– To bardzo wysoki tytuł. Kiedyś był to dowódca, osoba, która wodziła woje. Obecnie oznacza chyba wybranego księcia lub władcę. Są panami wielkich obszarów.
– I osiedlają się w zapomnianym przez Boga górskim miasteczku, takim jak to? Coś tu się nie zgadza.
– To jej ojciec był władcą. Ona mogła zamieszkać tutaj z przyczyn, których nie znamy. Ale zaraz po wizycie u owych dwu dam opuścimy miasteczko. Z pewnością będą umiały wytłumaczyć nam, jak dojechać do Hermannstadt, Sybina albo Nagyszeben czy też jak oni je zwą.
W głosie barona drgała nuta irytacji. Jak większość Francuzów nie potrafił pojąć, że nie wszyscy ludzie na świecie mówią w jego języku.
W chwilę później równy oddech zdradzał, że baron śpi. Yves jednak nie mógł zasnąć. Po pierwsze znów dręczył go ból w prawym boku; bóle w czasie podróży wielokrotnie się powtarzały, a ostatnio występowały coraz częściej. A po drugie, jego myśli nie mogły oderwać się od młodej Nicoli, która wyraźnie błagała go o pomoc.
Kim jest? Żądną przygód młodą damą, której nie podoba się, iż założono jej zbyt krótkie cugle? Czy też naprawdę dzieje się jej krzywda?
Yves skłonny był przypuszczać raczej to drugie.
Wokół panowała przerażająca cisza. Daleko, daleko wznosiły się wierzchołki Karpat, jakby trzymając straż. Tu w najbliższej okolicy, krajobraz nie był wysokogórski, dominowały wzgórza, co prawda dość wyniosłe, ale porośnięte lasem.
O właśnie, las. Nieprzyjemne uczucie owładnęło Yvesem na samą myśl, że chcąc wydostać się z doliny, ponownie będą musieli przejechać przez ten przeklęty obszar.
No cóż, jeśli zdołają ruszyć w drogę jeszcze za dnia, jakoś to pewnie przeżyją.
Wysoko w górach rozległo się wycie, zaraz odpowiedziały mu inne. Yves pamiętał, że Siedmiogród był ostoją dzikiej zwierzyny. W lasach i na wyżynach roiło się od wilków.
To przynajmniej jakaś oznaka życia, pomyślał z iście wisielczym humorem. Nigdy jeszcze nie doświadczył podobnie kamiennej, grobowej ciszy.
Wampiry… Yves czuł, że w tej krainie mogą już nie przejmować się owymi paskudnymi stworami.
Ale jest coś innego…
W całej okolicy unosiła się atmosfera jakby czegoś chorego. Las był tego najokropniejszym przykładem.
I ta młodziutka dziewczyna, przerażona do obłędu!
Nicola musiała o czymś wiedzieć.
Yves postanowił uczynić wszystko, by zabrać ją z tego strasznego, tajemniczego miejsca.
Stryj może mówić, co chce, Yves i tak porwie dziewczynę!
Yves przebudził się o świcie, odczuwając ból silniejszy niż kiedykolwiek. Że też atak musiał przyjść akurat w tym odciętym od świata miasteczku! Na pewno nie ma tu nikogo, kto by choć trochę znał się na leczeniu, a jeżeli już, to najwyżej jakiś znachor, który zajmuje się czarami.
Yves nie miał ochoty mieć do czynienia z kimś takim.
Czuł się na tyle źle, że musiał obudzić stryja. Przez cały ranek baron robił mu gorące okłady albo biegał, by opróżnić drewniane wiadro, które stało przy łóżku Yvesa.
Stryj nie był szczególnie zachwycony koniecznością wypełniania takich zadań.
Choroba bratanka budziła jego niepokój. Myśl o utracie towarzysza podróży stała się nagle nieznośna.
Obydwaj więc odetchnęli z wyraźną ulgą, gdy około pory obiadowej atak zaczął mijać.
Yves wycieńczony opadł na poduszki. Wargi miał pobielałe, głos słaby.
– Czuję, że to przechodzi, stryju. Ale nie sądzę, bym był w stanie iść z wizytą do dam.
– Nie, nie, rozumiem. Czy chcesz, bym został przy tobie?
– Tym razem atak już minął, ale gdy tylko dotrzemy do ludzi, muszę iść do lekarza. Szkoda jedynie… Tak bardzo chciałem zrobić coś dla tej udręczonej istoty, Nicoli. Czy mógłbyś, stryju, wybadać, jak się sprawy mają? A jeśli zorientujesz się, że dziewczynie dzieje się krzywda, to postaraj się zabrać ją z tego miasteczka!
