Leżała nie naruszona.
Osłabiony, lecz silny na tyle, by wyruszyć w drogę, wyjaśnił domownikom, że ma zamiar jechać w ślad za stryjem. Pokiwali tylko głowami, niemal nie odrywając się od swoich zajęć. Jedynie w oczach młodziutkiej dziewczyny dojrzał coś na kształt prośby. Prośby i ostrzeżenia?
Głupstwa! Jeśli nawet księżniczka albo stryj będą się gniewać, to co z tego? Yves musi przecież wykazać bodaj odrobinę zainteresowania losem starszego krewniaka!
A poza tym stryj powinien się wstydzić, że spędza czas nie wiadomo gdzie, prawdopodobnie na zabawie i przyjemnościach, nie poświęcając ani jednej myśli swemu biednemu, choremu bratankowi.
Yves nie chciał teraz nic jeść i wcale się tym nie przejmował. Jeśli zgłodnieje, z pewnością ugoszczą go tam, dokąd zmierzał. Księżniczce ani chybi świetnie się powodzi, sądząc po ponurym, co prawda, lecz jakże wytwornym ekwipażu.
Słońce zdążyło już wstać; ukośnie padające promienie rozjaśniały niewielki rynek. W świetle dnia miasteczko, utrzymane w dość staroświeckim stylu, jak zresztą większość osad tutaj w Siedmiogrodzie, wyglądało naprawdę ładnie. Nowe prądy mody późno docierały do odległej, ukrytej pośród gór doliny. Cały Siedmiogród, czy też, jak kto woli, Transylwania, leżał na rozległym płaskowyżu… Mon Dieu, jakież to skomplikowane: tak wiele nazw na to samo miejsce!
Z leżących po drugiej stronie łąk, na których się znalazł, unosiły się opary. Przeklęty las, jak go zwał w myślach, także był jakby spowity w chmury. Wstawała poranna mgła.
Nadchodził nowy, wilgotny, ciepły dzień.
Yves zmarnował całą poprzednią dobę. Nigdy dotąd mu się to nie zdarzyło, co oznaczało, że choroba osiągnęła poważne stadium. Dobrze byłoby jak najszybciej poradzić się lekarza!
Kręta droga pięła się w górę, do stóp urwiska. Przez dolinę leniwie płynął niewielki strumień. Yves miał teraz miasteczko za plecami.
Piękna to była okolica, to prawda, lecz zbyt zduszona, zbyt szczelnie otoczona ze wszystkich stron gęstwiną lasu, by przypaść Yvesowi do gustu. Tęsknił ogromnie za swym francuskim miastem, rządzonym teraz przez rewolucjonistów. Prawdopodobnie ich dwór także wpadł w ręce tych nędznych plebejuszy.
Nie, nie chciał myśleć o rewolucji, wspomnienia wywoływały rozdzierający ból. Zamierzali teraz rozpocząć nowe życie w Klużu albo Sybinie, z dala od łajdaków, którzy przepędzili francuską szlachtę.
Droga skręciła i za zakrętem wyłoniła się kolejna łąka. I na niej, wśród wysokich traw, pasł się wierzchowiec stryja! Doprawdy, jakaż pogodna to oznaka życia!
Koń zarżał radośnie. Bijąc kopytami rączo podbiegł, ucieszony z towarzystwa. Yves przemówił do zwierzęcia i przyjaźnie poklepał je po grzbiecie. Koń poczłapał za jego wierzchowcem.
U stóp urwiska droga gwałtownie skręciła. Yves zdumiony, ściągnął wodze.
Przed jego oczami wyrósł zamek! Zamek, którego poszukiwali! Twierdza Stregesti; bez wątpienia nosiła taką nazwę. Była to zdecydowanie bardziej twierdza aniżeli zamek, gdyż budowlę utrzymano w starym stylu: czworoboczna, bez nadmiernej liczby ozdób, wieżyczek, powiewających chorągwi i zwodzonych mostów.
Kiedy po raz pierwszy, ledwie kącikiem prawego oka, dostrzegł twierdzę, wydała mu się olbrzymią ruiną, wznoszącą się nad jego głową na szczycie stromizny. Było to jednak tylko pierwsze wrażenie. Gdy podniósł wzrok, zobaczył, że budowla w pełni nadawała się do zamieszkania. Stara, to prawda, zbudowana z grubo ciosanych kamiennych bloków, lecz dobrze utrzymana. Wielki portal zamykał drogę, którą jechał Yves, a liczne małe okienka w murze jakby zapraszały do środka. Piękne drzewa, najwyraźniej zasadzone ręką człowieka, rosły po obu stronach drogi na ostatnim jej odcinku, tworząc aleję wiodącą ku portalowi.
