Villon zatrzymał się. Wpatrywał się jak zauroczony w żółtawe ślepia zwierzęcia. Stał, nie śmiąc uczynić kroku, choć nieopodal jego koń szarpał się na uwięzi, rżał ze strachu. Za sobą poeta słyszał trzeszczenie rozwalanych drzwi.
Basior nie wytrzymał jego wzroku. Spuścił łeb, cofnął się. A wówczas Villon jednym skokiem znalazł się koło niego! Zwierz warknął, skoczył do szyi człowieka, ale łotr wbił mu od dołu ostrze cinquedei – prosto w gardło. Wilk zaskomlał. Wpadł całym ciężarem na Villona, obalił go, zalał krwią. Potężne szczęki kłapnęły tuż przed twarzą poety, zadrgały i zacisnęły się w ostatnich konwulsjach.
Drzwi do chaty rozpadły się z trzaskiem. Wilki przemknęły nad progiem.
Villon odtoczył na bok ścierwo zdychającej bestii. Od razu dostrzegł gorejące ślepia i rozwarte pyski. Na czworakach rzucił się w stronę spienionego wierzchowca, poderwał się na równe nogi, aby wskoczyć na siodło. Oszalały z przerażenia rumak machnął głową, uderzył przednimi kopytami w błoto, stanął dęba, zrywając uzdę, a potem rzucił się do ucieczki.
W ostatniej chwili! W ostatnim momencie Villon chwycił sztylet w zęby, a jego palce zacisnęły się na żelaznym strzemieniu. Koń porwał go za sobą, pociągnął przez piach, kamienie i kałuże, odciągnął od rozwścieczonych wilków. Jopula i płaszcz łotra poszły w strzępy. Zatrzeszczały sak i pludry wleczone po kamieniach. Villon zacisnął zęby i podciągnął się wyżej.
Uliczki przedmieścia nagle rozbrzmiały wrzawą. Zawyły wilki, rozległy się krzyki i wrzaski. Villon miał wrażenie, jakby spłoszony koń porwał go wprost do piekła. A potem puślisko pękło. Rumak skręcił w bok, odrzucił go od siebie i uwolniony od ciężaru człowieka pogalopował w boczną uliczkę. Villon wyrżnął w kamienną podmurówkę chaty i zamarł w błocie, potłuczony, poobijany, broczący krwią z zadrapań.
Szybko jednak zerwał się na nogi. Śmierć przeszła niedawno nad tym zaułkiem. Na progach domów, wśród błota i stert śmieci, leżały trupy rozszarpane przez wilki. Ruszył przez kręte uliczki. Wymijał ciała, martwe dzieci, psy i bydło. Przeskakiwał nad kałużami, w których mętna woda mieszała się z gnojem i czerwoną posoką. Raz napadł go poraniony wilk. Był szybki, chwycił go za rękaw, lecz Villon pozbył się go dwoma celnie wymierzonymi pchnięciami. Szedł dalej, klucząc zaułkami, ukrywając się w pustych szopach i kramach, gdy słyszał najdrobniejszy hałas.
Zatrzymał się nagle, gdy trafił w wąski zaułek. Leżało tu pięć ciał. Czterech rosłych pachołków w skórzanych kaftanach i czepcach. I ten piąty… Skrzywiony pokracznie, podrygujący w gnoju i błocie garbus!
Przypadł do niego jednym skokiem. Garbus żył jeszcze, dygotał i charczał. Wilki nie oszczędziły go. Jego twarz była zmasakrowana, jedno oko wypłynęło, brakowało lewej dłoni. Gdy Villon pochylił się nad nim, na wargach pojawiły się krwawe pęcherzyki.
– Spóźniłem się – wycharczał. – Nie ostrze-e-e-e-e-głem niko-o-o-ogo. Schwytali mnie… – Kiwnięciem głowy wskazał pachołków. – Nie zdą-ą-ą-ą-żyłem.
Villon dostrzegł na jednym z domów wydrapany ślad rzymskiej cyfry II. Czyżby strażnicy zaskoczyli garbusa w trakcie zostawiania ostrzeżenia?
– Be… Bestia przyjdzie tu. U-u-u-u-ciekaj…
Villon pokręcił głową.
– Najpierw muszę poznać prawdę. Czy Bestię wezwało siedmiu here… Dobrych mnichów z klasztoru Saint-Roche? Czy to oni? Powiedz, błagam!
Garbus pokręcił głową, śmiał się przez krew.
– Ja… ja ich zabiłem… Ja skazałem na śmierć, lata temu.
– Jak to?!
– Pół wieku temu. Anno 1414… Ja byłem dzwonnikiem… W klasztorze. Siedmiu naszych braci i dawny przeor… Oni byli Doskonałymi. Otworzyli mi oczy na prawdę. Ale wszystko wyszło na jaw. Dowiedział się opat… I ksiądz Walther od świętego Nazaira…
Villon zamarł. Tajemnica proboszcza, o której mówił diakon. Czyżby o to chodziło?! Czyżby Walther kazał zabić przed laty siedmiu Doskonałych? Czy to o tej tajemnicy wspominał diakonowi?
