– Tengelu Zły! – wołał Solve. – Czy mnie słyszysz? Zabierz tego piekielnego dzieciaka, który zniszczył moje życie! Ty wiesz, że nie zasłużyłem na taki los!
Heike ze szlochem otarł nos.
– To my jesteśmy smoczymi zębami, Tengelu Zły, tymi, które kiedyś zasiałeś. Ja jestem twym pokornym sługą, ale usuń toto!
Orszak powoli zaczynał się poruszać. Ludzie śmiali się z niezrozumiałych, przepojonych gniewem okrzyków skazańca.
– Jeszcze cię złapię, ty czarci pomiocie! – wył Solve. – Jak tylko wyrwę się stąd, zaraz cię odnajdę! Tengel Zły mi dopomoże!
Kątem oka dostrzegł, jak znienawidzona mała postać czołga się i pełznie wśród występów skalnych, by skryć się w lesie.
Tak, tak, szukaj schronienia, drwił Solve. Czyha na ciebie tysiąc niebezpieczeństw, nigdy nie nauczyłeś się przed nimi bronić. Zobaczysz jeszcze…
Zorientował się, że dotarli już do szubienicy. Musiał teraz myśleć o czym innym.
Teraz! Nadeszła chwila triumfu! myślał Solve. Teraz zobaczą, z kim mają do czynienia!
Muszę się skupić. Jestem całkiem spokojny, chłodny i opanowany. Konstrukcja szubienicy… Ma się rozsypać. Na ich oczach. Mnie mają uznać świętym! Na zawsze będą mieli wyrzuty sumienia, że o mały włos, a powiesiliby świętego.
Zachichotał w duchu.
Solve był teraz lodowato spokojny. Teraz się skupię…
Zapomniał o Heikem, Tengelu Złym i wszystkich ludziach na świecie. Teraz stał przed swym najważniejszym zadaniem. Miał zmusić zebranych, by wydało im się, że szubienica rozsypuje się na ich oczach.
Koncentrował się niezwykle mocno. Tuż obok niego stał kat, gotów, by poprowadzić go po schodach, lecz Solve nie zwracał na niego uwagi. Wszystkie myśli skupił na swym zadaniu.
Z ust paru stojących najbliżej kobiet wyrwał się okrzyk zdumienia. Bez wątpienia ujrzały to, co on sam widział: najwyższa część szubienicy się niebezpiecznie kołysać. Tak, posiadał moc! Wkrótce spostrzegą to wszyscy…
Solve zaniepokoił się. Szubienica znów znieruchomiała. Coś wyraźnie stawiało opór. Coś stawiało straszliwy, niezłomny opór!
Znów utkwił wzrok w jednym punkcie, krople potu wystąpiły mu na czoło. Opadnij, ruń, zaklinał szubienicę i cały szafot. Ruń, teraz, wiem, że to potrafię!
Nigdy w życiu jeszcze niczego nie pragnął tak gorąco! W takich sytuacjach zawsze mu się udawało, wiedział o tym. Teraz cały był tylko wolą.
Szubienica ani drgnęła. Kat ujął go za ramię, nikt niczego nadzwyczajnego nie zauważał.
Co się działo? Solvego ogarnął paniczny lęk. Ruń, spadnij, przeklęta szubienico!
Nagle dostrzegł coś na szczycie jednego z okolicznych wzgórz…
Zdrętwiał ze strachu.
Widniała tam olbrzymia postać. Wędrowiec w Mroku. Stał zwrócony w stronę Solvego, jedną ręką wyciągał ku niemu. To stamtąd właśnie nadpływał opór. Postać, będąca tylko cieniem, uniemożliwiała Solvemu wprawienie ludzi w stan hipnozy!
Cóż, mój miły wędrowcze, zobaczymy, kto silniejszy, pomyślał Solve zgnębiony i starał się skupić jeszcze mocniej.
Na próżno jednak, czuł to każdym calem ciała.
Postać na wzgórzu okazała się zbyt potężna, by mógł z nią się równać.
Solve zaczął krzyczeć. Oszalały ze strachu usiłował wyrwać się z rąk kata, lecz przytrzymywało go wiele ramion.
– Nie chcę umierać, nie chcę umierać, nie chcę, nie chcę! – wołał, budząc uciechę gawiedzi.
Walczył jak zwierzę, pragnąc się uwolnić, ale bez względu na to, jak bardzo się opierał, wchodził coraz wyżej po kolejnych stopniach. Kopał zawzięcie i szarpał, wszystko na próżno. Przed oczami stanęli mu rodzice, prosił, by się za nim wstawili, siostra Ingela, przyjaciel Johan Gabriel Oxenstierna… Było już jednak o wiele za późno na skruchę!
