– Dobry jesteś – przyznałam. – Bardzo dobry.
– Co chce pani przez to powiedzieć, panno Blake? – Ciepło w jego głosie otuliło mnie jak miękki koc.
– Przestań.
Spojrzał na mnie pytająco, jakby poczuł się zakłopotany. Grał doskonale, a ja nagle zrozumiałam dlaczego: to wcale nie była gra. Miałam już styczność z pradawnymi wampirami, ale nigdy nie spotkałam takiego jak ten, który mógł z powodzeniem uchodzić za człowieka. Można było zabrać go dokądkolwiek i nikt by się nie zorientował. No, powiedzmy, prawie nikt.
– Proszę mi wierzyć, panno Blake. Nie mam złych zamiarów.
Przełknęłam ślinę. Czyżby? Czy był tak potężny, że mentalne sztuczki i głos wykorzystywał automatycznie? Nie, skoro Jean-Claude potrafił to kontrolować, to i on także.
– Odpuść sobie mentalne gierki i sztuczki z głosem, dobra? Jeśli chcesz pogadać o interesach, to mów, ale odtąd już żadnych numerów.
Jego uśmiech poszerzył się, ale wciąż nie pokazał mi kłów. Po paruset latach nabierają wprawy w uśmiechaniu się w taki sposób. I wtedy wybuchnął śmiechem; to było cudowne, jak ciepła woda spływająca z dużej wysokości. Można by do niej wskoczyć i wykąpać się. To byłoby naprawdę wspaniałe.
– Przestań, przestań! – zawołałam.
Gdy przestał chichotać, dostrzegłam błysk jego kłów.
– To nie wampirze znaki pozwoliły ci przejrzeć moje, jak je nazywasz – sztuczki. To naturalny, wrodzony talent, nieprawdaż?
Pokiwałam głową.
– Mają go prawie wszyscy animatorzy.
– Ale nie w takim stopniu jak pani. Bo pani ma również moc. Czuję jej fale przepływające po mojej skórze. Jest pani nekromantką.
Chciałam zaprzeczyć, ale nie zrobiłam tego. Okłamywanie takiej istoty mijało się z celem. Ten stwór był starszy niż wszystko, o czym śniłam, starszy niż najgorszy z koszmarów, jaki kiedykolwiek miałam. Ale nie przyprawił mnie o ból w kościach; to było przyjemne, przyjemniejsze niż w przypadku Jean-Claude’a, przyjemniejsze niż wszystko, czego doświadczyłam.
– Mogłam być nekromantką. Zrezygnowałam z tego z własnej woli.
– Nie, panno Blake, umarli reagują na panią. Wszyscy, bez wyjątku. Nawet ja czuję tę moc. Przyciąga mnie z wielką siłą.
– Czy to ma znaczyć, że mam również pewną władzę nad wampirami?
– Gdyby nauczyła się pani panować nad swoimi talentami, panno Blake, posiadłaby pani sporą władzę nad wszelkimi umarłymi w każdej z ich licznych postaci.
Już miałam zapytać, jak mogłabym tego dokonać, ale ugryzłam się w język. Mistrz wampirów z pewnością nie zechce pomóc mi w zdobyciu władzy nad jego poplecznikami.
– Drażnisz się ze mną.
– Zapewniam panią, że mówię całkiem serio. To pani moc, jej potencjał przyciągnął do pani Mistrza Miasta. On pragnie kontrolować tę kształtującą się potęgę w obawie, aby nie została wykorzystana przeciwko niemu.
– Skąd wiesz?
– Czuję jego smak poprzez znaki, które na panią nałożył.
Patrzyłam na niego. Czuł smak Jean-Claude’a. Cholera.
– Czego ode mnie chcesz?
– Jest pani bezpośrednia. To mi się podoba. Życie ludzkie jest za krótkie, aby marnować je na rzeczy trywialne.
Czy to była groźba? Wpatrując się w to uśmiechnięte oblicze, nie potrafiłam tego stwierdzić. W jego oczach wciąż było widać wesołe iskierki, wciąż emanował niezwykłym ciepłem i życzliwością. Kontakt wzrokowy. Wiedziałam swoje. Wlepiłam wzrok w blat biurka i poczułam się lepiej, choć gorzej równocześnie. Teraz już mogłam się bać.
– Inger mówił, że masz pewien plan, sposób na usunięcie Mistrza Miasta. Może zdradzisz mi, na czym on polega? – powiedziałam, wpatrując się w biurko.
Tak bardzo chciałam unieść wzrok, że aż swędziała mnie skóra. Pragnęłam znów spojrzeć mu w oczy, poczuć zalewającą mnie od stóp do głów falę ciepła i spokoju. To ułatwiłoby mi podejmowanie decyzji. Pokręciłam głową.
– Precz z mojego umysłu albo kończymy to spotkanie.
