Odgadłam nie to imię, co trzeba.
Ogarnęły mnie wyrzuty sumienia, ale Mel natychmiast zaprotestowała. To nie twoja wina. Summer to też ludzkie imię.
– Oczywiście – obiecał Doktor. – Jak ma pani na imię?
– Ja… ja… nie wiem! – płakała. – Co się stało? Kim byłam? Nie chcę być znowu kimś innym.
Rzucała się na łóżku i wierciła.
– Proszę się uspokoić, wszystko będzie dobrze, obiecuję. Będzie pani znowu sobą i na pewno przypomni sobie pani swoje imię. Pamięć wróci.
– Kim pan jest? – zapytała. – Kim ona jest? Jest taka… jaka ja byłam. Widziałam jej oczy!
– Mówią mi Doktor. Jestem człowiekiem, takim samym jak pani. Widzi pani? – Przysunął twarz do światła i zamrugał. – Jestem sobą i pani też jest sobą. Mieszka tu mnóstwo ludzi. Ucieszą się, gdy panią zobaczą.
Znowu drgnęła.
– Ludzie! Boję się ludzi!
– Wcale nie. To ta… osoba, którą pani nosiła w ciele, bała się ludzi. Była duszą, pamięta pani? A pani przedtem była człowiekiem i teraz znowu nim jest. Pamięta pani?
– Nie pamiętam swojego imienia – odparła histerycznym głosem.
– Wiem. Przypomni pani sobie.
– Jest pan lekarzem?
– Tak.
– Ja… to znaczy ona też była lekarzem. Kimś podobnym… Uzdrowicielem. Nazywała się Śpiewne Lato. A ja?
– Dowiemy się. Daję pani słowo.
Zaczęłam powoli przesuwać się w stronę wyjścia. Przydałaby się tu Trudy albo Heidi. Ktoś, kto by ją uspokoił. Kobieta zauważyła mój ruch.
– To nie jest człowiek! – szepnęła nerwowym głosem w stronę Doktora.
– Jest naszym przyjacielem, proszę się nie bać. Pomagała mi panią ocucić.
– Gdzie jest Śpiewne Lato? Bała się. Widziała ludzi…
Wykorzystałam chwilę nieuwagi i wyśliznęłam się z pomieszczenia. Słyszałam jeszcze, jak Doktor jej odpowiada.
– Leci na inną planetę. Pamięta pani, gdzie była, zanim przyleciała na Ziemię?
Domyślałam się po imieniu.
– Była… Nietoperzem? Umiała latać… I śpiewać… Pamiętam… Ale to… nie było tutaj. Gdzie jestem?
Ruszyłam pędem w głąb tunelu, żeby sprowadzić kogoś do pomocy. Zdziwiłam się, widząc światło w jaskini z ogrodem – spodziewałam się najpierw usłyszeć, tak jak zwykle, dochodzące stamtąd odgłosy. Był środek dnia. Ktoś powinien tam być, przynajmniej tamtędy przechodzić.
Wyszłam z tunelu na jasną, otwartą przestrzeń. Była opustoszała.
Świeże wici kantalupy nabrały ciemnozielonego koloru, ciemniejszego od suchej ziemi, z której wyrosły. Gleba była zbyt wyschnięta – obok stała beczka wody, a wzdłuż bruzd ciągnęły się gumowe węże. Nie było jednak nikogo, kto obsługiwałby ową prymitywną maszynę. Stała opuszczona na brzegu pola.
Zastygłam w bezruchu, wytężając słuch. W ogromnej jaskini panowała jednak złowróżbna cisza. Gdzie się wszyscy podziali?
Ewakuowali się beze mnie? Poczułam ukłucie strachu i zawodu. Ale przecież nie opuściliby jaskiń bez Doktora. Nigdy w życiu. Miałam ochotę pobiec z powrotem do szpitala i upewnić się, że Doktor nie zniknął.
Nie bądź śmieszna, bez nas też nigdzie by nie poszli. Chyba nie myślisz, że Jared, Jamie i Ian by nas zostawili.
Racja. Masz rację. To może… sprawdźmy w kuchni?
Biegłam opustoszałym korytarzem, coraz bardziej zaniepokojona przedłużającą się ciszą. Może to tylko moja wyobraźnia i hucząca w uszach krew. Przecież musiało być coś słychać. Gdybym zwolniła i uspokoiła oddech, na pewno usłyszałabym głosy.
Kiedy jednak dobiegłam do kuchni, okazała się pusta. Znalazłam tylko niedojedzone posiłki. Masło orzechowe na ostatnich kromkach miękkiego pieczywa. Jabłka, letnie puszki z napojami.
Mój żołądek upomniał się o jedzenie – cały dzień nic nie jadłam – ale ledwie to odnotowałam. O wiele silniejszy był strach.
