– Siadaj, proszę. – Arivald wskazał krasnoludowi krzesło. – Długo obradowaliśmy i myśleliśmy nad tym, jak ułożono świat, iż tak szlachetna rasa jak twoja, Dundinie, nie potrafi korzystać z sił magicznych.
– Hm? – krasnoluda ciężko jest zwykle zadziwić, ale Arnoldowi to się udało.
– Z odległego świata… – Arivald zamachał dłońmi, aby pokazać, jak bardzo jest odległy ten świat – sprowadziliśmy największego czarodzieja. I teraz chcę spytać, Dundinie, czy wyświadczycie nam tę łaskę i wyznaczycie krasnoludy, które mogłyby poznać magię? Pomyśl, może nastąpić chwila, że będziemy potrzebowali doborowych wojowników potrafiących korzystać z magii. A któż jest lepszym wojownikiem od krasnoluda? Któż jest mężniejszy i silniejszy? Dysponując mocą, będziecie obrońcami naszego świata!
Dundin patrzył na czarodzieja szeroko otwartymi oczami, a potem przeniósł wzrok na Harbularera, jakby chciał powiedzieć: Oszalał, ale może ty mi powiesz, o co chodzi?
– Tak, tak – rzucił Wielki Mistrz. – To wyśmienity, doskonały pomysł, nad którym radziliśmy niedawno.
Dundin nadal siedział osłupiały, ale mimo osłupienia natychmiast zaczął myśleć, jakie wyciągnąć korzyści z propozycji. Bo krasnoludy miały to do siebie, że nawet jeśli zaproponowało im się mieszek złota, pytały, ile dostaną za jego przyjęcie. Nauka magii była dzikim, nigdy nie spełnionym i starannie ukrywanym (na głos krasnoludy mówiły o niej z lekką ironią, a czarodziei traktowały co najwyżej jak równych sobie) marzeniem każdego krasnoluda.
– Mamy dużo pracy, potrzeba nam wielu rąk do roboty – zaczął narzekać Dundin. – Naprawdę nie wiem, czy coś da się zrobić. Wyślę wiadomość do krewniaków w górach, może znajdą jednego lub dwóch chętnych, ale nie liczyłbym na to zbytnio.
– No cóż, trudno – rzekł Arivald. – Tym bardziej to przykre, iż rozumiem, że nie będziecie mieli również górników dla naszej nowej kopalni w Soitech. A szkoda, bo zamierzaliśmy ją wam wydzierżawić…
– Spisaliśmy już wstępne porozumienie z Ragnarem Kilofem – gładko skłamał Harbularer.
– Z Ragnarem? – prawie krzyknął krasnolud. – Z tym gnojkiem? Przecież on nie wie nawet, jak wydrążyć uczciwy chodnik!
Ragnar Kilof był człowiekiem i głównym udziałowcem lub dzierżawcą kilkunastu kopalń. I jednym z najgroźniejszych rywali krasnoludów.
– Tak, no cóż… – Arivald wstał, dając Dundinowi do zrozumienia, że audiencja właśnie się skończyła.
– Wpadłem na pewien pomysł – rzekł krasnolud pośpiesznie.
– Aby zachęcić mych krewnych do studiowania tej ciężkiej i niewdzięcznej dziedziny, jaką jest magia, sam dam im dobry przykład i wezmę udział w kilku pierwszych zajęciach. – Wypiął dumnie pierś.
– No, być może. Zastanowimy się jeszcze, ale nie chcielibyśmy wam przeszkadzać w innych pilnych zajęciach. – Arivald nadal stał i Dundin nerwowo kręcił pierścieniami na palcach, bo dobre wychowanie kazało już odejść, a strach przed zaprzepaszczeniem takiej szansy nakazywał zostać.
– Pokryjemy oczywiście koszta utrzymania i przygotowań – stwierdził Dundin, a Harbularer przez chwilę myślał, że musiał się przesłyszeć.
– Hm… – Arivald zrobił znudzoną minę.
– Stoi, panie czarodzieju? – krasnolud wyciągnął ogromne łapsko.
– Trzydziestu uczniów – rzekł Arivald. – Płacicie pensje, przygotowujecie szkołę i tak dalej. Zgoda?
– Zgoda! – Dundin zrobił minę, jakby został ciężko oszukany.
Krullg obejrzał zbudowaną przez krasnoludy szkołę (która nie była filią silmaniońskiej Akademii, lecz tworem poniekąd nieoficjalnym), trochę ponarzekał (jednak z bardzo chytrym i przebiegłym wyrazem twarzy), ale rozpromienił się, kiedy zobaczył uczniów. Na osoby tak żądne wiedzy, tak zapalone do pracy i potrafiące poświęcić dla niej każdą chwilę (nawet kosztem snu i posiłków) jeszcze w swej długiej karierze nie trafił. Był zachwycony i wiele sobie obiecywał.
– Zawojujemy świat, chłopaki – mówił, a krasnoludy przytakiwały mu poważnie, kiwając brodami.
