Wizyty u kapitanowej zawsze uskrzydlały Egerta, miał więc nadzieję, że kolejna wyzwoli go od dziwnej przypadłości.
Zmierzchało się już. Egert jak dawniej nie lubił szarej godziny, lecz myśl o czekających go rozkoszach sprawiła, że zapanował nad tym uczuciem. Pokojówka była, naturalnie, od dawna przekupiona. Otulona w ażurowy peniuar Dilia przywitała kochanka z szeroko otwartymi oczyma.
– Niebiosa, a manewry?!
Zdziwienie szybko rozpłynęło się w uśmiechu, rozanielonym i chytrym zarazem. Jak bardzo trzeba być rycerskim, żeby chyłkiem opuścić obóz wojskowy, by spotkać się z ukochaną! Pokojówka przyniosła na tacy wino i półmisek z owocami, przyozdobiony pawim piórem, znakiem gorącej miłości. Zadowolona Dilia przeciągnęła się na pościeli jak syta kocica.
– Och, Egercie… Gotowa byłam już źle myśleć o tobie – rzekła z dwuznacznym uśmieszkiem. – Wolałeś ostatnio zajmować się walką niż miłością… Zazdrościłam pojedynkującym się z tobą!
Potrząsnęła głową w taki sposób, by ciemne loki rozłożyły się bardziej malowniczo.
– Jeśli nawet rzeczywiście kogoś zabiłeś, czy to jest powód, żeby na tak długo zostawiać swoją Dilię?
Egert, starając się nie patrzeć w ciemny kąt sypialni, wymamrotał jakiś uroczy komplement. Kobieta zamruczała i mówiła dalej aksamitnym głosem:
– Ale teraz… twój wyczyn daje mi prawo wybaczyć. Wiem, czym są manewry dla gwardzisty… Odrzuciłeś dla mnie swą ulubioną zabawę i zostaniesz za to wynagrodzony.
Dilia pochyliła się ku niemu z półotwartymi ustami i mężczyzna poczuł zapach różanych perfum.
– Odpowiednio wynagrodzony…
Wstrzymał oddech. Zręczne paluszki zmagały się tymczasem z guzikami munduru.
– Niech mój mąż sobie śpi pod namiotem, stając się pastwą komarów, prawda, Egercie? Mamy dla siebie całą noc… I ranek. A także następny dzień. Tak, Egercie? Ładnie ci z tą szramą… Zróbmy wszystko, żeby spędzić ten czas jak najprzyjemniej…
Pomogła mu zdjąć ubranie. Nurkując za nią w pościeli, poczuł jakim żarem bije jej atłasowa skóra. Wodząc dłońmi po gładkiej talii, nagle się wzdrygnął. Jego dłonie natrafiły na metalową opaskę, rozgrzaną ciepłem ciała. Dilia zaśmiała się dźwięcznie.
– To pas cnoty! Podarunek od twego kapitana, Egercie!
Zanim zdążył się w tym połapać, wydobyła spod poduszki mały, stalowy kluczyk.
Zapomniał na jakiś czas o swoich problemach, śmiejąc się z całej duszy, gdy słuchał historii tegoż klucza, „zrodzonego z mydełka”. Przed wyjazdem kapitan postanowił skorzystać z łaźni. Dilia zadbała o wszystko i kiedy zazdrośnik omdlewał pod strugami gorącej wody oraz razami brzozowych witek, zdołała wykraść kluczyk, wiszący zwykle na mężowskiej szyi, i odcisnęła go w kawałku mydła. Kapitan odjechał na manewry czysty i szczęśliwy…
Pas cnoty spadł z brzękiem na posadzkę.
W domu panowała martwa cisza. Reszta służby miała naturalnie wychodne, a pokojówka już się położyła. Pieszcząc kapitanową, Egert nie mógł się pozbyć natrętnej myśli, że od wojskowego obozu do miasta są tylko dwie godziny drogi.
– Och, Soll – szeptała namiętnie kobieta, obnażając w rozkosznym uśmiechu piękne ząbki. – Jak to już dawno… Obejmij mnie mocniej…
Egert uczynił to, czując także przypływ gorącej fali namiętności. Piękność wyprężyła się, jakby jego pocałunek dotarł do samego centrum rozkoszy. Gnąc się w słodkich i rytmicznych poruszeniach oboje byli gotowi zatonąć całkowicie w oceanie miłości, kiedy nagle ucho Solla wyłowiło jakiś szmer za drzwiami.
Tak się kurczy rozżarzona stal, gdy rzucą ją do zimnej wody. Egert zamarł. Jego skóra pokryła się w mgnieniu oka zimnym potem. Kapitanowa oprzytomniała nieco i rozwarła przepełnione zdumieniem oczy.
– Egercie?
Przełknął głośno lepką, gęstą ślinę. Szmer się powtórzył.
– To pewnie myszy – oświadczyła z westchnieniem ulgi. – Co się z tobą dzieje, ukochany?
