– To jak, chcesz pójść ze mną czy nie?
– Jeśli obiecasz, że w przyszłą sobotę wybierzemy się na wędrówkę po jaskiniach.
– Masz na to moje słowo – powiedziałam.
– Wobec tego umowa stoi. – Milczał przez chwilę. – Ale na tę imprezę nie będę się musiał przebierać, prawda?
– Niestety, tak – odparłam.
Westchnął.
– Wycofujesz się?
– Nie, ale za takie upokorzenie przed obcymi będziesz mi winna nie jedną, ale dwie randki.
Uśmiechnęłam się i ucieszyłam, że nie mógł tego zobaczyć. Byłam zbyt zadowolona.
– Niech będzie.
– Za kogo się przebierzesz? – zapytał.
– Jeszcze nie wiem. Mówiłam ci, że zupełnie zapomniałam o tej imprezie. Naprawdę tak było.
– Hmm – mruknął. – Myślę, że dobór kostiumu sporo mówi o człowieku, prawda?
– Do Halloween tak blisko, że będziemy mieli szczęście, jeśli znajdziemy jakieś kostiumy, które będą na nas pasować.
Roześmiał się.
– Możliwe, że mam asa w rękawie.
– Co takiego? Znowu się zaśmiał.
– Nie bądź taka podejrzliwa. Mam przyjaciela, który ma bzika na punkcie wojny secesyjnej. On i jego żona szyją kostiumy z tamtej epoki.
– Dokładne kopie?
– Tak.
– Myślisz, że będą mieć coś w sam raz dla nas?
– Jaki nosisz rozmiar?
To było osobiste pytanie jak dla kogoś, kto nigdy mnie nawet nie pocałował.
– Siódemkę – odparłam.
– Sądziłem, że coś mniejszego.
– Mam za dużo w biuście na szóstkę, a sześć i pół nie robią.
– Za dużo w biuście, ho, ho!
– Przestań.
– Przepraszam, nie mogłem się powstrzymać – mruknął.
Rozległ się sygnał mojego pagóra.
– Cholerka!
– Co to za dźwięk?
– Mój pager – odparłam. Wcisnęłam guzik i odczytałam numer: to z policji. – Muszę oddzwonić. Mogę zadzwonić do ciebie ponownie za parę minut, Richardzie?
– Będę czekał z zapartym tchem.
– Skrzywiłam się. Mam nadzieję, że zdajesz sobie z tego sprawę.
– Dzięki za radę. Zaczekam przy aparacie. Oddzwoń, gdy już uporasz się ze swoimi (chlip!) obowiązkami.
– Przestań, Richardzie.
– Co ja takiego zrobiłem?
– Na razie, Richardzie. Do usłyszenia niebawem.
– Będę czekał – zapewnił.
– Pa. – Rozłączyłam się, zanim zdążył cokolwiek powiedzieć. Te jego żarciki były żałosne, a najgorsze jest to, że zwykle mnie śmieszyły. Cóż, widać coś jest nie tak z moim poczuciem humoru.
Zadzwoniłam do Dolpha.
– Anita?
– Taa.
– Mamy kolejną ofiarę wampira. Wygląda tak samo jak pierwsza, z tym że jest to kobieta.
– Cholera – wycedziłam.
– Znaleźliśmy ją w De Soto. Właśnie tam jesteśmy.
– To dalej na południe niż Arnold – stwierdziłam.
– No i co? – spytał.
– No i nic. Powiedz, jak tam dojechać – mruknęłam.
Powiedział.
– Dotarcie tam zajmie mi co najmniej godzinę – rzuciłam.
– Denatka nigdzie się nie wybiera, my zresztą też nie. – Wydawał się zniechęcony.
– Rozchmurz się, Dolph. Może mam pewien trop.
– Mów.
– Veronica Sims skojarzyła nazwisko Cala Ruperta. Opis się zgadza.
– Co ci wpadło do głowy, aby rozmawiać o tym z prywatnym detektywem? – spytał podejrzliwym tonem.
– Trenujemy razem, a skoro to dzięki niej mamy pierwszy trop, na twoim miejscu wykazałabym nieco więcej optymizmu. I odrobinę wdzięczności.
– Tak, tak. No jasne. Niech żyje sektor prywatny. A teraz mów.
– Cal Rupert był członkiem LPW, jeszcze jakieś dwa miesiące temu. Opis się zgadza.
– Zabójstwo z zemsty? – zapytał.
– Być może.
– Jakaś cząstka mnie ma nadzieję, że to jednak będzie trop. Mamy przynajmniej punkt zaczepienia. Coś, od czego możemy zacząć.
Wydał z siebie ni to chichot, ni to parsknięcie.
