Arivald nie był zachwycony, że musi decydować o sprawie, która może wpłynąć na losy całego świata. Ale najgorszym lekarstwem na kłopoty jest chowanie głowy w piasek. Błąd został już popełniony i teraz należało tylko zminimalizować szkody, które mogły się pojawić. Krullgowi trzeba założyć wędzidło. Ale tak, by nie zdawał sobie sprawy, że właśnie je założono. Cały czas chodził też Arivaldowi po głowie pomysł, aby spróbować samemu zwalczyć tę plagę zesłaną przez Krullga. Lecz o swoich umiejętnościach magicznych miał dość kiepskie zdanie, a Borrondrina cenił tylko jako teoretyka. Z pewnością żaden z nich się nie nadawał do walki z umiejącymi czarować pomidorami. Gdyby byli tu Galladrin lub Velvelvanel, nie mówiąc już o rektorze Linealu czy samym Wielkim Mistrzu, wtedy można byłoby spróbować. A tak zostawało tylko negocjować z Krullgiem.
– Przyprowadźcie go – rozkazał Hyagh.
– I co? – zapytał Krullg, ledwo tylko wszedł.
– Otrzymujesz pozwolenie przeniesienia się do ich świata – rzekł arcymag – ale tu wydajemy na ciebie wyrok śmierci. Wróć, a zginiesz.
– Zgadzam się – odparł Krullg. – Trochę u nich zimno, ale się przyzwyczaję.
– Jakie stawiasz warunki? – arcymag zwrócił się do Arivalda.
– Twoje przybycie – rzekł czarodziej – nie może zakłócić funkcjonowania naszej Akademii. Wydamy zgodę, byś nauczał magii i swoich doktryn, ale otrzymasz grupę uczniów wyznaczonych przez Bractwo. Póki nie przekażesz im wszystkiego, co umiesz, nie będzie ci wolno wziąć następnych.
– Chcesz mi dać pewnie takich, których trzeba będzie gonić batem do nauki…
– Zaręczam, że będzie wręcz przeciwnie – wtrącił Arivald – oni będą po prostu marzyli, aby przejąć od ciebie całą wiedzę.
– …ale to mi i tak nie przeszkadza – kontynuował Krullg. – Potrafię zachęcić do nauki nawet kogoś, kto nigdy nie słyszał o magii albo się nią brzydzi. Zgadzam się.
– I oczywiście zlikwidujesz te cholerne pomidory, które pomogłeś nam stworzyć. Poza tym nie będziesz kreował żadnych nowych istot, warzyw, owoców czy zwierząt i w ogóle nie wolno ci będzie prowadzić żadnych eksperymentów bez zgody Rady Czarodziei. Jeżeli złamiesz warunki umowy, zmusimy cię do powrotu albo zgładzimy. Zważ też, że klątwa, jeśli takową rzucisz umierając, nie zadziała, kiedy postąpimy zgodnie z warunkami kontraktu.
– A jak cię odeślą, to my tu już na ciebie poczekamy – rzekł arcymag.
– Nie ma sprawy. – Krullg wydawał się lekko rozbawiony.
– To tyle – powiedział Arivald.
– Tyle? – arcymag przyjrzał się uważnie Arivaldowi. – Mam nadzieję, że wiesz, co robisz. Teraz mój sekretarz spisze kontrakt.
Spisanie kontraktu (w trzech językach), wyjaśnienie pewnych nieścisłości leksykologicznych i uzgodnienie szczegółów oraz niuansów zajęło im kilka godzin. W końcu umowa została podpisana i zaprzysiężona. Krullg, zadowolony z siebie, stukał ogonem w podłogę. Arivald spocony i z wyschniętą na wiór skórą twarzy (klimat był tu jednak straszliwy) czekał tylko, kiedy cała rzecz się skończy.
– Nie mogę się już doczekać – powiedział Krullg, jakby werbalizując myśli Arivalda.
Czarodziej był pewien, że Krullg spodziewał się surowszych warunków. Doskonale zdawał sobie sprawę, iż jaszczuropodobny mag absolutnie nie przejmował się zakazem przeprowadzania eksperymentów. Wiedział, że za to zabiorą się (z zapałem) jego nowi uczniowie. A tego, że nie wolno eksperymentować uczniom, w kontrakcie nie było. Gdyby nawet taki punkt się znalazł, Krullg nie podpisałby go, twierdząc (i w zasadzie słusznie), iż nie wolno mu podejmować zobowiązań w imieniu kogoś innego, zwłaszcza kiedy nie wiadomo, kim ten ktoś inny będzie.
