Nie wierzę, że królowa by go zabiła, gdyby wiedziała, że spłodził dziecko. Dzieci są drogocenne, a wszystko, co się rozmnaża, co przekazuje dalej krew, należy chronić.
Cieszyłam się ze spotkania z nim, ale wiedziałam, że jeśli on tu jest, to muszą też być fotoreporterzy. Szczerze mówiąc, byłam zaskoczona, że jeszcze nie jesteśmy oślepieni fleszami. Księżniczka Meredith zaginęła na trzy lata, a teraz wraca do domu, cała i zdrowa. Moja twarz przez lata zdobiła okładki gównianych pisemek; poszukiwania Jedenastej Amerykańskiej Księżniczki dorównywały poszukiwaniom Elvisa. Nie wiedziałam, kto i jakim sposobem uchronił mnie przed atakiem mediów, ale byłam mu za to wdzięczna.
Rzuciłam swoją podręczną torbę pod nogi Doyle’a i pobiegłam do Galena. Porwał mnie w ramiona i pocałował. – Kopę lat, Merry. – Trzymał mnie nad ziemią.
Nigdy nie lubiłam, kiedy moje stopy zwisały bezwładnie. Objęłam go nogami w pasie, a on przeniósł ręce z mojej talii na uda.
Rzucałam się Galenowi w ramiona, odkąd sięgam pamięcią. Po śmierci mojego ojca chronił mnie na dworze – chociaż będąc tak jak ja sidhe niepełnej krwi, nie miał dużo większej siły przebicia niż ja. To, co miał, to sześć stóp mięśni i umiejętność walki.
Oczywiście kiedy porywał mnie w ramiona, gdy miałam siedem lat, nie było pocałunków ani pieszczot. Mając niewiele ponad sto lat, Galen był jednym z najmłodszych królewskich strażników Andais. Różnica siedemdziesięciu lat między nami to dla sidhe tyle co nic.
Jego sweter był głęboko wycięty w serek, ukazując włosy na piersi. Były zielone jak włosy na jego głowie, ale ciemniejsze, niemal czarne. Sweter był miękki, przylegał do ciała. Jego skóra była biała, ale sweter rzucał na nią odcień bladej zieleni, tak że wydawała się albo perłowobiała, albo lekko zielona, w zależności od tego, jak padało światło.
Jego oczy były zielone kolorem młodej wiosennej trawy, bardziej podobne do ludzkich oczu niż moje. Reszty nie da się opisać słowami. Kochałam go, od kiedy skończyłam jakieś czternaście lat, a mimo to nie jego wybrał mi ojciec na małżonka. Dlaczego? Po prostu Galen był zbyt miły. Nie znał się na dworskich rozgrywkach na tyle dobrze, żeby mój ojciec był pewien, że przy jego boku nic mi się nie stanie. Mówił wtedy, kiedy milczenie byłoby mądrzejsze. Była to jedna z tych rzeczy, które u niego uwielbiałam jako dziecko, i których się bałam, będąc nieco starsza.
Tańczył ze mną po całym korytarzu w takt muzyki, którą słyszał tylko on, choć mnie również wydawało się, że ją słyszę, gdy patrzyłam mu w oczy.
– Cieszę się, że cię widzę, Merry.
– Wiem – odparłam.
Zaśmiał się bardzo ludzkim śmiechem. Już sama wesołość Galena czyniła go wyjątkowym, ale dla mnie był wyjątkowy nie tylko z tego powodu.
Nachylił się, szepcząc mi wprost do ucha: – Obcięłaś włosy. Swoje piękne włosy.
Złożyłam delikatny pocałunek na jego policzku. – Odrosną.
Kręciło się wokół nas ledwie kilku reporterów. Ale większość z nich miała aparaty fotograficzne. Zdjęcia członków rodziny królewskiej, szczególnie jeśli robili coś niezwykłego, zawsze cieszyły się wzięciem. Pozwalaliśmy im pstrykać zdjęcia, ponieważ nie mogliśmy ich powstrzymać. Używanie magii przeciwko nim było, wedle orzeczenia Sądu Najwyższego, naruszeniem wolności prasy. Wielu reporterów, którzy zwykle pisali o sidhe, miało zdolności nadprzyrodzone. Wiedzieli, kiedy używało się na nich magii. I nagle lądowało się w sądzie. Rozpatrzmy to w świetle Pierwszej Poprawki…
Istoty magiczne przyjęły dwie różne taktyki wobec reporterów. Niektórzy z nas po prostu nigdy nie dawali im sposobności znalezienia czegoś interesującego, publicznie zachowując się bardzo przyzwoicie. Galen i ja stosowaliśmy inną taktykę. Otóż od czasu do czasu podrzucaliśmy im jakiś kąsek. Jakąś błahostkę, byle tylko nie szukali bardziej sensacyjnego materiału. Coś przekonującego i ciekawego. Ta druga taktyka cieszyła się poparciem królowej Andais. Przez ostatnie trzydzieści lat robiła ona wszystko, by tylko zainteresowanie jej dworem nie malało; praktycznie przez całe moje życie. Reporterzy towarzyszyli więc mnie i ojcu, gdy wyjeżdżaliśmy na majówki. Nie opuścili również moich zaręczyn z Griffmem. Nie mogło być mowy o prywatnym życiu, jeśli królowa postanowiła, że będzie ono publiczne.