Znów się zaśmiał, ciepło i prawdziwie. Poczułam na rękach gęsią skórkę.
– Naprawdę jest pani dobra. Od stuleci nie spotkałem śmiertelniczki, która mogłaby pani dorównać. Nekromantka, czy zdaje pani sobie sprawę, jak rzadki jest to talent?
Nie wiedziałam, ale zaryzykowałam:
– Oczywiście.
– Proszę, panno Blake, niech pani nie próbuje mnie okłamywać.
– Nie spotkaliśmy się, aby rozmawiać o mnie. Chcę poznać twój plan albo już mnie tu nie ma.
– Ja jestem tym planem, panno Blake. Czuje pani moją moc, pływy energii nagromadzonej przez stulecia, potęgi, o której pani żałosny mistrz może jedynie pomarzyć. Jestem starszy niż sam czas. – W to akurat nie uwierzyłam, ale puściłam to zdanie mimo uszu. Był stary, to nie ulegało wątpliwości. O ile to tylko możliwe, nie zamierzałam się z nim kłócić. – Wydaj mi swego mistrza, a ja uwolnię cię od jego znaków.
Uniosłam wzrok, ale zaraz znów go opuściłam. Wciąż się do mnie uśmiechał, ale jego uśmiech nie wyglądał już prawdziwie. To była gra, jak cała reszta. Ale była to gra na najwyższym poziomie.
– Skoro czujesz smak mego mistrza dzięki moim znakom, to czemu sam nie możesz go odnaleźć?
– Czuję smak jego mocy, potrafię oszacować, jakże godnym byłby dla mnie przeciwnikiem, ale jego imię i miejsce, gdzie się ukrywa, pozostają dla mnie nieodgadnione. – Głos miał bardzo poważny, nie próbował ze mną pogrywać. A przynajmniej nie odnosiłam takiego wrażenia. Może to też była jakaś sztuczka.
– Czego ode mnie chcesz?
– Jego imię i miejsce, gdzie ukrywa się za dnia.
– Nie znam położenia jego dziennej kryjówki. – Cieszyłam się, że powiedziałam prawdę, wyczułby, gdybym skłamała.
– Wobec tego zdradź mi jego imię.
– Niby z jakiej racji?
– Ponieważ chcę zostać Mistrzem Miasta, panno Blake.
– Po co?
– Tak wiele pytań. Czy nie wystarczy, że uwolnię panią spod jego władzy?
Pokręciłam głową.
– Nie.
– Co panią obchodzi los innych wampirów?
– Nie obchodzi mnie, ale zanim oddam ci władzę nad wszystkimi wampirami w całym mieście, chcę wiedzieć, co zamierzasz z nią zrobić, jak ją wykorzystasz…
Znowu się zaśmiał. Tym razem zwyczajnie. Starał się.
– Jest pani najbardziej upartą kobietą, jaką spotkałem od bardzo dawna. Lubię upartych ludzi, tacy zwykle osiągają zamierzone cele.
– Odpowiedz mi na pytanie.
– Uważam, że błędem jest przyznanie wampirom statusu pełnoprawnych obywateli. Chcę, aby było tak jak dawniej.
– Dlaczego chcesz, aby wampiry znów były ścigane?
– Są zbyt potężne, jeśli nikt nie będzie kontrolować ich liczebności, dojdzie do tragedii. Zyskując prawa obywatelskie i prawo głosu, zdominują i zniszczą rodzaj ludzki szybciej, niż gdyby posunęły się w tym celu do przemocy.
Przypomniałam sobie Kościół Wiecznego Życia, najszybciej powiększający się liczebnie zbór nieumarłych w całym kraju.
– Dajmy na to, że masz rację. Jak zamierzasz położyć temu kres?
– Zakazując wampirom głosować i odmawiając im wszelkich konstytucyjnych praw.
– W mieście są inni mistrzowie.
– Na przykład Malcolm, przywódca Kościoła Wiecznego Życia?
– Tak.
– Obserwowałem go. Nie będzie mógł kontynuować swej samotnej krucjaty o uzyskanie praw dla wampirów. Zakażę wampirom tworzenia zborów i rozwiążę ten Kościół. Z pewnością podobnie jak ja postrzega pani ten Kościół jako bardzo poważne zagrożenie. – Faktycznie tak było, ale nie zamierzałam zgadzać się z pradawnym mistrzem wampirów. To wydawało mi się niewłaściwe. – St. Louis jest głównym ośrodkiem działalności politycznej i artystycznej wampirów. Należy to powstrzymać. Jesteśmy drapieżcami, panno Blake. Nic, co uczynimy, nie potrafi tego zmienić. Musimy powrócić do sytuacji, gdy byliśmy ścigani, kiedy na nas polowano, w przeciwnym razie rasa ludzka będzie zgubiona. Z całą pewnością podziela pani moje zdanie.
Читать дальше