Najpierw lotnisko.
Smuciło mnie, że Jeb nie mógł pojechać z nami, ale też wiedziałam, że będzie miał w przyszłości jeszcze wiele okazji. Było późno, lecz mimo to kolejne nowe małe wahadłowce podchodziły długim sznurem do lądowania, podczas gdy inne nieprzerwanie wzbijały się powietrze.
Za kierownicą furgonetki siedziałam ja, pozostali byli z tyłu – Ian, oczywiście, opiekował się kapsułą. Otoczyłam lotnisko, trzymając się z dala od tętniącego życiem terminalu. Wielkie, wymuskane białe statki międzyplanetarne same rzucały się w oczy. Nie odlatywały z taką częstotliwością jak mniejsze wahadłowce. Wszystkie, które widziałam, były zadokowane, żaden nie szykował się jeszcze do startu.
– Wszystko jest oznaczone – poinformowałam siedzących po ciemku pozostałych. – Jedna ważna sprawa. Unikajcie statków lecących do Nietoperzy, a już szczególnie do Wodorostów. Wodorosty są w sąsiedniej galaktyce, podróż w tę i z powrotem zajmuje tylko dziesięć lat. To zdecydowanie za mało. Najdalej są Kwiaty. Do Delfinów, Niedźwiedzi i Pająków też leci się przynajmniej sto lat w jedną stronę. Nie wysyłajcie kapsuł nigdzie indziej.
Jechałam powoli, blisko maszyn.
– To będzie proste. Mają tu mnóstwo różnych pojazdów dostawczych, więc nikt nie zwróci na nas uwagi. O! Tam jest ciężarówka z kapsułami – taką samą rozładowywali za szpitalem, pamiętasz, Jared? Ktoś ich pilnuje… Przekłada je na wózek powietrzny. Będzie je załadowywał… – Zwolniłam jeszcze bardziej, żeby dobrze się przyjrzeć. – Tak, na ten statek. Przez otwarty luk. Zawrócę, poczekamy, aż wejdzie na pokład. – Pojechałam dalej, obserwując sytuację w lusterkach. Nad rękawem łączącym statek z terminalem spostrzegłam świecący napis. Uśmiechałam się, czytając go wspak. Wahadłowiec leciał na Planetę Kwiatów. Przeznaczenie?
Widząc, że mężczyzna znika w kadłubie statku, zaczęłam powoli zakręcać.
– Przygotujcie się – szepnęłam, wjeżdżając w cień rzucany przez ogromne, walcowate skrzydło sąsiedniego wahadłowca. Od ciężarówki z kapsułami dzieliło nas już tylko kilka metrów. Przy dziobie statku lecącego na Planetę Kwiatów pracowało kilku techników, widziałam też paru jeszcze dalej, na starym pasie startowym. Nie czułam się zagrożona, wiedziałam, że będę wyglądać jak jeden z wielu pracowników portu.
Wyłączyłam silnik i zeskoczyłam z fotela kierowcy – starałam się nie rzucać w oczy, udawać, że robię tylko, co do mnie należy. Poszłam na tyły furgonetki i uchyliłam drzwi. Kapsuła czekała na mnie na samym brzegu, lampka na pokrywie świeciła bladą czerwienią, co oznaczało, że w środku znajduje się dusza. Ostrożnie podniosłam kapsułę i zamknęłam drzwi.
Szłam w stronę otwartej ciężarówki niespiesznym, równym krokiem. Przyspieszył za to mój oddech. Czułam się mniej bezpieczna niż w szpitalu i trochę mnie to martwiło. Czy moi ludzie będą gotowi ryzykować w ten sposób życie?
Nie martw się. Sama będę to wszystko robić, tak jakbyś to była ty. To znaczy, jeżeli uda ci się postawić na swoim, co mało prawdopodobne.
Dzięki, Mel.
Musiałam się powstrzymywać, żeby nie spoglądać przez ramię na otwarty luk, w którym parę chwil temu zniknął mężczyzna. Postawiłam kapsułę delikatnie na pierwszej z brzegu kolumnie wewnątrz ciężarówki. Nikt nie miał prawa zwrócić na nią uwagi, podobnych były setki.
– Żegnaj – szepnęłam. – Obyś miała tym razem więcej szczęścia. Wróciłam do furgonetki najwolniejszym krokiem, do jakiego potrafiłam się zmusić.
Kiedy ruszałam na wstecznym biegu spod wahadłowca, w samochodzie było cicho. Wracałam tą samą drogą, którą przyjechaliśmy. Serce waliło mi zbyt szybko. Spoglądałam bez przerwy w lusterka, ale luk statku był wciąż pusty. Dopóki miałam go w polu widzenia, nikt stamtąd nie wyszedł.