Egert sam tego nie wiedział. Oczyma duszy widział pochylonego za drzwiami kapitana, podglądającego ich przez dziurkę od klucza.
– Pójdę zobaczyć – wydyszał i ruszył ku drzwiom ze świecznikiem w dłoni.
Maleńka szara myszka wyskoczyła mu spod nóg, lecz będąc najwyraźniej odważniejszą od porucznika, nie uciekła prosto do norki, ale obserwowała go uważnie czarnymi ślepkami, stojąc w ściennej dziurze.
Egert był gotów ją zabić.
Kobieta czekała na niego z lekceważącym uśmieszkiem.
– Ech, ci gwardziści… Co to za kaprysy, Soll, czy to żarty? Chodź do mnie, mój poruczniku…
Znowu go objęła, lecz Egert, gładząc zręcznie jej ciało, pozostawał zimny i jakby najeżony.
Przybliżając wargi do jego ucha, zaszeptała wdzięcznie:
– Jesteśmy naprawdę sami… Twój kapitan jest teraz daleko, Egercie. Nie usłyszysz jego kroków na schodach. Jest teraz pod namiotem w obozie. Pilnuje swego stada… To odpowiedzialny oficer, więc sprawdza warty co godzina. Obejmij mnie, mój dzielny Egercie, mamy dla siebie całą noc.
Ukołysany jej szeptem, przestał w końcu nasłuchiwać i młoda krew znów wzięła górę. Jego ciało ożyło i nabrało twardej gibkości. Dilia jęczała z rozkoszy i gryzła jego ramię. Egert wbił się w nią z całej siły, czując nadchodzący moment absolutnego szczęścia, gdy nagle usłyszał stuknięcie drzwi wejściowych i z dołu zaczęły zbliżać się czyjeś kroki.
Egertowi pociemniało w oczach. Cała krew uciekła mu z oblicza, pobladłego w jednej chwili jak chusta. Na delikatną skórę piękności znowu skapnęły krople zimnego potu. Egert odsunął się od niej na brzeg łóżka, trzęsąc się jak w gorączce.
Z dołu dobiegały stłumione głosy. W kuchni zadźwięczały naczynia. Egert zdumiał się, jak bardzo się ostatnio wyostrzył jego słuch! Znowu kroki… Stłumione przekleństwo, głośne skrzypienie schodów…
– To służba wróciła – wyjaśniła Dilia znużonym głosem. – Brawo, Egercie… Tak się nie postępuje z ukochaną…
Siedząc na skraju posłania, objął dłońmi gołe ramiona. Niebiosa, za co to wszystko?! Miał ochotę uciec, nie oglądając się za siebie, nie chciał jednak pozostawić nieświadomej niczego kobiety. Myśląc o tym, zacisnął szczęki.
– Co z tobą, przyjacielu? – zapytała cicho za plecami.
Miał ochotę gryźć własną dłoń. Nie poczuł jednak zbyt silnego bólu, więc rozwarł zaciśnięte zęby.
– Egercie… – W jej głosie pojawiła się nutka urazy. – Już mnie nie kochasz, poruczniku Soll?
Jestem chory, chciał jej odpowiedzieć, lecz w porę ugryzł się w język. Jakie to wszystko głupie…
– Kocham – odpowiedział ochryple.
Służący na dole pokładli się wreszcie spać i dom znowu pogrążył się w ciszy.
– Wygląda na to, że na próżno zdjęłam pas cnoty? Przepełnione jadem słowa ugodziły go niczym sztylet wbity w plecy.
Znowu się przemógł. Oblany zimnym potem wpełznął pod koronkową kołdrę. Z równym skutkiem Dilia mogłaby obejmować zimnokrwistą jaszczurkę. Odwróciła się odeń, urażona. Zdrętwiałymi dłońmi chwycił ją i przyciągnął do siebie.
Jego ciało okazało się nad podziw zdrowe i sprawne. Chociaż przeżył dwukrotny szok, znowu zapragnął miłości i zapłonął, jak polane wodą ognisko, rozpalające się ponownie z jednej iskierki.
Dilia także się ożywiła. Kilka następnych chwil sypialnię wypełniały triumfalne jęki. Egert zmierzał do celu, nie myśląc już o przyjemności, byle tylko szybciej z tym skończyć i ocalić choćby resztki dawnej reputacji. Niewiele brakowało do upragnionego finału, podczas gdy mieszkańcy domostwa, miasta i świata oblanego księżycowym, kojącym blaskiem pogrążeni byli w głębokim śnie. Nic więc, zdawałoby się, nie przeszkadzało porucznikowi dokończyć dzieła, gdy znowu ujrzał oczyma duszy kapitana wdzierającego się do komnaty w towarzystwie Drona i innych gwardzistów. Wizja była tak wyraźna, że dostrzegał nawet spękane żyłki w białkach oczu dowódcy… Wydało mu się, że dłoń zdradzanego męża wyciąga się ku kołdrze i zaraz nastąpi szarpnięcie…
Читать дальше