Wiedziałam jednak, że sama siebie oszukuję. Koniuszki jego palców otarły się o moje plecy, a podskoczyłam, jakby mnie uderzył. Wciąż ukrywałam twarz w dłoniach. Nie byłam gotowa na to, żeby znów na niego spojrzeć.
– To nie są blizny po oparzeniach, te na twoich ramionach, prawda?
Opuściłam ręce, ale oczy miałam zamknięte. – Nie.
– Po czym, w takim razie?
– Po jeszcze jednym pojedynku. Ktoś użył magii, żeby zmusić mnie do zmiany formy w połowie walki. – Usłyszałam, poczułam, jak Roane przysuwa się do mnie, ale nie próbował mnie już dotknąć. Byłam mu za to wdzięczna.
– Ale zmiana formy nie boli. To wspaniałe uczucie.
– Może dla roane’a, lecz nie dla nas. Zmiana formy jest okupiona cierpieniem, to tak, jakby wszystkie twoje kości nagle połamały się i zrosły na nowo. Nie mogę sama zmieniać formy, ale widziałam to u innych. Jesteś bezbronny, gdy się to odbywa.
– Ten, z którym walczyłaś, próbował cię w ten sposób rozproszyć.
– Tak. – Otworzyłam oczy i wpatrzyłam się w ciemne okno. Odbijał się w nim Roane. Siedział zaraz za mną, jego ciało błyszczało blaskiem księżyca. Blask moich oczu był na tyle silny, że nawet z tej odległości można było dojrzeć ich trzy barwy: szmaragd, nefryt i złoto. Nawet oczy Roane’a błyszczały – na ciemnym miodowym brązie widać było błyszczący brąz. Do twarzy było mu z magią.
Wyciągnął do mnie ręce, a moje ciało napięło się. Przejechał dłonią po bliznach. – Jak powstrzymałaś go przed zamienieniem cię w coś innego?
– Zabiłam go. – W oknie ujrzałam, jak oczy Roane’a otwierają się szeroko, poczułam też, że jego ciało się napina.
– Zabiłaś sidhe?
– Ale one są nieśmiertelne.
– Zapewniam cię, że jestem śmiertelna. Wiesz, jaki jest jedyny sposób, by zabić nieśmiertelną sidhe?
Nagły błysk zrozumienia pojawił się w jego oczach. – Trzeba zmieszać krew nieśmiertelnego z krwią śmiertelnika.
– No właśnie.
Usiadł blisko mnie, ze skrzyżowanymi nogami, ale mówił do mojego odbicia, a nie dokładnie do mnie. – Ale to jest bardzo specyficzny rytuał. Nie można zmieszać krwi przez przypadek.
– Rytuał pojedynku zobowiązuje uczestników do walki na śmierć i życie. Unseelie sidhe przed walką mieszają swoją krew.
Otworzył oczy jeszcze szerzej. – Ci, z którymi walczyłaś, po napiciu się twojej krwi stali się śmiertelni.
– Tak.
– Czy wiedzieli o tym?
Uśmiechnęłam się. Nie mogłam się opanować. – Nie, dopóki Arzhul nie zginął od ciosu mojego sztyletu.
– Musiałaś stoczyć z nim ciężką walkę, gdy próbował zmienić twoją formę. To duże zaklęcie dla sidhe.
Potrząsnęłam głową. – Popisywał się. To nie znaczy, że chciał mnie zabić. Najpierw chciał mnie upokorzyć. Zmiana formy drugiej sidhe jest dowodem na to, że ma się silniejszą od niej moc.
– Więc się popisywał – powiedział Roane. To zapewne miało być coś w rodzaju pytania o to, co stało się później.
– Pchnęłam go nożem. Mój ojciec uczył mnie, żeby nigdy nie marnować ciosów. Nawet jeśli wiesz, że twój przeciwnik jest nieśmiertelny, uderzaj, jakbyś miał zabić, bo takie ciosy ranią bardziej, nawet jeśli nie mogą zabić.
– Czy zabiłaś też tego, kto zranił cię tutaj? – Dotknął moich żeber.
Zadrżałam od jego dotyku, ale nie z bólu. – Nie, Rozenwyn wciąż żyje.
– Więc dlaczego nie zabiła ciebie? – Przebiegł ręką do mojej talii, po czym przyciągnął mnie do siebie. Pozwoliłam sobie na chwilę odpoczynku w jego ramionach, w cieple jego ciała.
– Dlatego, że jej pojedynek odbył się po pojedynku z Arzhulem i kiedy zraniłam ją nożem, wystraszyła się. Nie zabiła mnie.