– Mów! – Potrząsnął garbusem. – Mów wszystko, błagam!
– Opat i ksiądz bali się inkwizycji… Chcieli ukręcić łeb herezji po cichu… Zaszantażowali mnie, a ja ze strachu… wydałem mych braci. Wskazałem miejsce… Drzewo Umarłych. Tam się spotykali.
– I co? Co było dalej?!
– Ksiądz zaczaił się na nich… z pachołkami. Po cichu ścięli wszystkich. Zaa-a-a-abili Dobrych ludzi… Ja tam nie by-y-y-yłem, ale wiem… Ścięli głowy. Po-o-o-grzebali na miejscu. Mnie za zdradę wysłali na pokutę. A całą sprawę zataili przed inkwizy-y-y-y-torem. Nikt nie wiedział…
– Dlaczego zatem pokutujesz za ich winę?
– Jakiś czas temu… Przyszła Marion… Ona wiedziała… Ktoś powiedział jej, że by-y-y-yłem… Doskonałym. Ósmym z klasztoru. Dzwonnikiem. Rzekła, że wyda mnie inkwizycji, jeśli jej nie pomogę… zniszczyć miasta… Musia-a-a-ałem jej pomóc… W czarach. Bestia się objawiła… Po-o-o-tem chcia-a-ała, abym gło-o-o-o-sił Słowo Boże… Bym stał się na nowo Doskonałym…
Villon zamarł. Marion, o Boże, w co ona się wpakowała?!
– Tttto… było tttak… – wystękał garbus. – Ja pomagałem w cza-a-a-arach… Ale ostrzega-a-a-ałem. Liczyłem kataklizmy, coby Dobrzy chrześcijanie wiedzieli, coby się strzegli i u-c-ci-ciekali. Pokutowałem za moją zdra-a-a-a-dę.
– A więc to Marion sprowadziła tu Bestię?
– Nie… Nie Marion… Ma-a-arion jest sługą…
– Czyim sługą?!
– Swe-e-e-ego Pa-a-a-a-na. Ucie-kaj. Od niego. Ratuj się, Vi-i-i-illon…
– Kim jest ten pan?! – Łotr potrząsnął ciałem garbusa. – Jak brzmi imię Bestii?! Mówże, człowieku!
– Ktoś wiedział o mej zdra-a-a-dzie… Ktoś… Nie wiem… Wiedzieli o tym proboszcz i opat… Ale nie żyją. Wiedzieli pachołkowie, ale pomarli… I ktoś jeszcze się dowiedział… Znajdź go… Znajdź, a dowiesz się… wszystkiego…
Garbus zacharczał, zadygotał. Skonał w kałuży krwi i bydlęcego łajna. W ramionach Françoisa Villona, łotra, szelmy i poety.
* * *
Do Drzewa Umarłych przyjechał wieczorem tego samego dnia. Kiedy po raz pierwszy zagłębił w ziemi łopatę, poczuł mrowienie na karku. Rozejrzał się dokoła, ale jesienny las wokół zrujnowanej kaplicy był pusty. Prawie pusty. Usłyszał łopot skrzydeł. Na krawędzi muru przysiadł kruk. Beznamiętnie spoglądał na poetę czarnymi paciorkami oczu.
Villon wrócił do kopania. Odgarnął liście spod drzewa i wyrzucał ziemię na popękane kamienne płyty starej kaplicy. Rył coraz głębiej, kopał szeroką jamę od strony, która nie była zabrukowana kamieniami.
Na głębokości dwóch stóp coś zazgrzytało pod okuciem łopaty. Spomiędzy zmurszałych łachmanów i resztek odzienia Villon wygrzebał pożółkłą czaszkę.
Łopot skrzydeł sprawił, że znowu podniósł głowę. Kruków było więcej. Obsiadły gałęzie drzewa i mur. Nie opuściły go już.
Kopał dalej. Musiał dowiedzieć się prawdy. Łudził się, że przy zabitych znajdzie jakiś trop. Nie miał nowego śladu wiodącego do Bestii. Nie znalazł Marion, a garbus nie żył. Pozostawało mu tylko jedno – kopać.
Niebawem pod warstwą ziemi zmieszanej z gliną odnalazł resztki szkieletu. Potem czaszkę. I jeszcze jedną. Później odgrzebał kolejny szkielet. Dokopał się w końcu do jamy, do której prawie pół wieku temu wrzucono martwe ciała siedmiu Doskonałych. Już wiedział, jak się to wszystko odbyło. Gdy brał w rękę pierwszą czaszkę, przed jego oczyma poczęły przelatywać urywane obrazy. Widział zakrwawione ręce unoszące katowski miecz. Błysk opadającego ostrza, bezgłowe ciało opadające w drgawkach na ziemię. Zakapturzonych oprawców wrzucających zwłoki do dołu…
Читать дальше