– Tylko że ty nawet nie zamierzasz spróbować, ponieważ on jest potworem.
– To trup, Richardzie, chodzący nieboszczyk. Nieważne jak bardzo atrakcyjny czy urzekający, trup to trup i basta. Nie umawiam się z truposzami. Dziewczyna musi mieć pewne zasady.
– A więc żadnych nieboszczyków – mruknął.
– Żadnych.
– A co z lykantropami?
– Czemu pytasz? Chcesz mnie zapoznać z którymś ze swoich przyjaciół?
– Byłem ciekaw, na ile surowe są twoje zasady.
– Lykantropia to choroba. Taka osoba musiała paść ofiarą ataku zmiennokształtnego. To tak, jakby winić ofiarę gwałtu za to, co ją spotkało.
– Umawiałaś się kiedyś ze zmiennokształtnym?
– Nie było nigdy okazji.
– Z kim jeszcze nie poszłabyś na randkę?
– Chyba z istotami, które nigdy nie były ludźmi. Nie zastanawiałam się nad tym. Czemu pytasz?
Pokręcił głową.
– Tak jakoś. Z ciekawości.
– Czemu już się na ciebie nie gniewam?
– Może dlatego, że cieszysz się, że żyjesz, niezależnie od tego, ile cię to kosztowało.
Zatrzymał wóz przed budynkiem, w którym mieszkałam. Na moim miejscu parkingowym stał z włączonym silnikiem wóz Larry’ego.
– Może cieszę się, że żyję, ale o tym, ile mnie to kosztowało, powiem ci, kiedy sama się tego dowiem.
– Nie wierzysz Jean-Claude’owi?
– Nie uwierzyłabym mu, nawet gdyby mi powiedział, że blask księżyca jest srebrzysty.
Richard uśmiechnął się.
– Przepraszam za randkę.
– Może jeszcze kiedyś spróbujemy ponownie.
– Bardzo bym chciał – dodał z uśmiechem.
Otworzyłam drzwiczki i stanęłam przy aucie, drżąc z zimna.
– Cokolwiek się stanie, Richardzie, dzięki, że nade mną czuwałeś. – Milczałam przez chwilę, po czym dodałam: – I niezależnie jaką moc ma nad tobą Jean-Claude, spróbuj ją przełamać. Uwolnij się od niego. On cię zabije.
Tylko pokiwał głową.
– Dobra rada.
– Której i tak nie usłuchasz – mruknęłam.
– Usłuchałbym, gdybym mógł, Anito. Proszę, uwierz mi.
– Co on ma na ciebie, Richardzie?
Pokręcił głową.
– Tego ci nie mogę powiedzieć. On mi zabronił.
– Zabronił ci również umawiać się ze mną.
Wzruszył ramionami.
– Lepiej już idź. Spóźnisz się do pracy.
Uśmiechnęłam się.
– A poza tym, jeżeli postoję tu trochę dłużej, odmrożę sobie tyłek.
Tym razem on się uśmiechnął.
– Pięknie to ujęłaś. Jak zawsze zresztą.
– Spędzam zbyt wiele czasu wśród gliniarzy.
Wrzucił bieg.
– Bezpiecznej pracy.
– Będę na siebie uważać. Obiecuję.
Pokiwał głową. Zatrzasnęłam drzwiczki. Richard najwyraźniej nie miał ochoty zdradzić mi, jakiego haka miał na niego Jean-Claude. No cóż, nie ma reguły, która określałaby, że na pierwszej randce należy mówić sobie całą prawdę prosto w oczy. Poza tym miał rację. Groziło mi, że spóźnię się do pracy. Zastukałam w szybę wozu Larry’ego.
– Muszę się przebrać i zaraz schodzę.
– Kto cię odwiózł?
– Znajomy. – Nie powiedziałam nic więcej. To było łatwiejsze wyjaśnienie niż najszczersza prawda. Poza tym nie było ono wcale dalekie od prawdy.
To jedyna noc w roku, kiedy Bert pozwala nam przychodzić do pracy ubranym na czarno. Uważa, że normalnie ten kolor jest zbyt ponury jak na nasz fach. Miałam na sobie czarne dżinsy i halloweenowy sweter z symbolem uśmiechniętej dyni. Dorzuciłam do tego czarną bluzkę na suwak i czarne adidasy. Nawet kabura podramienna i browning kolorystycznie pasowały do reszty. Drugi pistolet miałam w wewnętrznej kaburze. Do sportowej torby wrzuciłam także dwa zapasowe magazynki. Dobrałam także nóż w miejsce tego, który musiałam zostawić w jaskini. W kieszeni kurtki miałam derringera, a prócz tego jeszcze dwa noże, jeden na plecach, przy kręgosłupie i drugi w pochewce przy kostce. Nie śmiejcie się. Obrzyna zostawiłam w domu.
