Villon zadrżał. Nie wiedział, co robić. Co to wszystko miało znaczyć?! Czy Jacquier miał posłać go na tortury, na śmierć? Na stos?!
– Nie bądź głupcem, Villon – syknął inkwizytor, jakby czytał w jego myślach. – Sam wiesz, że jedno skinienie mego palca wystarczyłoby, abyś wylądował na stosie. Ja jednak poręczyłem za ciebie. I wyratowałem z katowskiej ławy. Zaprawdę okazałeś się bardzo przydatny. Doprowadziłeś mnie po nitce do kłębka. Tak więc nie biadol teraz, ale zmuś tego diabła, aby zaprzestał czarów i nie sprowadzał na miasto kolejnego nieszczęścia.
Osiągnąłeś swój cel. Lud jest przerażony. Wszyscy błagają o litość. Wielu odeszło od Kościoła… Zlituj się i nie krzywdź więcej niewinnych ludzi.
Zerknął z ukosa na inkwizytora. Ten skinął głową.
To nie ja jestem Bestią. On przeleje krew najniewinniejszych po to, aby być nieśmiertelnym. A ja skorzystam na tym tyle, że otworzę ludziom oczy na prawdziwy porządek tego świata. Pokażę, że świat jest więzieniem i pułapka. A nade wszystko – że Kościół jest ladacznicę babilońską i nie ma mocy, aby obronić wiernych przed demonem. Bestii nie da się powstrzymać, nie da uniknąć, tak jak nie w waszej mocy jest uniknięcie wylewu rzeki.
A zatem zabije również Dobrych chrześcijan?
Nie, gdyż ci zostali już ostrzeżeni. Nikt, kto należy do Credentes lub przyjął consolamentum, nie lęka się diabła w ludzkiej skórze.
Jeśli nie ty, to kto jest Bestią?
Nie ja, Villon. Ja tylko wiedziałem, co się święci. I przygotowałem się na to, co nieuchronne, aby pokazać wiernym, że bezsilni są słudzy babilońskiej ladacznicy.
Dlaczego mi pomagałeś?
Czy ślepiec może prowadzić innego ślepca? Czyż obaj nie wpadną w przepaść? Uczeń i nauczyciel nie są sobie równi, ale każdy, kto postępuje sprawiedliwie, ten jest nauczycielem!
Wskaż, kto jest Bestią, a uratujesz duszę.
Arnald nie odpowiadał. Z jego celi nie dochodził najmniejszy dźwięk. Inkwizytor odepchnął Villona i pochylił się nad studnią. Spojrzał w mrok, zmarszczył brwi.
– Módl się, bracie Arnaldzie – wycedził przez zęby. – Módl się, bo to ostatnie chwile twego spokojnego żywota. Jeszcze dziś wrócę tu z kamieniarzami. Jeszcze dziś rozkuję skałę, a potem wydostanę cię z tej ciemnicy. A potem, klnę się na wszystkich świętych, że połamię cię kołem tak strasznie, że wyśpiewasz mi wszystko jak na spowiedzi! A kiedy już podzielisz się ze mną swą wiedzą, umrzesz. Umrzesz pogodzony z Bogiem, albowiem ostatecznie i nieodwołalnie uratuję twoją duszę przed potępieniem.
Inkwizytor odwrócił się i wyszedł.
Villon miał pójść w jego ślady, ale Arnald dał znak szarpnięciem. Pociągnął za łańcuch. W wiadrze leżała woskowa tabliczka z jego pytaniem. I żadnej odpowiedzi. Nie, w cebrze było coś jeszcze… Gliniana skorupa garnka, na której ktoś wydrapał rzymską cyfrę I.I słowa: Memento mori.
Poeta ruszył szybko za inkwizytorem i po chwili go dogonił.
– Niedaleko jest kamieniołom! – rzucił Jacquier. – Sprowadzę tu pachołków i kamieniarzy. Rozbijemy sklepienie, przekopiemy się do celi tego herezjarchy, a potem wydusimy z niego wszystko, co wie!
Villon milczał.
– Ach tak, wiem, co myślisz, poeto. O okrucieństwie inkwizycji. O mękach i torturach. O stosie. Tak, to prawda. Chcę posłać tego nędznika w płomienie. Ale dzięki temu zapobiegnę kolejnej katastrofie, w której zginęliby niewinni ludzie, kobiety, dzieci… Widzisz jakieś inne wyjście, mój wierszokleto?!
Villon spuścił wzrok. Nic nie powiedział.