Baron ukrył grymas zniecierpliwienia.
– Zobaczę, co się da zrobić – obiecał pospiesznie. – Nie rozumiem jedynie, gdzie też one mieszkają. Pozostaje tylko trzymać się drogi, a dotrę pewnie do jakiegoś domu lub kolejnej wioski.
– Nie wygląda na to, by za urwiskiem było szczególnie wiele miejsca – stwierdził Yves. – Czy zechcesz przeprosić damy w moim imieniu?
– Naturalnie! Spróbuj teraz zasnąć!
– To chyba nie będzie trudne.
Wkrótce okazało się, że miał rację. Sen nadszedł natychmiast, gdy tylko baron opuścił izbę.
Gdy się przebudził, było ciemno.
A właściwie nie tak całkiem ciemno. Niebo na wschodzie zaczęło się już rozjaśniać w oczekiwaniu na pojawienie się słońca.
Spałem niemal całą dobę, pomyślał przerażony Yves. Co powie na to stryj, na pewno jest rozgniewany.
Barona jednak nie było w łóżku, wydawało się, że od poprzedniej nocy nikt nie ruszał pościeli. Kamizelka, którą nosił na co dzień, i kordzik leżały na kapie, tam gdzie stryj je położył, zanim wyszedł.
Z podwórza dobiegał gwar, ludzie z karczmy przygotowywali się do nowego dnia. Yves szybko się zebrał. Z ulgą stwierdził, że ból w boku był teraz już tylko tępym pobolewaniem, i pospieszył do jadalni.
Żona karczmarza właśnie tam sprzątała.
Do diaska, że też nie znał tutejszego języka! A raczej że też oni nie znali francuskiego!
Dostrzegł także kilka dziewcząt zajętych pracą w kuchni i wynoszących pomyje. Na podwórzu podstarzały parobek ładował warzywa na wóz.
I znów uderzyło go niezwykłe zjawisko: było tu tak wiele kobiet i tak mało mężczyzn. A mężczyźni, których widział, to albo starcy, albo wręcz jeszcze dzieci lub też osobnicy wyjątkowo mało pociągający.
Gdyby nie owych kilku względnie młodych, choć z wyglądu odpychających, których widzieli na rynku w dniu, gdy przybyli do wioski, Yves sądziłby, że kraj niedawno był w stanie wojny i stracił w niej wszystkich mężczyzn w sile wieku.
Nieporadnie zaczął wypytywać karczmarkę o swego towarzysza.
Nie zrozumiała go.
– Mój stryj! Baron.
Wskazał obok siebie, jak gdyby chciał przedstawić niewidzialnego przyjaciela.
Kobieta tylko potrząsnęła głową i znów zabrała się za zamiatanie podłogi w jadalni.
Z kuchni wyszedł karczmarz i dość zrozumiale zapytał, czy Yves chce jeść.
Nie, pragnął tylko się dowiedzieć, gdzie jest baron.
– Aha – rozjaśnił się karczmarz.
Nastąpiła długa tyrada w owym niepojętym języku. Yvesowi udało się jednak wyłapać z niej kilka słów. Nic dziwnego, przecież rumuński i francuski należą do tej samej grupy języków romańskich.
Mężczyzna wskazał ręką na skalne urwisko. Ach tak, pomyślał Yves i podziękował. Najwyraźniej widzieli, jak stryj jechał tamtą drogą, lecz nie spostrzegli, by wracał.
Ale to było poprzedniego dnia! Baron miałby tam zostać przez pół dnia i całą noc, nic nie mówiąc o tym choremu Yvesowi?
Karczmarz powrócił do swoich zajęć, nie zwracając już na Yvesa uwagi. Dotknięty obojętnością gospodarza Francuz miał ochotę powiedzieć mu parę słów do słuchu, ale karczmarz zniknął już z pola jego widzenia, a zresztą gdyby nawet go odnalazł i wygarnął, co myśli o takim lekceważeniu, i tak przecież nie zostałby zrozumiany.
Yves był poruszony. Czy trafił do jakiegoś przeklętego gniazda złoczyńców, napadających na swoich gości i ograbiających ich z majątku? Czy oni…?
Nie, to Yves trzymał podróżną kasę. Schował ją w izbie sypialnej. Pospieszył na górę, by ją sprawdzić.
Читать дальше