Dwadzieścia minut później byłam już gotowa, choć miałam wciąż mokre włosy. Włożyłam granatowe spodnie, szmaragdowozieloną jedwabną bluzkę i granatowy żakiet dopasowany do spodni. Jeremy przyniósł mi parę czarnych czółenek na niskim obcasie i czarne pończochy. Ponieważ nie posiadałam żadnego innego rodzaju pończoch, nie protestowałam. Jeśli jednak chodzi o resztę… – Następnym razem, gdy będziesz mi wybierał ubranie, w którym będę uciekała, żeby ocalić życie, pomysł o butach do biegania. Czółenka, niezależnie od tego, na jak niskim obcasie, nie nadają się do tego.
– Nigdy nie miałem problemów z eleganckimi butami – odparł. Siedział, nie bez wdzięku, na jednym z kuchennych krzeseł o twardych oparciach. Dzięki niemu krzesło wyglądało na wygodne. Jeremy panował nad sobą, w ten napięty sposób, który przez niektórych zwany bywa kocim. Zresztą, gdy patrzyłam na Jeremy’ego, od razu przychodziło mi do głowy skojarzenie z kotem. Tylko że koty nie przybierają póz. Po prostu są. Jeremy natomiast był zdecydowanie upozowany i próbował udawać beztroskę – bez powodzenia.
– Przepraszam, że zapomniałem twoich brązowych szkieł kontaktowych. Ale nie wydaje mi się, żeby były konieczne. Zresztą, lubię naturalny kolor twoich oczu. Są jak zielone klejnoty, zachwycające. Pasują do bluzki, a przy tym są bardzo ludzkie. Chociaż włosy, jak na mój gust, powinny być bardziej rude, mniej, kasztanowe.
– Rude włosy rzucają się w oczy, nawet w tłumie. Osłona osobista powinna pomagać ukryć to, czym się wyróżniasz.
– Znam wiele istot magicznych, które używają osłony tylko po to, żeby być piękniejszymi, bardziej atrakcyjnymi, oryginalnymi.
Wzruszyłam ramionami. – To ich problem. Ja nie potrzebuję reklamy.
Wstał. – Przez cały ten czas nawet nie podejrzewałem, że jesteś sidhe. Miałem cię za istotę magiczną, która ukrywa się z jakichś powodów, nie domyśliłem się prawdy. – Stał za stołem, z opuszczonymi rękami. Cały czas był spięty.
– To ci nie daje spokoju, prawda?
Skinął głową. – To niby ja jestem tym wielkim czarodziejem. Powinienem przejrzeć cię przez iluzję. A może to też jest iluzja? Czyżbyś była lepszym ode mnie czarodziejem? Czy skrywasz swoje magiczne zdolności? – Po raz pierwszy poczułam jego moc. To mogła być tylko osłona. To mógł być jednak początek czegoś większego.
Stanęłam twarzą do niego, rozsunęłam stopy, opuszczając ręce tak jak on. Wezwałam swoją własną moc, powoli, ostrożnie. Gdybyśmy byli rewolwerowcami, wyjąłby broń, ale nie wycelowaną. Wciąż starałam się trzymać swoją broń w kaburze. Po tym wszystkim nie powinnam chyba ufać nikomu, ale jakoś nie mogłam sobie wyobrazić, by Jeremy był moim wrogiem.
– Nie mamy na to czasu, Jeremy.
– Myślałem, że mogę cię traktować, jakby nic się nie zmieniło, ale nie potrafię. Muszę wiedzieć.
– Co wiedzieć?
– Muszę wiedzieć, jak wiele z ostatnich trzech lat było kłamstwem. – Poczułam jego potężną moc, wypełniającą tę wąską przestrzeń, która była jego aurą. Wpompował w swoją osłonę bardzo dużo mocy. Naprawdę bardzo dużo.
Moja osłona była zawsze na miejscu, gotowa do podniesienia. Tworzyłam ją odruchowo. Do tego stopnia, że większość ludzi, nawet bardzo wrażliwych, myliło osłonę z moim normalnym poziomem mocy. To znaczyło, że zetknęłam Jeremy’ego z osłoną nastawioną na pełną moc. Nie musiałam już nic do tego dodawać. Moja osłona była lepsza od jego, to fakt. Z drugiej strony, jeśli chodzi o moje ofensywne zaklęcia, to, cóż, widziałam Jeremy’ego w akcji. Nigdy nie przeszedł przez moją osłonę, ale ja też nigdy nie zdołałabym w jakikolwiek sposób mu zagrozić. Chyba że za pomocą broni. Miałam nadzieję, że do niczego takiego nie dojdzie.