Potarł swoim policzkiem o mój i oboje ujrzeliśmy mieszankę barw, gdy nasze skóry się zetknęły. – To był ostatni pojedynek – powiedział.
– Nie – odparłam.
Pocałował mnie w policzek, bardzo delikatnie. – Nie?
– Nie, był jeszcze jeden. – Odwróciłam do niego twarz. Musnął mnie wargami.
– Co się stało? – Wypowiedział to pytanie gorącym oddechem prosto w moje usta.
– Bleddyn początkowo należał do Dworu Seelie, zanim zrobił coś tak okropnego, że nikt o tym nie chciał mówić, i poszedł na wygnanie. Był jednak tak potężny, że od razu zainteresował się nim Dwór Unseelie. Jego prawdziwe imię wymazano i stał się Bleddynem. To imię dawno temu oznaczało wilka albo banitę. W ten sposób podkreślano, że jest wyjęty spod prawa nawet na Dworze Unseelie.
Roane pocałował mnie w szyję, tam gdzie puls bił tuż pod skórą. Mój puls przyspieszył od tego delikatnego dotyku. Podniósł głowę i zapytał: – Dlaczego stał się wyjęty spod prawa? – Potem zaś wrócił do całowania mojej szyi.
– Miał napady straszliwej wściekłości bez powodu. Gdyby nie to, że był otoczony przez nieśmiertelnych, pozabijałby wszystkich, wszystko jedno: wrogów czy przyjaciół.
Roane całował teraz moje ramię, potem rękę. Zatrzymał się tylko po to, by powiedzieć: – Tylko napady wściekłości? – Potem zniżył głowę i zaczął całować, aż doszedł do zgięcia mojej ręki. Podniósł ją, tak że mógł zamknąć usta na delikatnej skórze zgięcia mojej ręki. Zaczął ssać nagle i ostro moją skórę, zęby zagłębił w niej na tyle, by mnie zabolało, na tyle, by spowodować, że sapnęłam. Roane’owi nie chodziło o to, żeby sprawiać mi ból, ale był czułym kochankiem i wiedział, co lubię, tak jak ja wiedziałam, co lubi on. Nagle nie mogłam się skoncentrować na mówieniu.
Uniósł głowę, zostawiając prawie idealny odcisk swoich małych ostrych zębów. Nie rozerwał skóry. Nigdy nie potrafiłam nakłonić go, by zaszedł tak daleko. Zadowolił się zrobieniem śladu na moim ciele.
– Czy tylko napady wściekłości, czy coś jeszcze czyniło Bleddyna tak niebezpiecznym? – spytał.
Chwilę się zastanawiałam. Usiadłam przed nim. – Jeśli chcesz usłyszeć tę historię, musisz być grzeczny.
Położył się na boku, jedną rękę podłożywszy pod głowę jak poduszkę. Widziałam, jak mięśnie poruszają się pod jego błyszczącą skórą. – Myślałem, że jestem.
Potrząsnęłam głową. – Przez ciebie się zapomnę. Nie chcesz tego.
– Tej nocy chcę ciebie, Merry. Całą ciebie, bez osłony, bez tajemnic. – Usiadł, przybliżając się tak bardzo do mojej twarzy, że odruchowo chciałam się cofnąć, ale złapał mnie za ramię. – Chcę być tym, czego potrzebujesz tej nocy.
Potrząsnęłam głową. – Nie wiesz, o co prosisz.
– Może i nie, ale jeśli chcesz mieć wszystko, to teraz właśnie jest ta noc. – Złapał mnie za drugie ramię, podnosząc nas oboje na kolana, jego palce wbiły się we mnie tak mocno, że wiedziałam, że jutro będę miała siniaki. Ten jeden pełen siły ruch sprawił, że serce zaczęło mi szybciej bić. – Żyję od wieków, Merry. Jeśli któreś z nas jest dzieckiem, to ty, nie ja. – Jego słowa były gwałtowne. Nigdy nie widziałam go tak zdecydowanego.
Mogłam powiedzieć: „Sprawiasz mi ból”, ale po części sprawiało mi to przyjemność, więc zamiast tego powiedziałam: – Pierwszy raz cię takiego widzę.
– Wiedziałem, że masz swoją osobistą osłonę nawet wtedy, gdy ze sobą jesteśmy, ale nigdy nie przypuszczałem, jak bardzo się ukrywasz. – Potrząsnął mną dwa razy, tak mocno, że omal nie powiedziałam mu, że mnie to boli. – Nie ukrywaj nic przede mną. – Pocałował mnie, napierając na moje wargi, tak że gdybym ich nie otworzyła, zraniłby mnie zębami. Popchnął mnie na łóżko, ale to mi się już nie podobało. Lubiłam ból, nie gwałt.
Читать дальше