Zastanawiałam się nad tym przez chwilę. Byłam bliska wyjawienia mu prawdy. Nie chciałam, aby organizacja Najpierw Ludzie podjęła próbę unicestwienia Jean-Claude’a. Nie mieliby z nim szans. Edward to co innego. Moglibyśmy zabić go wspólnie, jako zespół. Moje życie stałoby się o wiele prostsze. Pokręciłam głową i westchnęłam.
– Nie mogę, Edwardzie.
– Nie chcesz – poprawił mnie.
Skinęłam głową.
– I nie chcę.
– Jeśli miałbym ci uwierzyć, Anito, oznaczałoby to, że musisz mi zdradzić imię Mistrza. Bo w takiej sytuacji jesteś jedynym człowiekiem znającym jego tożsamość. – Ciepło odpłynęło z jego twarzy. Pozostał tylko beznamiętny chłód. Oczy stały się puste i bezlitosne jak zimowe niebo. W głębi tego domu nie było nikogo, z kim mogłabym pomówić. – Nie chcesz być jedyną osobą, która zna imię Mistrza, Anito.
Miał rację. Nie chciałam tego, ale cóż mogłam powiedzieć?
– To, czego chcę, to moja sprawa. Nic ci do tego, Edwardzie.
– Oszczędź sobie bezmiaru bólu, Anito, i zdradź mi jego imię.
Uwierzył. A niech to. Spuściłam wzrok, wlepiając go w dno kubka, tak aby Edward nie dostrzegł błysku triumfu w moich oczach. Gdy podniosłam wzrok, byłam już w pełni opanowana. Jak Meryl Streep.
– Wiesz, że groźby nie robią na mnie wrażenia.
Pokiwał głową. Dopił kawę i postawił kubek na środku stolika.
– Aby wypełnić ten kontrakt, jestem gotowy na wszystko. Zrobię to, co będzie konieczne.
– Nigdy w to nie wątpiłam – odparłam. Otwarcie zagroził, że aby wydobyć ze mnie żądaną informację, jest gotów wziąć mnie na tortury. Powiedział to prawie z żalem, niemniej jednak nie zawahałby się przed zadaniem mi cierpienia. Jedna z podstawowych zasad Edwarda brzmiała: „Zawsze dokończ zaczętą robotę”. Nie pozwoliłby, aby przyjaźń zniweczyła jego dotychczasowe rekordowe osiągnięcia.
– Ocaliłaś mi życie i vice versa – stwierdził. – Dług spłacony. Rozumiemy się?
Skinęłam głową.
– Jak najbardziej.
– To świetnie. – Wstał. Ja również. Spojrzeliśmy na siebie. Pokręcił głową. – Znajdę cię dziś wieczorem i raz jeszcze zadam to samo pytanie.
– Nie zmusisz mnie do mówienia, Edwardzie. – Zaczynałam się wkurzać. Przyszedł do mnie, aby uzyskać informację i nagle, ni stąd, ni zowąd, zaczął mi grozić. Nie zamierzałam dłużej hamować gniewu. Mogłam dać upust złości. Nie musiałam już dłużej grać. Koniec z udawaniem.
– Twarda jesteś, Anito, ale nie dość twarda.
Wzrok miał obojętny, ale czujny, jak wilk, którego widziałam kiedyś w Kalifornii. Obeszłam drzewo i zobaczyłam go, jak tam stał. Zamarłam w bezruchu. Do tej pory nie wiedziałam, co znaczy prawdziwa obojętność. Wilkowi było obojętne, czy mnie skrzywdzi, czy nie. Wybór należał do mnie. Gdybym mu zagroziła, zaatakowałby. Gdybym pozwoliła mu spokojnie się oddalić, nic by się nie stało. Jemu było to obojętne, był przygotowany na każdą ewentualność. To mnie serce podeszło do gardła i tłukło się tak szybko, że myślałam, iż lada chwila umrę. Wstrzymałam oddech, zastanawiając się, jaką decyzję podejmie. Po chwili ogromny zwierz znikł wśród drzew, a ja ponownie odzyskałam zdolność oddychania i gdy moje serce nieco się uspokoiło, wróciłam do obozu. Byłam przerażona i już na zawsze zapamiętałam niesamowity wyraz tych bladoszarych wilczych ślepi. Widziałam je za każdym razem, kiedy zamykałam oczy. Tylko obcując z drapieżnikiem na swobodzie, gdy nie dzielą was żadne kraty, możesz poczuć coś takiego. To było cudowne.
Spojrzałam na Edwarda i ta konfrontacja także na swój sposób wydała mi się cudowna. Niezależnie czy dysponowałabym żądaną przez niego informacją, czy też nie, nie zdradziłabym mu jej. Nikt nie będzie wyduszał ze mnie niczego groźbami. Nikt. To była jedna z moich zasad.