Ian wspiął się na miejsce pasażera.
– To było łatwe.
– Trafiliśmy idealnie z czasem. Następnym razem możecie dłużej czekać na okazję.
Ian złapał mnie za dłoń.
– Nie sądzę, przynosisz nam szczęście.
Nic nie odpowiedziałam.
– Czujesz się lepiej teraz, gdy jest już bezpieczna?
– Tak.
Zobaczyłam, jak gwałtownie obraca głowę – wyczuł w moim głosie kłamstwo. Nie spojrzałam mu jednak w oczy.
– A teraz złapmy paru Uzdrowicieli.
Przez całą krótką drogę do niewielkiego szpitala Ian był milczący i zamyślony.
Sądziłam, że drugie zadanie będzie trudniejsze i niebezpieczniejsze. Plan zakładał, że – o ile okoliczności będą temu sprzyjać – postaram się wywabić z budynku jednego lub dwóch Uzdrowicieli pod pretekstem udzielenia pomocy rannemu przyjacielowi, który został w aucie. Stara sztuczka, ale w sam raz na ufnych, niczego niepodejrzewających Uzdrowicieli.
Tymczasem okazało się, że nie muszę nawet wchodzić do środka. Kiedy wjechałam na parking, dwoje Uzdrowicieli w średnim wieku ubranych w fioletowe fartuchy akurat wsiadało do samochodu. Najwyraźniej udawali się do domu po skończonej zmianie. Ich auto było zaparkowane za rogiem od wejścia. Wkoło nie było nikogo innego.
Ian kiwnął sztywno głową.
Zatrzymałam furgonetkę tuż obok ich samochodu. Spojrzeli na mnie zaskoczeni.
Otworzyłam drzwi i zsunęłam się z fotela. Głos miałam bliski płaczu, a twarz wykrzywioną wyrzutami sumienia. Ułatwiło mi to zadanie.
– Przyjaciel leży w środku – nie wiem, co mu się stało. Zareagowali tak, jak się spodziewałam, czyli natychmiastową troską.
Pospieszyłam na tyły auta, żeby otworzyć im drzwi, a oni tuż za mną. Jared czekał już po drugiej stronie z chloroformem. Odwróciłam wzrok.
Wszystko trwało zaledwie parę sekund. Jared wciągnął nieprzytomne ciała do samochodu, a Ian zatrzasnął drzwi. Zerknął jeszcze na moje spuchnięte od łez oczy, po czym usiadł na miejscu kierowcy.
Złapał mnie za dłoń.
– Przykro mi, Wando. Wiem, że to dla ciebie trudne.
– Tak. – Nie miał pojęcia jak bardzo ani z jak wielu powodów.
Ścisnął mi palce.
– Ale przynajmniej dobrze nam poszło. Jesteś prawdziwym amuletem.
Poszło za dobrze. Oba zadania wykonaliśmy zbyt gładko, zbyt szybko. Los mnie poganiał.
Ian wyjechał z powrotem na autostradę. Po paru minutach ujrzałam w oddali znajomy świetlisty szyld. Wzięłam głęboki oddech i otarłam oczy.
– Ian, mogę cię o coś prosić?
– O co tylko chcesz.
– Mam ochotę na fast food.
Zaśmiał się.
– Nie ma sprawy.
Zamieniliśmy się na parkingu miejscami, potem podjechałam do okienka, żeby złożyć zamówienie.
– Co chcesz? – zapytałam Iana.
– Nic. Wystarczy mi, że popatrzę, jak robisz coś tylko dla siebie. To chyba pierwszy raz.
Nie uśmiechnęłam się. W pewnym sensie był to dla mnie pożegnalny posiłek – ostatnie życzenie skazańca. Wiedziałam, że już więcej nie zobaczę cywilizacji.
– Jared, a ty?
– To samo co ty, dwa razy.
Zamówiłam więc trzy cheeseburgery, trzy paczki frytek i trzy shaki truskawkowe.
Kiedy już dostałam jedzenie, zamieniłam się znowu miejscami z Ianem; on prowadził, a ja mogłam jeść.
– Fu! – powiedział, widząc, że zanurzam frytkę w shake’u.
– Powinieneś spróbować. Pycha. – Poczęstowałam go frytką w grubej truskawkowej polewie.
Wzruszył ramionami i wziął ją ode mnie. Wrzucił do ust i zaczął żuć.
– Ciekawe.
Zaśmiałam się.
– Melanie też uważa, że to obrzydliwe. – Właśnie to było powodem, dla którego w ogóle wyrobiłam sobie kiedyś ten zwyczaj. Uśmiechałam się teraz na myśl, jak bardzo potrafiłam sobie wtedy sama uprzykrzać życie, byle tylko zrobić jej na złość.
Читать дальше