Co, jeśli… jeśli nie zdążyłyśmy się ewakuować na czas?
Nie! – odparła Mel. Niemożliwe, coś byśmy usłyszały. Ktoś by… albo byłoby… Ciągle by tu byli i nas szukali. Nie odpuściliby, nie przeszukawszy wszystkich jaskiń. To odpada.
No, chyba że właśnie nas szukają.
Obróciłam się na pięcie i wpatrzyłam w ciemne wyjście.
Musiałam ostrzec Doktora. Jeżeli zostaliśmy sami we dwójkę, trzeba się było stąd niezwłocznie wynosić.
Nie! Nie mogli nas zostawić! Jamie, Jared… Widziałam wyraźnie ich twarze, jakbym miała je wyryte na wewnętrznej stronie powiek.
I jeszcze twarz Iana – dodałam ją od siebie. Jeb, Trudy, Lily, Heath, Geoffrey. Uwolnimy ich, obiecałam sobie. Znajdziemy wszystkich po kolei i odzyskamy! Nie pozwolę im ukraść mi rodziny!
Gdybym miała jeszcze jakieś wątpliwości, po czyjej stronie stoję, prysnęłyby teraz w mgnieniu oka. Nigdy w żadnym życiu nie byłam w tak bojowym nastroju. Zęby zacisnęły mi się ze szczękiem.
I wtedy z drugiego końca tunelu dobiegł mnie upragniony odgłos rozmów. Wstrzymałam oddech i schowałam się w cieniu pod ścianą, nasłuchując.
Duża jaskinia. Echo niesie się tunelem.
Brzmi jak duża grupa.
Tak. Ale twoich czy moich?
Naszych czy tamtych , poprawiła mnie.
Zaczęłam się skradać wzdłuż ściany, trzymając się najgłębszego cienia. Słyszałyśmy teraz głosy wyraźniej, a niektóre brzmiały znajomo. Czy jednak należało się tym sugerować? Ile czasu zajęłoby przeszkolonemu Łowcy wszczepienie nowej duszy?
Kiedy jednak zbliżyłam się do jaskini z ogrodem, głosy stały się jeszcze wyraźniejsze i mogłam wreszcie odetchnąć z ulgą; grotę wypełniał taki sam wściekły gwar jak pierwszego dnia.
To mogły być tylko ludzkie głosy.
Widocznie Kyle wrócił.
Kiedy biegłam w stronę jasności, ulga mieszała się we mnie z bółem. Czułam ulgę, gdyż moi przyjaciele byli bezpieczni. Ale też ból, bo skoro Kyle wrócił szczęśliwie do domu, to…
Ciągle jesteś potrzebna, Wando. Dużo bardziej niż ja.
Nie wątpię, że potrafiłabyś w nieskończoność wynajdywać różne preteksty. Zawsze będzie jakiś powód.
Więc zostań.
A ty nadal będziesz moim więźniem?
Przerwałyśmy kłótnię, żeby zorientować się w sytuacji.
Kyle rzeczywiście wrócił – rzucał się w oczy najbardziej z całego zbiorowiska, gdyż górował nad resztą wzrostem i jako jedyny był zwrócony w moją stronę. Stał pod przeciwległą ścianą, osaczony przez tłum. Był niewątpliwie przyczyną hałasu, ale nie jego źródłem. Minę miał potulną pojednawczą; ramiona rozpostarte i lekko cofnięte, jakby próbował chronić kogoś za plecami.
– Tylko spokojnie, dobra? – Jego głęboki głos przebijał się przez kakofonię krzyków. – Odsuń się, Jared, nie widzisz, że się boi?
Za jego łokciem mignęły mi czarne włosy – jakaś obca twarz spoglądała wystraszonymi oczami w stronę tłumu.
Najbliżej Kyle’a stał Jared. Spostrzegłam, że kark mocno mu się czerwieni. Jamie trzymał się kurczowo jego ramienia i odciągał go do tyłu. Ian stał po drugiej stronie z rękoma skrzyżowanymi przed sobą. Widziałam, jak napina mięśnie ramion. Za nimi w gniewnym tłumie kłębiła się cała reszta, z wyjątkiem Doktora i Jeba, zadając głośno pytania.
– Co ty sobie myślałeś?
– Jak śmiesz!
– Czego tu jeszcze szukasz?
Jeb stał w kącie i tylko się wszystkiemu przyglądał.
Mój wzrok przykuła jaskrawa fryzura Sharon. Zdziwiłam się, widząc ją oraz Maggie w samym środku tłumu. Odkąd z pomocą Doktora uzdrowiłam Jamiego, obie trzymały się na uboczu, nigdy w sercu zdarzeń.
Читать дальше