– Nie zmuszaj mnie, abym cię zabiła, Edwardzie.
Uśmiechnął się.
– Ty miałabyś mnie zabić? – Śmiał się ze mnie.
– Możemy się założyć – odparowałam. W jednej chwili przestał się uśmiechać. Jego twarz wyglądała teraz jak woskowa maska. Utkwił we mnie spojrzenie tych obojętnych oczu drapieżcy. Przełknęłam ślinę i upomniałam samą siebie w duchu, że powinnam przez cały czas oddychać, powoli i regularnie. Edward zabiłby mnie. Może. A może nie. – Czy Mistrz jest wart śmierci jednego z nas? – zapytałam.
– To kwestia zasad – odparł.
Skinęłam głową.
– Ja też mam swoje.
– Wobec tego oboje wiemy, na czym stoimy – stwierdził.
– Taa.
Podszedł do drzwi. Pomaszerowałam za nim, odblokowałam zasuwki i otworzyłam przed nim drzwi. Przystanął w progu.
– Masz czas do zmierzchu.
– Odpowiedź będzie ta sama.
– Wiem – mruknął. Wyszedł, nie oglądając się za siebie.
Odprowadziłam go wzrokiem, dopóki nie zszedł po schodach. Wówczas zamknęłam drzwi i przekręciłam zasuwki. Oparłam się o drzwi plecami i gorączkowo zaczęłam zastanawiać się, jak mam wybrnąć z tej kabały.
Gdybym opowiedziała o tym Jean-Claude’owi, być może udałoby mu się zabić Edwarda, ale mam zasadę, że nie wydaję ludzi potworom. Nigdy. Przenigdy. Niezależnie od okoliczności.
Mogłam powiedzieć Edwardowi o Jean-Claudzie. Może nawet udałoby mu się unicestwić Mistrza. Kto wie, może ja sama przyłożyłabym do tego rękę. Mogłabym mu pomóc. Spróbowałam wyobrazić sobie doskonałe ciało Jean-Claude’a podziurawione kulami, okrwawione, twarz zmasakrowaną wystrzałem ze śrutówki. Pokręciłam głową. Nie mogłam tego zrobić. W gruncie rzeczy nie wiedziałam dlaczego, ale nie potrafiłam wydać Jean-Claude’a Edwardowi.
Nie mogłam zdradzić żadnego z nich. Co oznaczało, że miałam poważny problem. Problem? Ugrzęzłam w kłopotach po same uszy. Ale w gruncie rzeczy to dla mnie nic nowego, nieprawdaż?
Stałam na brzegu, pod czarnym baldachimem drzew. Fale czarnego jeziora nadpływały i oddalały się w mrok. Na niebie wisiał wielki srebrzysty księżyc. Jego blask tworzył na wodzie migoczące wzory. Jean-Claude wyłonił się z wody. Z włosów i koszuli spływały srebrne strużki. Wilgotne włosy pozlepiały się w poskręcane strąki. Biała koszula przywarła do ciała; a przez materiał przezierały sterczące sutki. Wyciągnął do mnie rękę.
Miałam na sobie długą suknię. Była ciężka i tak też się w niej czułam. Pod spódnicą było coś, co nadawało jej kształt dzwonu i sprawiało, że czułam się szersza niż zazwyczaj. Na ramionach nosiłam ciężki płaszcz. Była jesień, pora pełni.
Jean-Claude powiedział:
– Chodź do mnie.
Zeszłam z brzegu i weszłam do wody. Spódnica i rąbek płaszcza nasiąkły wodą, stały się jeszcze cięższe. Zrzuciłam płaszcz i po chwili straciłam go z oczu. Woda była ciepła jak do kąpieli albo jak krew. Uniosłam dłoń ku światłu księżyca i ujrzałam, że ściekający po niej płyn był gęsty, ciemny i wcale nie przypominał wody. Stałam na płyciźnie, w sukni, jakiej nigdy sobie wcześniej nie wyobrażałam, na nieznanym brzegu i wpatrywałam się w przepięknego potwora, który sunął w moją stronę pełen gracji, cały unurzany we krwi.
Obudziłam się, z trudem łapiąc oddech i mocno zaciskając dłonie na pościeli. Trzymałam się jej kurczowo jak liny ratunkowej.
– Obiecałeś nie nawiedzać mnie już więcej w snach, sukinsynu – wyszeptałam.
Spojrzałam na zegarek przy łóżku. Druga po południu. Przespałam dziesięć godzin. Powinnam czuć się lepiej, ale tak nie było. Czułam się, jakbym uciekała przed kolejnymi koszmarami i tak naprawdę nie odpoczęła ani chwili. Zapamiętałam tylko ten ostatni sen. Jeśli pozostałe były równie upiorne, wolałam ich nie pamiętać.
Читать дальше