Galladrin, zwany Panienką, przyjechał do Silmaniony pewnego dżdżystego i wietrznego wieczoru. Jako mieszkający najbliżej krasnoludzkiej szkoły magii, został zobowiązany do sprawowania dyskretnej kontroli nad Krullgiem i jego uczniami. Arivald wiedział już o jego przyjeździe i czekał z solidnym dzbanem pomarańczowego wina, mając nadzieję, że nie trafił na jeden z licznych (choć niezwykle krótkich) okresów abstynencji w życiu Galladrina. Czekał trochę niespokojny, choć sam fakt, iż Galladrin przyjeżdżał dopiero po pół roku, świadczył, że nic strasznego się nie działo. Ale niepokój gdzieś tam jednak na samym dnie serca pozostawał i Arivald zadawał sobie pytanie, co będzie, jeżeli nie okazał się tak sprytny, jak to sobie wyobrażał.
– Drogi Arivaldzie! – zawołał Galladrin, wpadając do pokoju czarodzieja.
Płaszcz miał mokry i poplamiony błotem, bo jak zwykle nie zniżył się do używania powozu i całą drogę przebył konno.
– Witaj, Panienko. – Arivald serdecznie uściskał Galladrina, z którym od dawien dawna łączyła go serdeczna przyjaźń.
– Wińsko – ucieszył się Galladrin i Arivald, słysząc głośny gulgot (kiedy Panienka przechylał do ust dzban), był już pewien, że zapowiada się wesoły wieczór. Chyba żeby nie, oczywiście.
– I co? – Arivald nie miał na tyle samozaparcia i cierpliwości, aby stopniowo przechodzić do właściwego tematu.
– Co z czym? – Galladrin zmrużył oczy.
– Nie wygłupiaj się, tylko mów.
– Ach, nasz pokraczny przyjaciel. Wiesz, co powiedziała Lea, kiedy go zobaczyła?
Lea była żoną Galladrina (Panienka był pod tym względem jednym z niewielu wyjątków wśród czarodziei), która najpierw sprawiała wrażenie rozsądnej dziewuszki, ale potem dała mu się przekabacić na wegetarianizm. Arivald zawsze mawiał, że w wegetarianizmie jest coś z choroby umysłowej. Oczywiście nie mówił tego przy Lei, bo bardzo ją lubił i wiedział, że sprawiłby jej ogromną przykrość. Arivald był od zawsze (a właściwie od czasu kiedy uratował jej rodzinę z rąk Cudaka z Cudakowego Lasu) największym bohaterem Lei. Zawsze kiedy mowa była o czarodziejach i magii, dziewczyna opowiadała historię Arivalda, który zwyciężył złego Cudaka, wcześniej rozprawiając się z jego krwiożerczym smokiem. To wszystko czasem złościło Galladrina, ale miał na tyle duże poczucie humoru (i na tyle lubił Arivalda), że sam jeszcze budował upiększone wersje tej historii.
– Może opinię żony powtórzysz mi później – rzekł Arivald.
– Wieści są niewesołe – powiedział poważniejąc Galladrin. Arivald poczuł pod sercem zimne ukłucie strachu.
– Nie! – jęknął z niedowierzaniem.
– Krullg wiele ich nauczył. – Galladrin dopiero teraz rozpiął płaszcz. Jak zwykle miał pod nim jedną ze swoich atłasowych bluz, a u pasa elegancki sztylet ze złotą rękojeścią. Zawsze starał się dobrze wyglądać.
– A więc jednak – szepnął Arivald.
– Jednak – głuchym głosem, jak echo, powtórzył Galladrin. – Stało się to, czego się obawialiśmy. „Trzeci traktat” Tirrina jest już makulaturą.
„Trzeci traktat” Tirrina nosił podtytuł „O krasnoludach” (pierwszy mówił o elfach, a drugi o ludziach. Tirrin chciał napisać czwarty, o koboldach, ale nim zdołał to zrobić, koboldy go zjadły. Dlatego „Czwarty traktat” słusznie nazywano niedokończonym) i był najpotężniejszym kompendium wiedzy na temat tej rasy. Późniejsze dzieła, takie jak „Górskie Plemię” autorstwa Shalloga czy „Lud z Gór Finneasa” (nie mówiąc już o apokryficznej powieści „Mleko krasnoludów” Andreasa Puffera) nawet w małym stopniu nie wyczerpywały tematu. Tirrin dokonał wszechstronnej analizy krasnoludzkiego języka i obyczajów, a w siódmym rozdziale udowodnił (za pomocą bardzo skomplikowanych wzorów), że żaden krasnolud nie jest w stanie przyswoić nawet najprostszej magii. Tirrinowi wierzono, gdyż był naukowcem pełnym pasji i dobrych chęci. Wprawdzie krasnoludy go oskarżały, iż jego miłość wiedzy była tak wielka, że na kilku krasnoludach dokonał wiwisekcji, ale powszechnie uważano to za oszczerstwa. W każdym razie w silmaniońskiej Akademii wisiał wstrząsający obraz Tyrneusza zatytułowany „Męczennik za wiedzę”, na którym przedstawiono Tirrina w kotle z wrzącą wodą (i obłożonego warzywami). Tirrin przechylał się nad krawędzią kotła, a jeden z koboldów łapczywie obgryzał mu dłoń. Obraz był bezczelnie kłamliwy (koboldy nigdy nie jadały ludzi inaczej niż na surowo, więc nie miałyby powodu gotować go w kotle), ale i tak przyniósł malarzowi popularność.
Читать дальше