Ktoś odchrząknął i zobaczyłam, że za Galenem stoi Barinthus. O ile Galen wyglądał wyjątkowo, o tyle Barinthus – obco. Jego włosy miały kolor morza, oceanu. Turkus Morza Śródziemnego; lazur Pacyfiku; szary błękit jak ocean przed sztormem, wpadający w granat, który był prawie czarny w miejscach, gdzie woda płynie głęboka i mętna jak krew śpiących olbrzymów. Kolory zmieniały się z każdym dotknięciem światła, mieszając się ze sobą, jak gdyby to nie były w ogóle włosy. Jego skóra była tak alabastrowobiała jak moja. Jego oczy były błękitne, ale źrenice – czarne. Wiedziałam, że miał przezroczystą błonę, która powlekała jego oczy, kiedy był pod wodą. To on nauczył mnie pływać, gdy miałam pięć lat. A poza tym bardzo mi się podobało, że mógł podwójnie mrugnąć okiem.
Był wyższy od Galena, miał prawie siedem stóp wzrostu, jak przystało na boga. Na czarny garnitur narzucił królewski błękitny płaszcz. Oprócz tego miał na sobie jedwabną błękitną koszulę ze stójką. Wyglądał w tym wszystkim olśniewająco. Włosy pozostawił rozpuszczone i powiewały swobodnie dookoła niego jak drugi płaszcz. Wiedziałam, że ktoś inny, prawdopodobnie moja ciotka, wybrał za niego to ubranie. Pozostawiony samemu sobie Barinthus włożyłby dżinsy i T-shirt.
Galen i Barinthus byli dwoma najczęstszymi gośćmi w domu mojego ojca, gdy przebywaliśmy wśród ludzi. Barinthus był prawdziwą potęgą wśród sidhe; wywodził się ze Starego Dworu. Sidhe ciągle szeptały o ostatnim pojedynku, jaki stoczył długo przed moim przyjściem na świat. Utopił wówczas swojego przeciwnika, mimo że nigdzie w pobliżu nie było wody. Podobnie jak mój ojciec, nigdy nie godził się na pojedynek, jeśli nie miał się on toczyć na śmierć i życie. W innym wypadku szkoda mu było czasu.
Galen pozwolił mi zsunąć się na ziemię. Podeszłam do Barinthusa, trzymając obie ręce wyciągnięte w geście powitania. Wyjął ostrożnie ręce z kieszeni płaszcza, trzymając je lekko zaciśnięte, dopóki nasze dłonie się nie spotkały. Miał błonę pławną między palcami i był z tego powodu drażliwy, odkąd w latach pięćdziesiątych jakiś reporter nazwał go „człowiekiem-rybą”. Trudno uwierzyć, że ktoś niegdyś czczony jako bóg morza, mógł poczuć się zawstydzony komentarzem dwudziestowiecznego pismaka, ale tak było. Barinthus nigdy tego nie zapomniał.
Tę błonę mógł niemal całkowicie wciągnąć, jeśli nie chciał jej używać. Mógł ją jednak również wyciągnąć i wtedy pływał jak… hm… ryba. Nie był to jednak komplement, który należało wypowiadać przy nim na głos.
Ujął moje dłonie i pochylił się, aby złożyć na moim policzku kulturalny, acz znaczący pocałunek. Odwzajemniłam mu się tym samym. Barinthus publicznie zawsze zachowywał dystans. Jego życie prywatne nie było na sprzedaż i nawet sama królowa nie mogła na niego wpłynąć w tym względzie. Bogowie, nawet ci upadli, powinni być traktowani z pewnym szacunkiem. Tamten reporter z lat pięćdziesiątych, ten, który umieścił człowieka-rybę we wszystkich światowych serwisach informacyjnych, zginął w nie wyjaśnionych okolicznościach, płynąc żaglówką po Missisipi, jeszcze tego samego lata. Woda po prostu uniosła się i uderzyła w łódź, zeznali świadkowie. Najdziwniejsza rzecz, jaką widzieli w życiu.
Читать дальше