– Gdzie czytałaś te artykuły?
– W kwartalniku „Wampir”.
– Nigdy o nim nie słyszałem – burknął.
Wzruszyłam ramionami.
– Mam dyplom z biologii nadnaturalnej. Czytam na ten temat wszystko, co mi wpadnie w ręce. – Nagle przyszła mi do głowy wyjątkowo posępna myśl. – Dolph.
– Taa.
– Ten mężczyzna, pierwszy denat, to jego trzecia noc.
– Jego ciało nie świeciło w ciemnościach – zaoponował Dolph.
– Trup tej kobiety nie wyglądał podejrzanie, dopóki nie zapadł zmrok.
– Sądzisz, że ten facet ożyje? – spytał.
Pokiwałam głową.
– Cholera – wycedził.
– Otóż to – mruknęłam.
Pokręcił głową.
– Chwileczkę. Przecież w tej sytuacji on będzie mógł nam powiedzieć, kto go zabił.
– Nie powróci jako zwyczajny wampir – zaoponowałam. – Zmarł wskutek wielokrotnych ukąszeń, Dolph; gdy ożyje, będzie bardziej zwierzęciem niż człowiekiem.
– Wytłumacz.
– Gdyby ciało zostało przewiezione do głównego szpitala miejskiego w St. Louis, umieszczono by je za stalowymi drzwiami, gdzie nikomu by nie zagrażało, jeśli jednak wzięto pod uwagę moje sugestie, trafiło do zwyczajnej kostnicy. Zadzwoń do kostnicy i każ im ewakuować budynek.
– Mówisz serio – zauważył.
– Jak najbardziej.
Nie próbował się ze mną spierać. To ja byłam ekspertem do spraw paranormalnych i moje opinie traktowano jak słowa wyroczni dopóty, dopóki nie okazałoby się, że się pomyliłam. Dolph nie pytał nikogo o zdanie, jeśli nie zamierzał się z nim liczyć. Był dobrym szefem. Wsiadł do swego samochodu, stojącego rzecz jasna najbliżej miejsca zbrodni i skontaktował się z kostnicą. Wychylił się przez otwarte drzwiczki auta.
– Ciało wysłano do głównego szpitala miejskiego, to rutynowe postępowanie w przypadku ofiar wampirów. Nawet tych, które zdaniem naszego eksperta do spraw paranormalnych są uważane za nieszkodliwe. – Mówiąc to, uśmiechnął się szeroko.
– Zadzwoń do szpitala i upewnij się, że ciało trafiło do specjalnego bunkra.
– Czy to możliwe, aby ciało przewiezione do wampirzej kostnicy nie trafiło do tego… bunkra? – zapytał.
Pokręciłam głową.
– Nie wiem. Ale odetchnę z ulgą, jeśli się upewnisz.
Wziął głęboki oddech, jakby chciał coś powiedzieć, ale zrezygnował.
– Dobra. – Wystukał numer. Znał go na pamięć. Już samo to świadczyło, jaki był ten rok dla Dolpha.
Stanęłam przy otwartych drzwiczkach auta, nasłuchując. Nic nie usłyszałam. Nikt nie podniósł słuchawki. Dolph siedział, wsłuchując się w odległy dźwięk sygnału. Po chwili spojrzał na mnie. W jego oczach malowało się pytanie.
– Ktoś powinien tam być – rzuciłam.
– Taa – mruknął.
– Ten mężczyzna, kiedy ożyje, będzie jak dzika bestia – dodałam. – Zabije wszystko, co stanie mu na drodze, chyba że uspokoi go mistrz, który go stworzył, albo ktoś go unicestwi. To wampir animalistyczny. Nie ma na nie określenia potocznego. Pojawiają się zbyt rzadko.
Dolph odłożył słuchawkę i wysiadł z samochodu, wołając:
– Zerbrowski!
– Tu jestem, sierżancie. – Zerbrowski podbiegł truchtem. Gdy Dolph woła, przybiega się co sił w nogach lub ryzykuje srogą reprymendę.
– Co słychać, Blake?
Co miałam odpowiedzieć, żeby lepiej nie pytał? Wzruszyłam ramionami i odparłam:
– Wszystko gra.
Znów rozległ się mój pager.
– Cholera, Bert!
– Pogadaj z szefem – rzekł Dolph. – Powiedz mu, żeby się odwalił.
Niegłupia myśl. Dolph zaczął wydawać rozkazy na lewo i prawo. Jego podwładni uganiali się jak w ukropie. Wsiadłam do wozu Dolpha i zadzwoniłam do Berta. Odebrał po pierwszym sygnale, to zły znak.
