Tiril wołała nieustannie:
– Nero! Nero! Nero!
Brzmiało to tak rozpaczliwie, że Erlingowi serce krajało się z żalu. Ale dziewczyna żyła, co do tego nie mogło być wątpliwości.
Dopadł do niej. Tiril próbowała podczołgać się do ukochanego psa, ale Erling ją zatrzymał.
– Czy mogę obejrzeć twoją ranę? – zapytał.
Ona jednak syknęła w odpowiedzi:
– Ja się z tego wyliżę bez problemów, ale czy nie widzisz, w jakim stanie jest Nero? Jeśli oni go zabili, to ja…
– Zaraz się nim zajmę.
Dzięki Bogu pies nie krwawił. I oddychał, ale zdawał się kompletnie ogłuszony.
– Jeden z tych nędzników kopnął go w głowę – szlochała Tiril. – Jeżeli on zdechnie, to…
– Nie zdechnie – przerwał Erling monotonne zawodzenie dziewczyny. – Spójrz, zaraz się pozbiera.
Tiril zbliżyła się jednak do psa, przytulała go do siebie i szeptała mu do ucha uspokajające słowa, szczęśliwa, że przyjaciel żyje.
– Obejrzymy teraz ciebie – powiedział Erling. – Masz trudności z chodzeniem?
– Mam. Oni chcieli mi zmiażdżyć kolano, bo za bardzo kopałam. Wykręcili mi ręce i…
– Krwawisz! – krzyknął Erling. – Krew leci ci z szyi.
– Wiem, ale to powierzchowne. Jeden chciał dźgnąć mnie nożem, ale zdążyłam się uchylić. Na szczęście akurat wtedy strzeliłeś. Dziękuję ci. Czy zawsze nosisz przy sobie strzelbę?
– Pistolet – sprostował. – W dzisiejszych czasach bywa to konieczne. Ale nie myślałem nigdy… Dlaczego? Tiril, dlaczego?
– Nie wiem – odparła speszona.
– Teraz jednak odprowadzę cię do domu – zdecydował.
– A Nero? Przecież on nie może chodzić.
Erling westchnął.
– Obojga nie uniosę…
– Ja mogę iść o własnych siłach – oświadczyła Tiril niecierpliwie.
– No dobrze! Ale zaczekaj.
Zdjął białą apaszkę i zawiązał jej na szyi, by chociaż osłonić ranę. Było tak, jak Tiril sądziła – powierzchowne draśnięcie. Erling podjął się dzielnie swego zadania, starał się podnieść z ziemi psa, który teraz wydawał mu się ogromny.
Nero sprawiał wrażenie, że chciałby stanąć o własnych siłach, ale i Tiril, i Erling uważali, że lepiej go oszczędzać. Musieli sobie nawzajem pomagać jak mogli.
– Teraz zobaczysz, gdzie mieszkam – bąknęła Tiril niepewnie, kiedy wlekli się w stronę Laksevåg. – Musisz mi jednak obiecać, że przed nikim mnie nie wydasz.
– Obiecuję. Teraz zaczynam rozumieć, że ty się naprawdę musisz ukrywać. Bo to była próba morderstwa, Tiril! Trzeba spojrzeć prawdzie w oczy.
– Wiem o tym bardzo dobrze. Jeden zresztą powiedział: „Zadźgaj ją natychmiast!” Ale jestem zbyt zmęczona i wstrząśnięta. Może poczekajmy, aż wrócimy do domu? Tam porozmawiamy.
– Oczywiście. Widziałem, w jakim kierunku napastnicy uciekli. W tej okolicy się nie pojawią, tak że swoją kryjówkę możesz uważać za bezpieczną.
– Bardzo na to liczę!
Powrót do domu zajął sporo czasu. Wprawdzie Nero mógł po chwili iść na własnych nogach, ale oboje, i dziewczyna, i pies, byli tak poobijani, że szybki marsz nie wchodził w rachubę. Musieli kilka razy po drodze odpoczywać, ale Erling Müller był cierpliwy. Dosyć go to wszystko zaskoczyło i nie przestawał się zastanawiać, o co może chodzić.
– Taka ci jestem wdzięczna, że tracisz czas, by nas odprowadzić – powiedziała Tiril.
– No, jeszcze by też! Miałem zostawić was samych?
Im bardziej oddalali się od miasta, tym bardziej on się dziwił. Były to przecież biedne okolice, naprawdę niegodne córki konsula. Co to się właściwie dzieje, zastanawiał się. W co obie córki konsula się wmieszały?
– My z Nerem mieszkamy tam na górze – oświadczyła Tiril znacznie radośniejszym głosem.
Nagle cała trójka stanęła jak wryta.