Szli przez podziemia. Inkwizytor kroczył szybko, potrącając kamienie i kości, rozganiając szczury, płosząc wielkie, ślepe jaszczurki, potykając się na kamienych płytach. Gdy byli w ossuarium, Villon chwycił go za ramię. Jacquier zatrzymał się. Spojrzał na łotra przenikliwym wzrokiem.
– Zanim wasza dostojność wróci z miasta, może być za późno. Arnald za dużo wie. Zbyt dobrze zna tę ponurą historię. Wniosek jest prosty – ktoś musiał donosić mu o tym, co się dzieje w mieście. Ktoś musiał bywać u niego. Musimy spytać przeora, który z mnichów bywał u niego najczęściej. I czy poza mną odwiedzali go jacyś ludzie spoza klasztoru.
– Masz łeb, Villon – mruknął inkwizytor. – Zrobiłbyś nielichą karierę na służbie Świętego Oficjum.
– Jest jeden szkopuł, wasza dostojność…
– Jaki znowu szkopuł?
– Należę do cechu buchaczy, gildii drzemcarzy, a takoż do wędrownych trup komediantów. Jestem zatem ekskluzentem i nie mogę przystępować do komunii.
– A zatem dzisiaj wrócisz na łono Kościoła, Villon – rzekł inkwizytor. – Już ja się o to postaram. A teraz chodź!
Villon nie wiedział, czy weselić się, czy płakać.
* * *
Prepozyt był przerażony. Wstrząśnięty. Nie mógł ukryć drżenia rąk. Garbił się i kurczył pod przenikliwym wzrokiem Jacquiera.
– Herezja w naszym klasztorze?! Wasza wielebność raczy się mylić…
– Musimy przesłuchać brata Arnalda, gdyż był i jest członkiem sekty albigensów.
– To niemożliwe! Toż on nigdy nie opuścił swej celi.
– Arnald był niegdyś katarskim Perfecti, który za przestępstwo apostazji został skazany na dożywotnią pokutę. Nie wmawiajcie mi, bracie prepozycie, że nic o tym nie wiedzieliście!
– Na rany Chrystusa! Bracie… Nikt mi nie powiedział. Gdybym tylko wiedział. Opat… Poprzedni opat zabrał tę tajemnicę do grobu. Sądziłem, że Arnald to były egzorcysta, który sam skazał siebie na odosobnienie…
– Mówiliście mi kiedyś, że w ciągu kilku ostatnich lat zdarzyły się dwa przypadki, iż Arnald rozmawiał z ludźmi spoza klasztoru. Czy pamiętacie, bracie, kto taki odwiedził go w samotni?
Prepozyt zatrząsł się, zadygotał.
– Lepiej wytężcie pamięć. – Inkwizytor uśmiechnął się zimno. – Znam środki, po których oskarżony przypomina sobie nie tylko całe swoje życie, lecz także wszystkie cytaty z Pisma Świętego. A zwłaszcza wszystkie plugawe apokryfy.
– Ja nie…
– Kto odwiedzał Arnalda? No, przypomnijcie sobie, proszę.
– Dwa… Dwa razy – wystękał przeor. – Za mojej pamięci to było dwa razy. Kilka lat temu. Przyjechała można pani… Gormonda, wicehrabina Beziers.
– Gdzie możemy ją znaleźć?
– Na cmentarzu… Dawno już pomarła.
– A potem? Był u niego ktoś jeszcze?
– Nie wiem… Nie pamiętam…
– Przypomnijcie sobie, bracie prepozycie – syknął inkwizytor. – Bardzo was o to proszę.
– Napijcie się wina. – Villon nalał do szklanicy normandzkiego cydru i podsunął ją prepozytowi. – I pomyślcie spokojnie.
Prepozyt upił nieco wina, zakaszlał. Zakrztusił się i odchrząknął.
– Był… Był jeszcze ktoś – wyszeptał. – Pół roku temu. Pewien możny rycerz. Z wysokiego rodu.
– Jak się nazywał?
– Chy… chyba… Gilly…
– Gilly?
– Nie, klnę się na świętego Nepomucena… Gilles się zwał.
– A dalej? – zapytał inkwizytor lodowatym tonem. – Skoro był szlachetnego rodu, to chyba miał jakieś miano. Skoro raz na kilka lat zdarzy się taki gość u Arnalda, to chyba nie zapomnieliście jego imienia?!
– To był… To był… Gilles. Gilles de Sille.
– Kto taki?!
– Si… Sille…
Inkwizytor zerwał się z jesionowego krzesła. Chwycił prepozyta za habit pod szyją i potrząsnął.
– Kto?! – zakrzyknął z rozpaczą. – Jak wyglądał?! Mów, mów!
Читать дальше