Przejechawszy końcowy fragment drogi, Yves zobaczył, jak niezwykły widok roztacza się z twierdzy. Pod jego stopami w tej części doliny znajdowało się małe jezioro, wokół którego dostrzegł resztki fundamentów – ślady po dawnej zabudowie. Może kiedyś przeniesiono stąd całe miasteczko, a może było znacznie większe niż obecnie… Musi wypytać o to damy.
Dzięki Bogu, że księżniczka zna francuski! Miał nadzieję, że młodziutka Nicola także włada jego ojczystym językiem. Wszystko stałoby się wówczas o wiele łatwiejsze. Choć naturalnie język miłości często obywa się bez słów…
Dużo myślał o Nicoli i o tym, co mógłby dla niej zrobić. Przede wszystkim musi wyrwać ją spod władzy pięknej, ale jakże apodyktycznej księżniczki.
Brama była ciężka, masywna, wykonana z pociemniałego dębu. Yves zsiadł z wierzchowca i puścił go wolno. Konie od razu znalazły dla siebie miejsce: łąkę, na której rosła soczysta trawa.
Yves podszedł do bramy i zastukał w ciężkie odrzwia.
Uderzenia w drewno rozniosły się głuchym echem wśród murów. Niemal od razu pojawił się kościsty woźnica i otworzył bramę. Bez słowa skłonił się przed Yvesem.
Co można rzec komuś, kto nie zna żadnego cywilizowanego języka? zastanawiał się młody Francuz.
– Mój stryj? Czy jest tutaj? I czy mogę złożyć damom wizytę?
Nie wiadomo, czy woźnica zrozumiał słowa młodzieńca, czy też nie, w każdym razie płynnym ruchem chudej dłoni zaprosił Yvesa do środka. Francuz podziękował skinieniem głowy i wszedł na niewielki dziedziniec otoczony budynkami.
Śliczne wykusze z oknami o małych szybkach tu i ówdzie ożywiały monotonię kamiennych murów. Yves dojrzał też nieduży balkon. Twierdza miała dwa poziomy; najbliżej bramy usytuowane były budynki, w których pewnie musiały się mieścić stajnie, kuchnia i pokoje służby. Woźnica wskazał Yvesowi drzwi znajdujące się dokładnie naprzeciwko portalu, prowadzące najwyraźniej do głównej części budowli.
Młodzieniec znalazł się w ciemnym hallu. Z początku niczego nie widział, gdyż przejście z jasności słonecznego dnia w mrok było zbyt gwałtowne. Ale woźnica szedł przed nim, wskazując mu drogę, i zaraz otworzył drzwi do wielkiej, utrzymanej w starodawnym stylu sali. Yvesowi nasunęło się na myśl określenie „sala rycerska”. Nie przestawał porównywać twierdzy ze swym jakże wygodnym domem we Francji i stwierdził po raz kolejny, że mieszkańcy tych okolic nie nadążają za modą.
Ale przecież nie wolno mu było zapominać, że znalazł się w barbarzyńskim kraju!
Dla Yvesa wszystko, co nie francuskie, równało się barbarzyństwu.
W drzwiach prowadzących do sąsiedniego pomieszczenia ukazała się księżniczka Feodora i rozpromieniona wyciągnęła ku niemu ręce.
– Ach, monsieur Yves, czy nic już wam nie dolega? Słyszałam od waszego stryja, że chorowaliście.
– To prawda, łaskawa pani – odparł Yves i ucałował jej dłoń. – A jak wy się czujecie?
– Dziękuję, wyśmienicie.
– Mój stryj…? Czy nadal przebywa tutaj? – zapytał uprzejmie Yves.
Księżniczka Feadora wybuchnęła dźwięcznym śmiechem.
– O, z waszego stryja ranny ptaszek! Musicie wybaczyć jemu i nam, Yvesie, lecz tak długo zasiedzieliśmy się wieczorem, zagłębieni w rozmowie, iż nie było sensu, by baron wracał do gospody. Dla mnie i dla Nicoli to wyjątkowe przeżycie: spotkać tak wykształconą i kulturalną osobę. Bardzo jesteśmy spragnione kultury. A więc, gdy tylko zaświtał nowy dzień, wasz stryj wstał promienny jak skowronek i uparł się, by obejrzeć nasze wielkie tereny łowieckie, rozciągające się wokół jeziora. Nie, nie kryją one w sobie żadnego niebezpieczeństwa, tu w dolinie bowiem nie ma żadnej dzikiej zwierzyny, można ją natomiast spotkać w otaczających lasy górach. Powiedział, że wróci za godzinę, licząc od teraz, i wtedy zje z nami skromne śniadanie. Gdybyście wy nie przyszli tutaj, udałby się, rzecz jasna, do karczmy, by was doglądać. Ale po prawdzie nie niepokoił się tak bardzo waszym stanem; kiedy wychodził, czuliście się już o wiele lepiej, prawda?
Читать дальше