Wreszcie na dokumentach złożono ozdobne podpisy (podpis Krullga z wykwintnym zawijasem). Arcymag wysunął palec, godząc nim w pierś Krullga. Arivald nie wiadomo skąd wiedział, że jest to gest wyjątkowo obraźliwy.
– Pamiętaj – powiedział Hyagh i musiał słowa poprzeć jakimś wyjątkowo silnym czarem, bo atmosfera wyraźnie zgęstniała, a Krullg sprawiał wrażenie, jakby nie mógł nawet drgnąć. – Nigdy tu nie wracaj.
Arcymag opuścił dłoń i spojrzał na Arivalda.
– Teraz postaramy się was odesłać. To może być niezbyt przyjemne.
– Życie w ogóle bywa nieprzyjemne – odparł czarodziej, siląc się na dowcip, ale wcale nie było mu do śmiechu.
Operacja odsyłania trwała prawie siedem godzin i w końcowym etapie musiano zaangażować do niej trzydziestu trzech jaszczurczych magów (ta liczba miała w ich świecie jakieś ukryte znaczenie). Przez te siedem godzin Arivald czuł, po pierwsze, nieustające mdłości, a po drugie, ból w cebulkach włosów, tak jakby ktoś szarpał go za czuprynę. Bardzo silnie i w równomiernych odstępach czasu. Ale najgorsze było potworne swędzenie w miejscu, którego swędzenie jest zwykle objawem szkaradnej choroby, charakterystycznej dla ludzi niezbyt rozważnie korzystających z życiowych uciech. Żadne zaklęcia nie pomagały, co zresztą w tym obcym świecie było ich świętym prawem. Dodatkowymi atrakcjami były ciągłe, monotonne inkantacje jaszczurczych magów wypowiadane w ich świszczącej mowie oraz gęsty szarobrunatny dym z wyjątkowo śmierdzących kadzideł. I nagle, gdy kończyła się już siódma godzina tych męczarni, Arivald poczuł, jakby ten, który ciągnął go za włosy, znudził się zabawą i postanowił wyrwać je z korzeniami. Z trudem powstrzymał się od jęku, ale oczy zaszły mu łzami i potężnie kichnął. Kiedy z powrotem otworzył oczy, siedział na dywanie w pokoju Borrondrina, a obok rozpłaszczał się zmarnowany Krullg. Borrondrin siedział w fotelu (naprzeciw rozjarzonej szkarłatnym światłem kuli) i z głową zwieszoną na ramię smacznie pochrapywał. Arivald przez chwilę miał wielką ochotę trzepnąć go po tej głowie, ale udało mu się powstrzymać krwiożercze instynkty.
– Zi-zimno – zająknął się Krullg i zawinął po dywanie ogonem.
– Dobrze ci tak – nielitościwie odparł Arivald. – Wstawaj! – wcale nie łagodnie szarpnął kolegę za ramię.
Borrondrin zerwał się z obłędem w oczach, ale szybko wypowiedział Trzecie Posenne Gaudamiasza i ocknął się.
– Jaki ja miałem koszmar! – powiedział i obrócił się akurat po to, aby zobaczyć, jak Krullg wstaje z dywanu i zaczyna rozglądać się po pokoju.
Borrondrin jęknął.
– Koszmar – powtórzył ironicznie Arivald. – Może by cię tak uszczypnąć?
Chwilę milczeli, a Borrondrin uciekał ze wzrokiem.
– Ty – rzucił Arivald w stronę Krullga – załatw te cholerne rośliny, póki nie jest za późno.
– Chcę płaszcz – zażyczył sobie ponuro jaszczurczy mag.
W przepastnej szafie Borrondrina udało się znaleźć ogromny płaszcz z futrzanym kołnierzem nadgryzionym przez mole, futrzaną czapkę uszankę (Krullgowi mieściła się na czubku głowy) i szal z wielbłądziej wełny z wzorami palm i piramid. Krullg otulił się i próbował parę razy powiedzieć jakieś zaklęcie, ale nie bardzo mu wychodziło.
– Nie mogę oddychać – poskarżył się w końcu. – Aż drapie w gardle z zimna.
– Pomidory – przypomniał Arivald i nagle przestraszył się, że tutaj sposoby Krullga nie zadziałają. A to już byłaby klęska.
– Masz tu jakąś wannę, zakatarzony czarodzieju? – zapytał Krullg.
Borrondrin ponuro skinął głową.
– A sól?
Borrondrin znowu ponuro skinął głową.
– Napełnij wannę i wsyp do niej wiadro soli – rozkazał Krullg. – I nie kichaj na mnie! – krzyknął, bo Borrondrin, kichając, nie zasłonił sobie twarzy. – Nie mam ochoty zarazić się jakimś waszym choróbskiem.
Читать дальше