– Czy wciąż zamierzasz mnie zawieźć na lotnisko, czy może zmieniłeś zdanie, gdy brałam prysznic? – spytałam.
– Wciąż zamierzam cię zawieźć na lotnisko – odparł. Dla większości sidhe magia ma barwę lub kształt. Ja nigdy nie potrafiłam jej zobaczyć. Mogłam ją jednak wyczuć. Jeremy wypełniał cały pokój energią, którą wsączył w swoją osłonę.
– I co odkryłeś?
– Jesteś sidhe. Jesteś Unseelie sidhe. Od tego już tylko krok do sluaghów. – Jeremy powiedział to ze szkockim akcentem. Nigdy nie słyszałam, żeby zapomniał o swoim akcencie Amerykanina znikąd. To mnie zdenerwowało, ponieważ jednym z większych powodów do dumy każdej sidhe jest zachowanie swojego oryginalnego akcentu, jakikolwiek by był.
– W czym widzisz problem? – Wydawało mi się, że wiem, dokąd to wszystko zmierza. Byłam już prawie pewna walki.
– Unseelie budują wszystko na oszustwie. Nie można im zaufać.
– Nie jestem godna zaufania, Jeremy? Czy trzy lata przyjaźni znaczą dla ciebie mniej niż jakieś stare bajki?
Na jego twarzy pojawił się wyraz zgorzknienia. – To nie są stare bajki. – Jego akcent ponownie stał się silniejszy. – Byłem wyrzutkiem jako chłopiec. Dwór Seelie nie raczył zwracać na mnie uwagi. Co innego Dwór Unseelie, on przygarnia każdego.
Uśmiechnęłam się, zanim zdążyłam się powstrzymać. – Nie każdego. – Nie sądzę, żeby Jeremy wyczuł ironię w moich słowach.
– Nie, nie każdego. – Był tak wściekły, że zaczęły mu się trząść ręce. Właśnie miałam zapłacić rachunek za od wieków trwającą krzywdę. Nie po raz pierwszy. Zapewne też nie po raz ostatni, ale miałam już tego dosyć. Nie mieliśmy na to wszystko czasu.
– Przykro mi, że moi przodkowie cię skrzywdzili, Jeremy, ale to się stało, zanim się urodziłam. Przez większość mojego życia Dwór Unseelie był względnie cywilizowany. Ma nawet swojego rzecznika prasowego.
– Żeby rozpowszechniać kłamstwa – powiedział z silnym, gardłowym akcentem.
– Chcesz zobaczyć moje blizny? – Podniosłam bluzkę i pokazałam mu bliznę o kształcie ręki, którą miałam na żebrach.
– Złudzenie – powiedział, ale jego głos zabrzmiał niepewnie.
– Możesz dotknąć, jeśli chcesz. Osłona oszukuje wzrok, ale nie dotyk, nie dotyk innej istoty magicznej. – Tylko częściowo odpowiadało to prawdzie, ponieważ mogłam użyć osłony, żeby oszukać wszystkie zmysły, nawet zmysły innej istoty magicznej, ale to była rzadka zdolność i mogłam się założyć, że Jeremy uwierzył mi. Czasami lepiej skłamać, niż powiedzieć prawdę.
Podszedł do mnie wolno, nieufność malowała się na jego twarzy. Wstrzymałam oddech, widząc ten wyraz, twarzy. Przyglądał się bliźnie, ale powstrzymał się od jej dotykania. Wiedział, że najbardziej potężna magia sidhe uaktywnia się poprzez dotyk, co znaczyło, że wiedział o sidhe więcej, niż podejrzewałam.
Westchnęłam i splotłam palce na czubku głowy. Bluzka opadła na bliznę, ale Jeremy mógł ją przecież unieść. Przyglądał mi się, podchodząc. Dotknął zielonego jedwabiu, ale patrzył w moje oczy przez długi czas, zanim podniósł go, jakby usiłował przejrzeć moje myśli. Moja twarz powróciła jednak do tego dobrze znanego, uprzejmego, odrobinę znudzonego, pustego wyrazu, który do perfekcji opanowałam na dworze. Mogłam patrzeć na przyjaciół, którzy byli torturowani albo zagłębić w kimś nóż z tym samym wyrazem twarzy. Nie przetrwałbyś na dworze, gdyby twarz wyrażała twoje uczucia.
Jeremy podnosił bluzkę powoli, nie spuszczając wzroku z mojej twarzy. W końcu spojrzał w dół. Starałam w ogóle się nie ruszać, żeby go nie spłoszyć. Byłam wściekła, że Jeremy Grey, mój przyjaciel i szef, traktuje mnie, jakbym była nie wiem jak niebezpieczna. Gdyby tylko wiedział, jak bezbronna byłam!
Читать дальше