Przygoda? Czy nie tego właśnie pragnęłam? Napięcia? Jakichś emocjonujących wydarzeń w moim smutnym świecie? Nie chciałam jednak przeżyć nic podobnego, nie chciałam leżeć jak brudny tłumok, upokorzony smrodem stajni. Moje splątane włosy zwisały prawie do ziemi niczym czarny czaprak, a żeby jeszcze pogłębić moje upokorzenie, koń przy każdym kroku wydawał z siebie nieprzyjemne naturalne odgłosy.
Zaczęło się ściemniać. Znaleźliśmy się w niewielkiej odludnej dolinie, w nocnym mroku zajaśniały ogniska. Nareszcie jazda się skończyła. Twarde dłonie zdjęły mnie na ziemię i zostawiły wśród końskich kopyt. Mężczyźni poszli porozmawiać z innymi.
Wyglądało to na jakiś obóz. Było tam kilka kobiet, lecz nie zauważyłam dzieci. Prawdę jednak mówiąc, w ogóle niewiele mogłam zobaczyć, a poza tym oczywiście natychmiast podjęłam próbę ucieczki, starając się jak najbardziej oddalić z tego miejsca.
Konie to bardzo delikatne zwierzęta, rzadko wyrządzają krzywdę człowiekowi, jeśli tylko mogą tego uniknąć. Zdołałam więc jakoś prześlizgnąć się między nimi, a potem przeturlałam się w zagłębienie w ziemi.
Stamtąd już się nie ruszyłam.
Zobaczyłam bowiem coś, co sprawiło, że całkiem zapomniałam o swoim upokorzeniu i żałosnej sytuacji.
Pomiędzy mną a jednym z ognisk stal mężczyzna obrócony do mnie plecami. Mogłam widzieć jedynie zarys jego ciała, nic więcej.
Ale cóż to za mężczyzna! Wydawał mi się młody, był wysoki, przystojny, wąski w biodrach jak ostrze noża. Nosił szeroki pas, lecz górną połowę ciała miał nagą. Jego szerokie, muskularne ramiona dla takiej dziewczyny jak ja to, doprawdy, cudowny widok, taka wszak byłam spragniona prawdziwej męskości. Włosy miał długie, czarne i kręcone. A potem odwrócił głowę i mogłam obejrzeć jego twarz z profilu.
Muszę przyznać, że spodziewałam się rozczarowania, liczyłam się z tym, że okaże się podstarzałym, odpychającym mężczyzną, lecz tak nie było. Okazał się naprawdę piękny.
Nie wiem, co się ze mną stało akurat w tej chwili. W moim życiu nastąpiła przemiana tak gwałtowna, że nie mogłam oddychać.
Leżałam jak kupka nieszczęścia, jak rzecz wyrzucona na śmietnik w największej pogardzie, a przede mną objawiła się odpowiedź na wszystkie moje sny i marzenia. Cała moja nadzieja.
Przepadłam. Przepadłam z kretesem, a moją jedyną obłąkaną myślą, nie dającą mi spokoju, było pytanie, co mam zrobić, by on zrozumiał, że wcale nie wyglądam tak jak teraz. Że jestem wysokiego rodu zadbaną, inteligentną i piękną… Już miałam dodać „piętnastolatką”, lecz to nie była prawda. Bo przecież ostatniego dnia pobytu u stryja Dominga skończyłam szesnaście lat. Owe wstrząsające wydarzenia miały miejsce akurat dokładnie w moje urodziny. Tymczasem leżałam kompletnie bezradna i za nic nie chciałam, żeby on zobaczył mnie w tym stanie.
Życie niekiedy potrafi być okrutne.
Siedem wciąż istniejących złych cieni znów się zebrało. Z ich czarnych upiornych oczu biła nienawiść i frustracja.
„Gdzie oni są? Co robią? Nie możemy ich odnaleźć!”
„Ciesz się, bracie, że nie ma ich w tym przeklętym niedostępnym domu! Teraz, gdy nie bronią ich znaki, łatwiej będzie do nich dotrzeć”.
„Gdzież więc są?”
„Nikt tego nie wie, nikt! Lecz czy zauważyliście, bracia, że również nasi śmiertelni wrogowie, rycerze, gdzieś zniknęli?”
„Czyżby wrócili do naszej ojczyzny?”
„Z całą pewnością nie! Ukrywają się, ale nigdy się od nas nie uwolnią”.
„Wiecie przecież, bracia, że my nie możemy do nich dotrzeć, naszym zadaniem jest unicestwić ich pomiot”.
