Czwarta czaszka.
Kruki były niespokojne. Co chwila któryś z nich zrywał się do lotu, okrążał posępne drzewo i zrujnowaną kaplicę. Ciekawe, czy takie same ptaki towarzyszyły egzekucji Doskonałych? Bo to była egzekucja. Ksiądz przyszedł tu razem z pachołkami, schwytał mnichów, a potem, po krótkim sądzie, kazał ściąć ich po kolei.
Piąta czaszka.
Kopał coraz szybciej. Zapadał zmierzch, a czerwona łuna słońca ukrywającego się za welonem oparów i mgieł rozjarzyła się na zachodnim widnokręgu. Brał coraz większy chłód, ale Villonowi robiło się gorąco. Musiał trafić na jakiś trop. Musiał przekonać się, o co chodziło w tym wszystkim. Musiał odnaleźć kogoś, kto jeszcze, poza proboszczem i opatem, wiedział o zdradzie garbusa i o siedmiu Doskonałych z opactwa.
Na samym dnie dołu spomiędzy splątanych korzeni drzewa wygrzebał szóstą czaszkę. Odkrył kolejny szkielet, ale ten prawie rozleciał mu się w rękach. Pozostał jeszcze jeden. Siódmy.
Kopał dalej. Kruki śledziły jego ruchy. Patrzyły zobojętniałymi ptasimi oczyma.
Łopata zgrzytnęła na twardych korzeniach. Głęboko pod powierzchnią kaplicy rozgałęziały się grube kawały zmurszałego drzewa. Nie sposób było wetknąć pomiędzy nie łopaty. Do diaska, gdzie była siódma czaszka? Gdzie zakopano ostatni szkielet?
Poszerzył jamę aż do miejsca, w którym do tej pory zachowała się kamienna posadzka kaplicy. Nie znalazł nic. Co to miało znaczyć? Czyżby ostatniego z mnichów nie pochowano razem z innymi? I czy w ogóle go pochowano?
Wyskoczył z dołu i obejrzał szczątki. Nie znalazł żadnych śladów mogących naprowadzić go na dalszy trop. Żadnych pierścieni, resztek pieczęci, pergaminów. Tylko fragmenty postrzępionych łachmanów.
A więc wszystko mogło się zacząć pięć dziesiątek lat temu. Kiedy w klasztorze siedmiu mnichów uległo herezji katarskiej. Opat i proboszcz od świętego Nazaira domyślali się tego albo wpadli na jakiś trop. Obawiali się inkwizycji. Opat drżał zapewne o dobre imię opactwa. Razem zmusili garbusa, aby wydał swoich współwyznawców. Ten wskazał im miejsce, gdzie odprawiali obrzędy, czyli zrujnowaną kaplicę. Proboszcz zaczaił się tam ze swoimi ludźmi, schwytał Doskonałych i kazał ich ściąć, a potem pogrzebać pod drzewem. Ich imiona wykreślono z księgi umarłych, aby zatrzeć po nich wszelki ślad.
Po latach, gdy umarł proboszcz, a od dawna nie żył opat, ktoś przysłał Marion do garbusa. Ktoś wiedział o tym, co się stało, i szantażował kalekę, chcąc, aby ten pomógł jej sprowadzić Bestię i zaczął głosić znowu wiarę Dobrych chrześcijan. Być może, ten sam człowiek (a może diabeł?) wysyłał do garbusa i ladacznicy tabliczki z łacińskimi sentencjami. Kim był? Czyżby ostatnim z siedmiu Dobrych? Wszak kaleka twierdził, iż był ósmym z Doskonałych! Czyżby Bestię teraz przyzwał ten, którego czaszki brakowało w grobie? Jeśli nie, to dlaczego jeden z mnichów uniknął kary? Czy darowano mu życie? Ale dlaczego? Po co?
Villon otarł pot z czoła. Wreszcie znalazł jakiś ślad. Wiódł go do ostatniego z siedmiu mnichów. Człowieka, który z dziwnych przyczyn nie został zabity pod drzewem i teraz chciał zemścić się za kaźń nad swoimi współbraćmi. Kimkolwiek teraz był, okazał się wcieloną Bestią…
Jeszcze raz obejrzał kości. A potem wrzucił je do dołu i zasypał ziemią. Wiedział już, co trzeba było zrobić. Musiał się spieszyć. Wydarzyło się już sześć katastrof zapowiadających nadejście demona. Musiał poznać prawdę, zanim dojdzie do ostatniej, siódmej.
Stado kruków odleciało z łoskotem skrzydeł.
* * *
– Macie zadziwiający dar przekonywania, bracie – powiedział prepozyt. – Wielu patrycjuszy z miasta czeka lata i daje ogromne datki, aby tylko ojciec Arnald raczył się za nich pomodlić lub przekazał im słowa otuchy. A wy gościcie u niego bez przerwy. I co więcej, Czcigodny bez wahania godzi się na rozmowę z wami, zawsze kiedy sobie tego życzycie.