– Powiem Zerbrowskiemu, że wpadłaś na trop. To na pewno mu się spodoba.
– Nie ma to jak dobra, metodyczna policyjna robota. Uczyłeś się tego, czytając komiksy o Dicku Tracym? – spytałam.
– Jak na to wpadłaś, Sherlocku? – Byłam pewna, że uśmiechał się do telefonu. – Jeżeli natrafisz na kolejne takie tropy, daj nam znać.
– Taa jest, sierżancie.
– Odpuść sobie ten sarkazm.
– Ależ proszę, zawsze oferuję wyłącznie świeży sarkazm, puszkowanego nie prowadzimy.
Jęknął.
– Pofatyguj się do nas możliwie jak najszybciej, żebyśmy mogli wreszcie wrócić do domu. – W słuchawce zapanowała cisza. Połączenie zostało przerwane.
Richard Zeeman odebrał przy drugim sygnale.
– Halo.
– To ja, Anita.
– Co się stało?
– Otrzymałam wiadomość od policji. Potrzebują mojej ekspertyzy.
– Nadnaturalna zbrodnia? – zapytał.
– Taa.
– Czy to coś groźnego?
– Dla ofiary zabójstwa na pewno.
– Wiesz, że nie o to mi chodziło – odparował.
– To moja praca, Richardzie. Jeśli to ci nie pasuje, może nie powinniśmy się w ogóle spotykać.
– Ejże, nie wycofuj się. Chciałem tylko wiedzieć, czy tobie nic nie grozi. – W jego głosie pobrzmiewało oburzenie.
– No dobrze. Muszę już kończyć.
– A co z kostiumami? Mam dzwonić do przyjaciela?
– Jasne.
– Mogę wybrać dla ciebie kostium? Możesz zaufać mi do tego stopnia? – zapytał.
Zastanawiałam się nad tym przez kilka uderzeń serca. Czy mogłam mu zaufać w kwestii doboru kostiumu dla mnie? Nie. Czy miałam czas, aby samemu załatwić dla siebie kostium? Raczej nie.
– Czemu nie? – odparłam. Czasami człowiek nie ma po prostu wyboru.
– Jakoś przetrwamy tę imprezę, a w przyszłym tygodniu wybierzemy się, aby potaplać się w błocie.
– Nie mogę się doczekać – odparłam.
Wybuchnął śmiechem.
– Ja również.
– Muszę kończyć, Richardzie.
– Przywiozę kostiumy do twojego mieszkania, abyś mogła je obejrzeć. Powiedz mi, jak tam dojechać.
Powiedziałam mu.
– Mam nadzieję, że kostium ci się spodoba.
– Też na to liczę. Pogadamy później. – Odłożyłam słuchawkę na widełki i wlepiłam wzrok w aparat. To by było zbyt proste. Za łatwo poszło. Na pewno wybierze dla mnie jakiś koszmarny kostium. Oboje będziemy się okropnie bawić i w dodatku będziemy skazani na kolejną randkę w przyszłym tygodniu. Okropność!
Ronnie podała mi puszkę soku owocowego i upiła łyk ze swojej. Ona piła sok z żurawin, ja z grejpfruta. Nie znoszę żurawin.
– I co powiedziało to twoje ciacho?
– Proszę, nie nazywaj go tak – mruknęłam.
Wzruszyła ramionami.
– Przepraszam, tak mi się jakoś wypsnęło. – Udała zażenowanie. Wyszło jej to całkiem nieźle.
– Wybaczam ci. Ten jeden jedyny raz.
Uśmiechnęła się, a ja zorientowałam się, że wcale nie było jej przykro. No cóż, ja też bardzo często pokpiwałam sobie z jej facetów. Czyż można się zatem dziwić, że przy pierwszej lepszej okazji chciała mi odpłacić pięknym za nadobne? Zemsta jest rozkoszą bogów.
Słońce tonęło w karmazynowej smudze jak w świeżej, krwawiącej ranie. Na zachodzie zbierały się purpurowe chmury. Wiał silny wiatr, niosący z sobą zapach deszczu.
Ruffo Lane było wąską, żwirowaną drogą. Ledwie zmieściłyby się na niej dwa mijające się samochody. Czerwonawy żwir chrzęścił pod stopami. Wiatr kołysał wysokimi, suchymi trawami na poboczu. Droga znikała za masywem pagórka. Jak okiem sięgnąć, wzdłuż jednej strony drogi stały policyjne auta, zarówno radiowozy, jak i samochody bez oznaczeń. Ich sznur ciągnął się aż za wzgórze. W hrabstwie Jefferson było sporo wzgórz.
Читать дальше