Gdyby Jean-Claude dowiedział się, że go zdradziłam, zabiłby mnie. Skąd będę wiedziała, że nie żyję? Poczuję to? Coś mi mówiło, że tak.
Sięgnęłam po wizytówkę otrzymaną od Karla Ingera i wybrałam numer. Jeśli miałam to zrobić, musiałam to zrobić szybko.
– Halo?
– Czy to Karl Inger?
– Przy telefonie. Kto mówi?
– Anita Blake. Chciałabym mówić z Oliverem.
– Zdecydowała się pani wydać nam Mistrza Miasta?
– Tak.
– Proszę chwilę zaczekać, pójdę po pana Olivera. – Odłożył słuchawkę.
Usłyszałam jego kroki, a potem w słuchawce zapanowała cisza. To lepsze niż muzyka z taśmy. Znów kroki, a po chwili usłyszałam głos pana Olivera:
– Witam, panno Blake, cieszę się, że pani dzwoni.
Przełknęłam ślinę. Zabolało.
– Mistrzem Miasta jest Jean-Claude.
– Wykluczyłem go. Nie jest dostatecznie potężny.
– Ukrywa swoją moc. Proszę mi wierzyć, doskonale się kamufluje.
– Skąd ta nagła zmiana decyzji, panno Blake?
– Nadał mi trzeci znak. Chcę się od niego uwolnić.
– Panno Blake, otrzymanie trzeciego znaku, a następnie śmierć wampira, który go nadał, może być dla nosiciela potężnym wstrząsem. Może to nawet panią zabić.
– Chcę się od niego uwolnić, panie Oliver.
– Nawet za cenę życia? – zapytał.
– Nawet za taką cenę.
– Chciałbym, abyśmy mogli poznać się w innych okolicznościach, panno Blake. Jest pani doprawdy niezwykłą osobą.
– Nie, po prostu zbyt wiele już widziałam. Nie chcę, aby mnie dostał. Nie dopuszczę do tego.
– Nie zawiodę pani. Osobiście dopilnuję, aby zginął.
– Gdybym w to nie wierzyła, nie powiedziałabym panu tego wszystkiego.
– Doceniam pani zaufanie.
– Powinien pan wiedzieć coś jeszcze. Lamia chce zdradzić. Jest w zmowie z innym mistrzem, niejakim Alejandro.
– Doprawdy? – Wydawał się szczerze rozbawiony. – Cóż takiego jej zaoferował?
– Wolność.
– Tak, to z pewnością mogło skusić Melanie. Trzymam ją na bardzo krótkiej smyczy.
– Próbuje się rozmnożyć. Wiedział pan o tym?
– Co chce pani przez to powiedzieć? – Opowiedziałam mu o mężczyznach, zwłaszcza o ostatnim, który został niemal całkiem przemieniony. Milczał przez chwilę. – Zaniedbałem swoje obowiązki. Niezwłocznie zajmę się Melanie i Alejandro.
– Świetnie. Byłabym wdzięczna, gdyby zechciał pan jutro zadzwonić i opowiedzieć mi, jak potoczyły się sprawy.
– Chce pani mieć pewność, że on nie żyje – dorzucił Oliver.
– Tak – odparłam.
– Jeśli nie zadzwonię osobiście, zrobi to za mnie Karl. Najpierw jednak chciałbym wiedzieć, gdzie znajdziemy Jean-Claude’a.
– W Cyrku Potępieńców.
– Trafny wybór kryjówki.
– To wszystko, co mogę panu powiedzieć.
– Dziękuję, panno Blake. Udanego Halloween.
Zaśmiałam się.
– Zapowiada się piekielnie gorąca noc.
Zachichotał cichutko.
– W rzeczy samej. Żegnam, panno Blake.
Rozłączyliśmy się. Spojrzałam na telefon. Musiałam to zrobić. Po prostu musiałam. Czemu więc czułam nieprzyjemny ucisk w dołku? Dlaczego odczuwałam wewnętrzne pragnienie, aby zadzwonić do Jean-Claude’a i ostrzec go? Czy to efekt otrzymanych znaków, a może Richard miał rację? Może faktycznie w jakiś dziwny, pokrętny sposób kochałam Jean-Claude’a? Boże, ratuj. Miałam nadzieję, że nie.
Nastał halloweenowy wieczór. Larry i ja mieliśmy dwa osobne zlecenia. Larry ożywił jednego nieboszczyka, ja drugiego. Jemu został jeszcze jeden, mnie aż trzech. Ot, zwyczajny, miły wieczór jakich wiele.
Читать дальше