– Mam nadzieję, że to ty, Anito.
– A jeżeli nie? – spytałam.
– Gdzie jesteś, do licha?
– Na miejscu zbrodni, mamy tu świeże zwłoki – wyjaśniłam.
To na chwilę odebrało mu mowę.
– Nie zdążysz do pierwszego klienta.
– Niestety.
– Wyjątkowo ci daruję.
– Coś podobnego – mruknęłam. – Nie jesteś dziś sobą. Co się stało?
– Nic wielkiego, pomijając to, że dwa pierwsze twoje zlecenia przejął nasz nowy pracownik. Nazywa się Lawrence Kirkland. Spotkasz się z nim w miejscu realizacji trzeciego zlecenia. Wykonasz je i pokażesz młodemu, na czym polega ta robota.
– Zatrudniłeś kogoś? Jakim cudem znalazłeś pracownika tak szybko? Animatorzy to prawdziwa rzadkość, zwłaszcza tacy, którzy potrafią ożywić dwóch zombi jednej nocy.
– Wynajdywanie talentów to moja specjalność.
Dolph wsiadł do samochodu, a ja przesiadłam się na fotel pasażera.
– Powiedz szefowi, że musisz już kończyć.
– Muszę już kończyć, Bert.
– Zaczekaj, masz zlecenie na zakołkowanie wampira w szpitalu miejskim w St. Louis. To sprawa priorytetowa.
Coś ścisnęło mnie w dołku.
– Jak brzmi nazwisko?
Milczał przez chwilę, wreszcie przeczytał:
– Calvin Rupert.
– Cholera.
– Co się stało? – zapytał.
– Kiedy przyjąłeś zlecenie?
– Dziś po południu, około piętnastej, czemu pytasz?
– Cholera, cholera, cholera.
– Co się stało, Anito? – spytał Bert.
– Dlaczego to takie pilne? – Zerbrowski zajął miejsce na tylnym siedzeniu nieoznakowanego auta. Dolph wrzucił bieg, włączył syrenę i koguta. Za nami pojawił się radiowóz, barwne światła rozcięły mrok. Jechaliśmy z prawdziwą pompą. Syreny i koguty, ale czad.
– Rupert miał klauzulę w testamencie – rzekł Bert. – W przypadku ukąszenia przez wampira miał zostać zakołkowany.
To typowe dla osoby należącej do LPW. Zresztą ja też zawarłam podobną klauzulę w moim testamencie.
– Czy mamy sądowy nakaz egzekucji?
– Jest potrzebny wyłącznie, gdy denat powstanie już jako wampir. Mamy natomiast zezwolenie od najbliższego krewnego, musimy tam pojechać i zakołkować ożywieńca.
Zacisnęłam dłonie na desce rozdzielczej, bo na wąskiej drodze wozem okropnie trzęsło. Spod kół sypał się żwir. Ścisnęłam słuchawkę telefonu pomiędzy podbródkiem i ramieniem, po czym zapięłam pas bezpieczeństwa.
– Jadę teraz do kostnicy – rzuciłam.
– Nie mogłem się z tobą skontaktować, więc wysłałem tam Johna – rzekł Bert.
– Dawno tam pojechał?
– Zadzwoniłem do niego po tym, jak dałem ci sygnał na pager, na który nie odpowiedziałaś.
– Odwołaj go, niech tam nie jedzie.
Mój głos musiał zabrzmieć podejrzanie, ponieważ Bert zapytał:
– Co się stało, Anito?
– W kostnicy nikt nie odbiera telefonu.
– I co z tego?
– Możliwe, że wampir już ożył i wymordował cały personel. John zmierza prosto w paszczę lwa.
– Zadzwonię do niego – rzucił Bert. Połączenie zostało przerwane, a ja odłożyłam słuchawkę.
Wjechaliśmy na autostradę 21.
– Gdy już będziemy na miejscu, możemy zabić wampira – powiedziałam.
– To byłoby morderstwo – uciął Dolph.
Pokręciłam głową.
– Nie, o ile Calvin Rupert miał w swoim testamencie specjalną klauzulę.
– A miał?
– Taa.
Zerbrowski trzasnął pięścią w oparcie fotela.
– Wobec tego rozwalimy sukinkota.
– Taa – przytaknęłam.
Dolph tylko pokiwał głową. Zerbrowski uśmiechał się. W dłoniach ściskał policyjną strzelbę.
– Masz do tego pociski ze srebrnym śrutem? – spytałam.
Zerbrowski spojrzał na strzelbę.
– Nie.
– Powiedzcie, że nie jestem w tym aucie jedyną osobą mającą broń na srebrne naboje.
Читать дальше