Na wzgórzu przed domem ktoś stał. I ten ktoś na nich czekał. Ciemna, na brązowo odziana postać, jak nie z tego świata. Wysoka i straszna, o twarzy, która z daleka zdawała się blada niczym u trupa. Obok nieznajomego stał jego koń.
– Móri! – krzyknęła Tiril uradowana, nie zdając sobie sprawy, że w tym momencie jej gość bardzo przypomina diakona z Myrka, a ona zachowuje się jak Gudrun, która wiele lat temu wyszła ukochanemu na spotkanie, by spędzić z nim święta Bożego Narodzenia. – Móri wrócił! A mój obiad jeszcze nie gotowy!
Dosyć to dziwne, stwierdził Erling, idąc tamtemu na spotkanie. Młoda i ufna Tiril przyjaźni się z niezwykłymi ludźmi, trzeba to przyznać.
I odczuwał to samo, co ona powiedziała wcześniej: Móri nie stanowił zagrożenia dla niewinności i czci dziewczyny. Ale był groźny. Bardzo, bardzo groźny, choć Erling nie do końca rozumiał, dlaczego.
Nero zapomniał o bólu, jak strzała pomknął do Móriego i witał go radośnie. Kiedy jednak gość poklepał go po łbie, zwierzę zawyło boleśnie. Móri ukucnął, przemawiał łagodnie do psa i delikatnie badał palcami jego czaszkę.
Potem wstał i przyglądał się dwojgu nadchodzącym ludziom.
Z pewnym lękiem Tiril przedstawiła sobie dwóch młodych mężczyzn. Tacy obaj przystojni, a tacy różni! Jak noc i dzień.
To porównanie wydało jej się nadzwyczaj trafne: noc i dzień.
– Co się stało? – zapytał Móri. – Nero potłuczony, Tiril kuleje, spod bandaża na szyi cieknie krew. I wygląda to na całkiem świeże zranienie.
Zaczęli mu tłumaczyć, przekrzykując się nawzajem, ale zaraz oboje umilkli, dało o sobie znać dobre wychowanie, ustępowali jedno drugiemu.
Móri czekał i spoglądał to na jedno, to na drugie wzrokiem pozbawionym wyrazu. Tiril przedstawiła Erlinga jako byłego narzeczonego Carli, nie powiedziała nic więcej. Zdawało się jednak, że Islandczykowi to wystarczyło.
Dziwne, ale Tiril odetchnęła z ulgą.
– Chyba powinniśmy rozmawiać we troje – oświadczył w końcu Erling. – Myślę, że Tiril musi nam to i owo wyjaśnić. Mam wrażenie, że wy, mój panie, wiecie znacznie więcej niż ja.
– Być może – przyznał Móri. – Ale zdaje się, że i tak bardzo wiele pozostaje do wyjaśnienia.
Młody potomek hanzeatyckiego rodu zatrzymał się przed drzwiami.
– Ty tutaj mieszkasz, Tiril? – zapytał sucho.
– Tak. I Nero także – odparła uśmiechnięta. – Prawda, jaki stąd piękny widok?
– Widok nie ma tu nic do rzeczy.
– A co ma?
Erling westchnął. Nie rozumiał dosłownie niczego.
– Wejdź, to zobaczysz, jak jest w środku! Posprzątaliśmy I urządziliśmy wszystko pięknie!
– My?
– Nero i ja, oczywiście. On pomaga mi przez cały czas. Przynosi drewno na podpałkę, łapie myszy i w ogóle.
Erling Müller spojrzał na futrynę drzwi.
– A to co za znaki?
– O, jakieś stare ryty, ktoś pewnie zapisywał coś dla pamięci, tak przypuszczam.
– One nie są stare. Wprost przeciwnie, wyryto je całkiem niedawno.
Móri podszedł bliżej.
– To jest tak zwana Tarcza Arona wyjaśnił. – Mając ten znak nad drzwiami, Tiril może ślę czuć bezpieczna.
Erling posłał mu niezwykle wymowne spojrzenie. Zaciskał wargi, skrzydełka nosa mu drgały, a w oczach zapalały się podejrzane błyski.
Móri spojrzał na niego przelotnie i wszedł za dziewczyną do środka.
– Usiądź, Tiril, żebym mógł obejrzeć tę ranę na szyi!
Zrobiła, jak kazał. Móri ostrożnie zdjął apaszkę, która służyła jako bandaż, Erling natomiast usiadł na stołku na-,przeciwko nich i z surową miną śledził, co się dzieje. Było jasne, że czuje się nieswojo.
– Jeszcze trochę krwawi – powiedział Móri. – Rana jest za bardzo otwarta, trzeba ją zamknąć.
Читать дальше