– A co to takiego?
– Księga, w której zapisywane są imiona i przydomki zmarłych braci. Także tych, którzy zostali wydaleni z zakonu – wówczas bowiem stają się umarłymi dla innych.
– Czy przeor da mi dostęp do tych ksiąg?
– Zaopatrzę cię w list do niego. Oficjalnie, jako mój sekretarz, będziesz szukać nazwisk zasłużonych braci, których, powiedzmy, chcemy wymienić i polecić Bogu w czasie dziękczynnej mszy za pomyślność i szczęście opactwa. Gdy już będziesz w klasztorze, miej oczy i uszy szeroko otwarte.
– Doprawdy godne to i sprawiedliwe, że ojciec Bernard pamięta o naszym skromnym opactwie – rzekł brat thesaurarius, kładąc kolejną grubą księgę na tabula plicata, przy której zasiadał Villon. – Wybierzcie mądrze braci, których cnoty są warte wspomnienia.
Dopiero co zaczęły się nieszpory, więc w klasztornym skryptorium, położonym na piętrze kapitularza, było zupełnie pusto. Być może dlatego thesaurarius – niski, gruby mnich o bezwłosej głowie i szyi zakończonej trzema podbródkami – pozwalał sobie wobec Villona na drobne czułości. Najpierw, niby przypadkiem, otarł się ramieniem o pierś poety, potem nachylał nisko, paplając coś bez ładu i składu, przy czym jego usta i język znajdowały się niebezpiecznie blisko ucha Villona, ostatnio zaś bezceremonialnie poklepał łotra po udzie. Villon znosił to ze spokojem godnym Zenona stoika i z pogodą ducha Seneki. Wszak każda strona oprawionej w płótno księgi mogła przybliżyć go do wyjaśnienia tajemnicy.
– Ta msza dziękczynna to nic innego, jeno zwieńczenie waszego zbożnego żywota – rzekł Villon. – Wszak wszystkim dobrze wiadomo, że klasztor wasz nigdy nie splamił się grzechem apostazji. Godne to pochwały, bracie.
– A to prawda. – Mnich pochylił się nad uchem Villona i znów prawie musnął je językiem. – W całej Langwedocji nie znajdziecie tylu zacnych i bogobojnych braci. Nie ma u nas sodomii jak w Cluny czy Citeaux, nie ma folgowania występnym chuciom. – Język thesaurariusa załaskotał Villona w małżowinę. – Bo wszak wiadomo wam pewnie, że w innych przybytkach często mnisi oddają się bezbożnej sodomii z mężczyznami. Tfu! Sromota boska!
Villon delikatnie strącił rękę mnicha ze swojego kolana. Ten oblizał się paskudnie i podreptał do biblioteki. Zachichotał przy tym zalotnie i puścił oko do poety.
François westchnął i zagłębił się w księgach. Ach, ci duchowni! Wiecznie im były w głowie amory. Wszak kilka lat temu jego cała świetnie się zapowiadająca kariera padła w gruzy, gdy pchnął sztyletem księdza Sermoire’a, który stał się zbyt natarczywy i złożył mu pewną ofertę, przy której lubieżne wymysły mieszkańców Sodomy były tylko niewinnymi igraszkami młodych pacholąt z własnym przyrodzeniem.
Wrócił do lektury. Przerzucał kolejne karty wszyte nierówno do księgi. Wertował grube foliały i nie mógł znaleźć niczego, co naprowadziłoby go na ślad owych Dobrych mnichów, o których wspominał garbus.
Kim byli? Czy pochodzili z tego klasztoru? Rulony zmarłych niewiele o tym mówiły. To były spisy zakonników zmarłych ze starości lub od choroby, a przy prawie wszystkich dopisywano rozliczne epitafia, wiersze i modlitwy. Niektóre karty były zniszczone, inne podarte – widać, że przechodziły różne koleje losu. Większość oprawiono w skórzane i płócienne księgi, przycięto lub złożono, gdy były zbyt duże.
Doszedł do końca. Przejrzał wszystkie księgi zmarłych, począwszy od roku Pańskiego 1371, i nie znalazł niczego podejrzanego. Nie wiedział, czy szukać wcześniej. Wszak garbus wspominał, iż Dobrzy mnisi nawrócili go na wiarę katarów. A to znaczyło, że musiał spotkać ich za swego życia. Ile mógł mieć teraz lat? Czterdzieści? Pięćdziesiąt? Chyba jednak nie więcej niż sześć krzyżyków.