„I doskonale sobie z tym poradziliśmy. Została ich zaledwie garstka. I tych także zniszczymy”.
Jeden z siedmiu miał pewne obawy:
„Ale ci nieliczni, którzy pozostali, są silni. Czyż nie dopadli pięciu z naszych braci? I nie doprowadzili ich do całkowitej zagłady, budząc tym jeszcze większy nasz gniew?”
„Musimy się strzec! Ta dziewczyna, która włada niszczącym znakiem, jest naprawdę groźna”.
„A mimo wszystko największym zagrożeniem jest ten najsilniejszy. To on zniszczył naszego czarownika i stale unicestwia nasze czary, a przy tym nic się go nie ima”.
„Śmierć niewiernemu, śmierć im wszystkim! Również tym, którzy nie wywodzą się z rodów rycerzy”.
Wiatr porwał ich długie, czarne peleryny w wirujący, szalony taniec. Mnisi krzyknęli chórem:
„Śmierć im wszystkim!”
„Bracie, ty, który potrafisz zajrzeć w to, co ukryte, gdzie oni są?”
„Wydaje mi się, że szukają nowych sprzymierzeńców, nowych pomocników”.
„O, nie, nie wolno do tego dopuścić! Gdzie oni są? Odszukaj ich!”
„Nie widzę. Obawiam się jednak… Obawiam się, że szukają u starych źródeł”.
„Strzeżmy się!”
„Tak, bo nam nie jest pisane spokojnie zgasnąć w wielkiej ciszy.
My będziemy musieli przejść przez te same męki, których doświadczyły nasze ofiary. Czeka nas taniec na wszystkich naszych najbardziej wyrafinowanych narzędziach tortur, które nie zostały przewidziane dla tak bogobojnych dusz jak nasze. Na naszych genialnych wynalazkach, które wymyśliliśmy po to, by ukarać wszystkich, którzy nie chcieli uwierzyć w jedynego Boga. Wszystkich tych nędzników, którzy nie są godni stąpać po naszej ziemi! I tam, wśród naszych niezwykłych urządzeń, będziemy musieli pozostać na zawsze i cierpieć już po wsze czasy”.
„Naszych pięciu, o, nie, sześciu braci, już tam jest, zaznaje potworności tortur”.
„Nie zasłużyli na to, podobnie jak my. Musimy odnaleźć tych, za których sprawą spotkał ich taki niesprawiedliwy los!”
„Odszukajmy ich, znajdźmy, zabijmy wszystkich, zgładźmy ich potomstwo! Nie może po nich pozostać żaden ślad!”
„Żaden! A wówczas los rycerzy zostanie przypieczętowany. Będą musieli przez całą wieczność gnać przez wszechświat, a my będziemy mogli w nieskończoność zadawać im tortury”.
„Odszukajmy ich, znajdźmy ostatnich, którzy noszą w sobie krew rycerzy!”
– Uf – zadrżała nagle Inger Karlsrud, mocniej owijając się pięknym szalem. – Nieoczekiwanie ogarnęło mnie wrażenie, że szukają nas czarne cienie i zimne oczy.
Unni pokiwała głową.
– To prawda – przyznał Jordi zatroskany. – Nie znaleźli nas, lecz nie możemy się tu więcej spotykać. Narażamy was tym samym na niebezpieczeństwo. Veslo, czy nie masz przygotowanych więcej znaków? Rodzice Unni powinni zawiesić sobie coś takiego nad drzwiami.
– Ależ oczywiście – odparła Vesla. – Zrobiłam całe mnóstwo kopii mojego dzieła.
Rozdała swoje rysunki wszystkim, którzy ich potrzebowali, i doczekała się serdecznych pochwał za ślicznie wykonane „grafiki”.
– Ale nie są ponumerowane, żebyście wiedzieli – przypomniała.
– Nie mamy zamiaru ich sprzedawać – odparł Jordi z uśmiechem.
Przy kawie z ciastem i kieliszkiem likieru zapanował wreszcie pewien spokój, a wtedy Antonio stwierdził:
– No cóż, ten rozdział nie dostarczył nam zbyt wielu istotnych nowych informacji.
– To prawda – przyznała Gudrun. – Ale ciekawa jestem, czy Estelli przyjdzie coś z zauroczenia tym mężczyzną? Z jej opisu wydaje się doprawdy niezwykle pociągający.
– To z pewnością ktoś, kto czaruje kobiety, wykorzystuje je i porzuca – mruknął Pedro. A potem dodał: – Nie wygląda jednak na to, żeby ludzie, wśród których się znalazła, mieli coś wspólnego z tym tajemniczym skarbem.
Читать дальше