Ulvhedinie, Tengelu Dobry…
W myślach przyzywał tych, którymi zawsze gardził, tych, którzy urodzili się dotknięci przekleństwem, lecz podjęli z nim walkę i zwyciężyli. Solve nigdy nie walczył ze swym losem, dumny był z tego, że jest dotknięty. Teraz wzywał ich pomocy. A w następnej chwili, by obstawić się z obu stron, przywoływał Tengela Złego.
Wszystko nadaremnie.
– Heike! – wołał. – Pomóż mi, do diabła. Posiadasz tę zdolność, pomóż mi, jestem przecież twoim ojcem!
Solve nie otrzymał żadnego odzewu.
Uniósł twarz ku czarnemu od burzowych chmur niebu. Jęczał ze strachu, wiedział, że wszyscy są przeciwko niemu.
Otworzył oczy i opuścił wzrok.
Wówczas ujrzał to samo, co widział Heike wcześniej tego właśnie dnia.
Groźna postać na szczycie wzgórza znalazła się teraz za nim. Solve nie chciał już na nią patrzeć, odwrócił się więc ku górom po drugiej stronie szubienicy, ku pokrytym żłobieniami wapiennym skałom w lesie.
Jako pierwszy i jedyny żyjący z rodu Ludzi Lodu zobaczył, gdzie musi znajdować się miejsce spoczynku Tengela Złego.
Chciał podzielić się tym odkryciem, opowiedzieć o nim.
– Heike – szepnął.
Ale chłopiec był już daleko, nie mógł innym przekazać informacji, nie rozumiał bowiem tego, co ujrzał.
Rozumiał to jedynie Solve.
Heike zatrzymał się, odwrócił, ale nie zobaczył już wzgórza z szubienicą. Usłyszał tylko głośny jęk, jednogłośne westchnienie wielu osób.
Nie pojmował, co mogło oznaczać, i tak chyba było najlepiej.
A mimo wszystko przystanął, jakby obezwładniony dojmującym smutkiem. Wyczuwał, że nigdy już nie zobaczy Solvego.
Zapomniał o wszystkich chwilach, gdy nienawidził dręczyciela. Mały Heike zachował w pamięci jedynie baśniowe opowieści, historie o Ludziach Lodu, do których i on należał. Solve mówił kiedyś, że musi tam wrócić. Heike także tego pragnął. Teraz jednak zrozumiał, że będzie to droga nieskończenie długa. Przypomniał sobie, że podróż z Wiednia trwała cały rok, zanim dotarli tutaj. A Solve mówił, że Skandynawia leży daleko od Wiednia.
Jak zdoła tam dojść? Nie mając dosłownie nic, nawet jedzenia?
Dotknął mandragory wiszącej pod koszulą. Z nią czuł się bezpieczny. Ale nie mogła ona przenieść go do domu, na Grastensholm, jak zwał się dwór należący do niego.
I jak zdoła ominąć tych wszystkich ludzi; przecież tak bardzo się ich bał.
Co oni zrobili Solvemu?!
Heikego ogarnęła niewiara we własne siły. Nie wiedział nic o świecie. Wszystko go przerażało.
Elena i Milan obserwowali przebieg wydarzeń ze wzgórza w lesie. Oboje byli wstrząśnięci tym, co się stało, choć wiedzieli, że było to nieuniknione.
Nagle odezwał się Milan:
– Dobry Boże, a cóż to tam pełznie?
Zbliżało się ku nim coś, co w pierwszej chwili wziął za zwierzę, ale teraz był coraz bardziej zdezorientowany. Czy to zła dusza powieszonego, czy może…
– To chłopiec – szepnęła Elena. – Dzięki, ci Panno Mario! Ostrożnie, Milanie, on nie zna ludzi! Nie wiadomo, jak się zachowa!
Milan wpatrywał się w niezwykłą istotę czołgającą się w ich kierunku na czworakach.
– Dobry Boże – szeptał raz za razem. – Dobry, dobry Boże!
Stali całkiem nieruchomo.
Heike zauważył ich dopiero z odległości kilku łokci. Zatrzymał się gwałtownie, zrobił ruch, jakby chciał rzucić się do ucieczki, ale nagle w jego budzących grozę oczach pojawił się błysk rozpoznania. Z zapartym tchem wpatrywał się w Elenę.
Dziewczyna powoli osuwała się na kolana. Uśmiechnęła się drżąco, niepewnie i ostrożnie na znak dobrej woli, i wyciągnęła ku niemu otwarte ramiona.
Milan stał spokojnie, ale i on nie miał serca z kamienia. Na widok małego leśnego trolla łzy przesłoniły mu oczy.
Читать дальше