Czy gdyby jacyś mnisi naprawdę stali się heretykami, to umieszczono by ich imiona w księdze zmarłych? Zaraz, zaraz… Każdego mnicha wpisywano zwykle dwa razy. Po raz pierwszy, gdy wstępował do klasztoru, a po raz drugi i ostatni, gdy umierał. Czy śmierć heretyka na pewno byłaby odnotowana? A może raczej w takim wypadku przeor czy skryba chciałby wykreślić jego nazwisko, zatrzeć wszelki ślad po nim i usunąć go z listy bogobojnych braci. Wobec tego musiałby zamazać lub wytrzeć imię wpisane do księgi, gdy brat apostata był przyjmowany do klasztoru. A zatem być może powinien szukać nie nazwisk, ale takich ustępów w księgach, które mogły zostać zmienione lub zatarte.
Wrócił znowu do foliałów, które już przewertował. Teraz nie czytał – jego palce ślizgały się po chropowatym papierze, zwojach i rulonach. Przyglądał się kartom, szukając przekreśleń lub ubytków.
Nie wiedział, jak długo to trwało. Niespodziewanie pod rokiem Pańskim 1414 jego palce natrafiły na coś chropowatego. Zamarł. Karta, którą przeglądał, była nierówna. W pewnym miejscu, dokładnie na środku, naklejono na nią kawałek innego papieru.
Czuł, że oto pod jego palcami znajduje się tajemnica, która być może doprowadzi go do Marion. Papier był sklejony mocno. Zasłaniał spory fragment strony z księgi umarłych. Villon podniósł głowę.
– Bracie thesaurariusie – rzekł – potrzeba mi waszej pomocy. Chcę zobaczyć księgi sprzed roku Pańskiego 1371. Bardzo… odwdzięczę się wam za pomoc.
Thesaurarius pokiwał łysą głową i ruszył w głąb biblioteki, aby przynieść stamtąd kolejny opasły tom. Villon rozejrzał się dokoła, przeżegnał, a potem szybkim ruchem wydobył sztylet, podważył ostrzem doklejoną kartę i oderwał ją od strony.
Pod warstwą zeschłego gesso nie zobaczył zrazu nic. Skrzesał więc ognia i zapalił świecę, a potem przybliżył ją do karty. Dostrzegł jakieś niewyraźne znaki i linie, które być może były niegdyś literami. Przysunął księgę bliżej płomienia…
Napisy zostały zatarte! Dawno temu, przed wieloma laty, wpisy wydrapano. To były tylko same krótkie słowa – zapewne imiona i przydomki mnichów, którzy zostali skazani na niepamięć. Dziś pozostały z nich tylko postrzępione resztki liter. Villon nie był w stanie odczytać absolutnie nic.
Tajemnica pozostała tajemnicą. Policzył zamazane wiersze. Siedem. Siedem imion. Dobrych mnichów było siedmiu. Siedmiu heretyków. To już była jakaś wiadomość. Jakiś kolejny ślad. Czy to oni przyzwali na ten świat Bestię? Co się z nimi stało? Dlaczego dopuścili się odstępstwa od wiary? Jedno było pewne – to właśnie owi mnisi sprawili, że garbus stał się albigensem. Czy proboszcz Walther wiedział o nich? Czy coś łączyło jego, katarów i garbusa? Co znaczyły dziwne napisy na glinianych skorupach, które mieli garbus i Marion?
Zagadki.
Same zagadki.
Villon schował do sakwy wyrwany fragment karty i zatrzasnął księgę. A potem wstał.
Brat thesaurarius wyszedł z biblioteki z naręczem foliałów. Spojrzał na niego ze zdziwieniem.
– Już skończyliście?
– Znalazłem wszystkich waszych braci, którzy warci są wspomnienia – rzekł cicho Villon. – Jego wielebność diakon odprawi za nich nie jedną, ale siedem mszy.
– Chcecie już iść?! – wyszeptał zakonnik. – Tak szybko?
– Mój dług u was, wielebny bracie, rośnie jak procenty u lichwiarza. Teraz – Villon ujął w dłonie głowę mnicha – zaprowadzicie mnie do brata Arnalda Czcigodnego.
– To zakazane – wydyszał mnich. – Brat przeor…
– …O niczym się nie dowie. Gdyż za okazaną pomoc będę mógł oddać wam przysługę.
* * *
Villon zakręcił korbą. Posłał drewniany ceber w głąb mrocznej czeluści.
Читать дальше