– Widocznie brat Arnald poznał we mnie prawdziwego samarytanina – odparł Villon. – Nie chadzam do niego, aby wspólnie odmawiać godzinki. Czcigodny pomaga mi rozwiązać zagadkę kataklizmów nawiedzających miasto.
– Jak tedy przebiega śledztwo?
– Niestety, błądzimy, bracie prepozycie.
– Errare humanum est.
– Trafiliście w sedno, czcigodny prepozycie. Czy dużo ludzi odwiedzało już brata Arnalda?
– Czcigodny spotyka się tylko z tymi wiernymi, z którymi sam chce porozmawiać. Zdarzyło się już, że pomagał zakonnikom z kilku pobliskich klasztorów. Ale ze świeckim bratem spotyka się po raz drugi albo trzeci.
– Ktoś jeszcze z nim rozmawiał?
– Lata temu przyjął pewnego rycerza ze szlachetnego rodu. Kiedy indziej pewną szlachetną damę.
– Marion?
– Nie. Zwała się… Przepomniałem. Ale to była można pani. Sama wicehrabina Beziers. No, idźcie już. Brat Arnald czeka na was.
* * *
Villon zbliżył się do studni z bijącym sercem. Pustelnik naprawdę czekał na niego. Ledwie spojrzał w szczelinę, zobaczył w dole delikatny, drżący cień starca. Starca?
Jak mógł wyglądać człowiek, który od lat przebywał w zamknięciu w strasznych warunkach? Dlaczego skazał sam siebie na taką pokutę? To było wprost nie do pojęcia. Poeta sięgnął po tabliczkę. Napisał:
Znalazłem grób Dobrych ludzi, zakonników z klasztoru, których przed laty zabito na rozkaz proboszcza Walthera. Było w nim tylko sześć czaszek. Jeden z Doskonałych przeżył masakrę. Jeśli ten katar żyje, to on jest Bestia, która chce się zemścić za śmierć współbraci.
Odpowiedź nadeszła od razu.
Błądzisz. Ostatni z heretyków nie przywołał Bestii.
Villon przygryzł wargi. Ciekawe, skąd Czcigodny wiedział o tym wszystkim. Czyżby znał mnichów wyrżniętych w starej kaplicy ponad pół wieku temu? Było to całkiem możliwe.
Gdzie mogę znaleźć ostatniego z siedmiu?
Na odpowiedź musiał chwilę poczekać.
Nie tego musisz znaleźć, który policzony został między umarłych, ale Bestię. Smoka siedmiogłowego, który zbliża się do was.
Jak mogę znaleźć Bestię? Przecież to demon.
Demon jest jak lew wsparty na tarczy. Wiara to skuteczny puklerz przeciw Nieprzyjacielowi. Któż jednak przeciwstawi się złemu człowiekowi?
Czy to była podpowiedź? Co to miało znaczyć?
Czy Bestia jest człowiekiem?
Tym razem czekał długo, zanim mnich dał znać, że można wciągnąć wiadro na górę.
Tylko człowiek ma wolną wolę czynienia zła.
Gdzie znajdę tego człowieka?
Mnich odpowiedział po długiej chwili. Ale nie była to odpowiedź, której oczekiwał Villon.
Bestia już sama cię znalazła. Czekaj i bądź cierpliwy. Finis.
Bestia to człowiek. Nie… To wydawało się niewiarygodne. Kto mógłby nim być? „Bestia sama cię znalazła”. Ktoś, kogo Villon znał? Łotr zamarł. Poczuł chłód na skroniach. Wsparł się o cembrowinę studni. Chciał spytać o coś jeszcze, ale wiedział, że Arnald nie odpowie. Rozmowa była skończona.
Karzeł, ladacznica, Bestia, skorupy, siedmiu Doskonałych… Wszystkie obrazy latały Villonowi przed oczyma. Zamyślony odłożył tabliczkę, a potem ruszył przez podziemia, zataczając się i ślizgając w kałużach. Demon szedł do niego. Dlaczego? Za co? Czyżby dowiedział się, że Villon go szukał, i postanowił sam objawić swą obecność?
Miał mało czasu. Wydarzyło się już sześć katastrof. Sześć z siedmiu zapowiadających nadejście owej biblijnej Bestii. Czy siódma miała być ostatnią, czy też właśnie w tym kataklizmie miał objawić się demon? Demon… Kto mógłby być na tyle szalony, aby wywoływać w Carcassonne okropne kataklizmy, aby mordować niewinnych? Po co miałby to czynić? Aby wzbudzić strach? Aby ludzie odwrócili się od Kościoła? Czy był heretykiem? Jeśli nie, to co chciał osiągnąć? I wreszcie, do czego mu była Marion?
Читать дальше