Jej włosy opadły do przodu, na moje dłonie. Były gładkie jak gęsty jedwab. Teraz widziałam tylko jej twarz, doskonale czarne oczy. Znieruchomiała, nieomal dotykając wargami moich ust. Miała ciepły oddech przesycony zapachem miętówek, ale pod nim kryło się coś starszego, plugawy fetor krwi.
– Jedzie ci z ust starą krwią – wyszeptałam jej prosto w twarz.
– Wiem – odparła równie cicho, nieomal muskając wargami moje usta. A potem mnie pocałowała. Miękko. Delikatnie. Uśmiechnęła się, gdy nasze usta były wciąż połączone.
Otworzyły się drzwi, nieomal przyszpilając nas do ściany. Yasmeen wyprostowała się, ale nie oderwała od niej dłoni. Obie spojrzałyśmy na drzwi. Jakaś kobieta o niemal idealnie białych blond włosach rozejrzała się dziko po pokoju. Na nasz widok jej oczy rozszerzyły się. Krzyknęła dziko. To był nieartykułowany okrzyk wściekłości.
– Zostaw ją!
Zmarszczyłam brwi i spojrzałam na Yasmeen.
– Czy ona mówi do mnie?
– Tak. – Yasmeen wyglądała na rozbawioną.
Kobieta wręcz przeciwnie. Podbiegła do nas, wyciągając ręce i zaciskając dłonie w szpony. Yasmeen pochwyciła ją tak szybko, że nie zauważyłam ruchu, a jedynie rozmytą szarą plamę. Kobieta zaczęła się szamotać i wyrywać, przez cały czas usiłując mnie dosięgnąć.
– Co się dzieje, u licha? – spytałam.
– Marguerite jest ludzką służebnicą Yasmeen – odparł Jean-Claude. – Sądzi, że możesz odebrać jej Yasmeen.
– Też coś. – Wampirzyca łypnęła na mnie z wściekłością. Czyżbym uraziła jej uczucia? Miałam taką nadzieję. – Marguerite, posłuchaj, ona jest tylko twoja, jasne?
Kobieta wrzasnęła na mnie. Krzyk był gardłowy, nieartykułowany. Niebrzydką twarz wykrzywił dziki, niemal zwierzęcy grymas. Nigdy dotąd nie widziałam tak gwałtownego wybuchu wściekłości. To było przerażające. Zaczęłam bać się, mimo że miałam w ręku nabity pistolet.
Yasmeen musiała dźwignąć szamoczącą się służkę. Przytrzymała ją brutalnie, dopóki ta nie uspokoiła się trochę.
– Obawiam się, Jean-Claude, że Marguerite nie da się przebłagać i ten spór może rozstrzygnąć tylko wyzwanie.
– O czym ty mówisz? – spytałam.
– Podałaś w wątpliwość status Marguerite, roszcząc sobie prawa do mojej osoby.
– Nieprawda – odparowałam.
Yasmeen uśmiechnęła się. Tak musiał uśmiechać się do Ewy wąż w raju, radośnie, a groźnie, z rozbawieniem.
– Jean-Claude. Nie wiem, co tu się dzieje i nie przyszłam tu po to, aby wchodzić z kimś w spór. Nie chcę mieć do czynienia z żadnym wampirem ani tym bardziej z wampirzycą.
– Gdybyś była moją ludzką służebnicą, ma petite , nie byłoby mowy o wyzwaniu, bo więź łącząca mistrza i sługę jest nierozerwalna.
– Czym więc przejmuje się Marguerite?
– Że Yasmeen weźmie cię jako kochankę. Robi tak od czasu do czasu, przyprawiając Marguerite o szały zazdrości. Z jakiegoś niezrozumiałego dla mnie powodu Yasmeen lubi się z nią drażnić.
– Uwielbiam to – zapewniła Yasmeen, odwracając się do mnie, cały czas przytrzymując rozwścieczoną blondynkę. Robiła to bez najmniejszego wysiłku. Rzecz jasna wampiry są tak silne, że mogłyby dźwigać zamiast sztangi toyotę. Cóż więc dla nich znaczy niewielki człowiek?
– Co konkretnie oznacza to dla mnie?
Jean-Claude uśmiechnął się jakby ze znużeniem. Był znudzony. A może wściekły? Albo po prostu zmęczony.
– Musisz stanąć do walki z Marguerite. Jeśli zwyciężysz, Yasmeen będzie twoja. Jeśli przegrasz, Yasmeen będzie należeć do Marguerite.
– Chwileczkę – odezwałam się. – O jakim pojedynku mowa? Na pistolety, o świcie?
– Żadnej broni – wtrąciła Yasmeen. – Moja Marguerite nie ma wprawy w posługiwaniu się bronią. Nie chcę, aby coś jej się stało.
