzi! Ale wiesz, ja tam nie miałam rodziców ani nikogo bliskiego. Mieszkałam tylko u nich. Musiałam sama o sobie myśleć.
Читать дальше