– Wobec tego przestań ją dręczyć – odparowałam.
Yasmeen uśmiechnęła się.
– Na tym poniekąd polega ta zabawa.
– Sadystyczna suka – wycedziłam.
– To fakt. Trafnie to ujęłaś.
Jezu, niektórych osób nawet nie sposób obrazić.
– Mamy walczyć wręcz o Yasmeen? – Nie mogłam uwierzyć, że zadałam to pytanie.
– Tak, ma petite .
Wzięłam głęboki oddech, spojrzałam na swój pistolet, na wrzeszczącą kobietę, po czym schowałam pistolet do kabury.
– Mogę jakoś się z tego wywinąć, uniknąć pojedynku?
– Jeżeli przyznasz, że jesteś moją ludzką służebnicą, nie dojdzie do walki. Nie będzie potrzebna.
Jean-Claude bacznie lustrował moje oblicze. Miał przenikliwy wzrok.
– To wszystko zostało ukartowane – warknęłam. W moim wnętrzu zaczął wzbierać gniew.
– Ukartowane, ależ ma petite ! Nie miałem pojęcia, że okażesz się tak pociągająca dla Yasmeen.
– Akurat!
– Przyznaj, że jesteś moją służebnicą i cała sprawa zakończy się tu i teraz.
– A jeśli tego nie zrobię?
– Będziesz musiała walczyć z Marguerite.
– Doskonale – odparłam. – To zaczynajmy.
– Co ci szkodzi przyznać się do tego, co i tak jest prawdą, Anito? – spytał Jean-Claude.
– Nie jestem twoją ludzką służebnicą. I nigdy nią nie będę. Chciałabym, abyś przyjął to do wiadomości i dał mi wreszcie święty spokój.
Zasępił się.
– Ma petite , nie unoś się tak. Nie wypada.
– Odpierdol się.
Uśmiechnął się.
– Jak sobie chcesz, ma petite . – Usiadł na brzegu kanapy, pewnie chciał mieć lepszy widok. – Yasmeen, możemy zaczynać, jeśli tylko jesteś gotowa.
– Chwileczkę – rzekłam. Zdjęłam kurtkę i nie byłam pewna, gdzie mam ją położyć.
Mężczyzna, który spał na czarnym łożu z baldachimem, wyciągnął rękę spomiędzy czarnego muślinu.
– Przytrzymam ci ją.
Patrzyłam na niego przez chwilę. Był nagi od pasa w górę. Miał muskularne ramiona i tors. Musiał uprawiać kulturystykę. Nie był jednak przesadnie napakowany. Albo był opalony, albo miał śniadą cerę. Włosy opadały mu na ramiona miękkimi, łagodnymi falami. Miał brązowe, bardzo ludzkie oczy. Miło było je tutaj zobaczyć.
Podałam mu kurtkę. Uśmiechnął się, błyskając zębami i ten gest przegnał ostatnie oznaki senności z jego twarzy. Usiadł z kurtką w jednym ręku, opasując ramionami kolana, wciąż ukryte pod czerwono-czarną pościelą. Policzek oparł o kolana. Wyglądał ujmująco.
– Już, ma petite ? – Głos Jean-Claude’a przepełniało rozbawienie, i coś jeszcze. Drwina. Nie wiedziałam tylko, czy drwił ze mnie, czy z siebie.
– Chyba jestem gotowa – odparłam.
– Puść ją, Yasmeen. Zobaczymy, co się stanie.
Usłyszałam głos Stephena.
– Dwadzieścia na Marguerite.
– To nieuczciwe – wtrąciła Yasmeen. – Nie mogę obstawiać przeciwko mojej służebnicy.
– Stawiam dwie dychy na zwycięstwo panny Blake – powiedział mężczyzna siedzący na łóżku. Znów na niego spojrzałam i wówczas uśmiechnął się do mnie.
W sekundę potem dopadła mnie Marguerite. Uderzała na odlew, w twarz. Zablokowałam cios przedramieniem. Walczyła po kobiecemu, atakując otwartymi dłońmi i drapiąc paznokciami. Była jednak szybka, szybsza od człowieka. Może to dlatego, że była służebnicą wampirzycy.
Nie mam pojęcia. Przejechała mi po twarzy. Zabolało. To była kropla, która przepełniła czarę. Nie zamierzałam dłużej się z nią pieścić. Przytrzymałam ją jedną ręką. Ugryzła mnie. Walnęłam ją prawą pięścią, najsilniej jak umiałam, wkładając w ten cios cały ciężar ciała. Trafiłam ją w splot słoneczny. Marguerite przestała wgryzać się w moją rękę i zgięła się wpół, przyciskając dłonie do brzucha. Zabrakło jej tchu. Świetnie.
Читать дальше