Leżał na boku, z jedną ręką wyciągniętą do mnie. Popatrzyłam na jego twarz. Oczy miał rozszerzone i pełne strachu. A potem futro pokryło jego twarz i resztę ciała i opuścił rękę.
Usiadłam na łóżku, wyciągając do niego ręce, wiedząc, że nic nie mogę zrobić. Na podłodze leżała foka. Wielka, rudawa foka, spoglądająca na mnie brązowymi oczami Roane’a. Mogłam tylko patrzeć. Brakowało mi słów.
Foka ruszyła niezdarnie w stronę łóżka, potem na przedzie zwierzęcia ukazał się szew i Roane wyszedł ze środka.
Wstał, zsuwając z ramion swoją nową skórę. Popatrzył na mnie, na jego twarzy malowało się zdziwienie. Płakał, choć nie przypuszczam, by zdawał sobie z tego sprawę.
Podeszłam do niego i dotknęłam jego skóry, jakby chcąc się przekonać, czy faktycznie tam jest. Objęłam go i moje ręce wyczuły, że jego plecy pokryte są skórą tak delikatną i doskonałą, jak reszta jego ciała. Blizny po podpaleniu zniknęły.
Wsunął skórę z powrotem, zanim zdołałam znaleźć odpowiednie słowa. Foka spojrzała na mnie, obeszła pokój wokół w niezręcznych, prawie wężowych ruchach, potem Roane znów wynurzył się spod skóry. Odwrócił się do mnie i zaczął się śmiać.
Chwycił mnie za uda, unosząc ponad swoją głowę, owijając nas oboje foczą skórą. Tańczył ze mną po całym pokoju, podczas gdy łzy płynęły po jego twarzy. Ja również płakałam i śmiałam się równocześnie.
Roane runął na łóżko, kładąc mnie na swojej skórze. Nagle poczułam się zmęczona, straszliwie zmęczona. Musiałam wziąć prysznic i stąd wyjechać. Nie świeciłam już. Byłam prawie pewna, że mogę już zbudować osłonę. Ale nie byłam w stanie utrzymać oczu otwartych. W całym swoim życiu tylko raz się upiłam i film mi się urwał. Teraz czułam się tak samo. Byłam bliska utraty przytomności z powodu Łez Branwyna albo zbyt wielkiej ilości magii.
Zasnęliśmy w swoich ramionach, owinięci skórą. Ostatnia rzecz, jaka by mogła przyjść mi do głowy, to że mogę znajdować się w niebezpieczeństwie. Skóra była ciepła, tak ciepła jak ramiona, którymi otaczał mnie Roane, i wiedziałam, że jest ona żywa, że jest nim. Zapadłam w ciemność otulona ciepłem Roane’a, jego magią i miłością.
– Merry, Metry – usłyszałam łagodny głos. Dłoń pogłaskała mój policzek, pogładziła moje włosy. Odwróciłam się, tuląc się do niej i otworzyłam oczy. Włączone było jednak górne światło i oślepiło mnie na kilka chwil. Zasłoniłam dłonią oczy i odwróciłam się na bok, chowając twarz w poduszkę.
– Zgaś to światło – powiedziałam.
Poczułam, że łóżko się rusza i chwilę później krąg jasności ponad poduszką zgasł. Uniosłam głowę i zobaczyłam, że pokój jest prawie całkowicie ciemny. Ja i Roane zasnęliśmy niedługo przed świtem. Na dworze powinno być już jasno. Usiadłam i rozejrzałam się po ciemnym pokoju. Nie byłam zaskoczona widokiem Jeremy’ego stojącego przy kontakcie. Nie szukałam też Roane’a. Wiedziałam, gdzie był. W oceanie. Wypróbowywał właśnie swoją nową skórę. Zostawił mnie. Zapewne powinnam się czuć zraniona, ale jakoś dziwnie nie byłam. Oddałam Roane’a jego pierwszej miłości, oceanowi.
Stare przysłowie mówi: nigdy nie stawaj pomiędzy faerie i jej magią. Roane był w objęciach swej ukochanej, lecz to nie ja nią byłam. Mogliśmy się już nigdy więcej nie spotkać, a mimo to rozstaliśmy się bez pożegnania. Wiedziałam jednak, że jeśli będę kiedyś potrzebowała czegoś, co będzie mógł mi dać, wystarczy, że pójdę na brzeg oceanu i zawołam, a przybędzie. Tylko jednym nie mógł mnie obdarzyć: miłością. Kochałam go, choć on mnie nie. Szczęściara ze mnie.
Uklękłam naga na pogniecionym prześcieradle, spoglądając na ciemne okno. – Jak długo spałam?
– Jest piątek, ósma wieczorem.
Podniosłam się z łóżka. – O mój Boże.
– Zdaje się, że od dawna nie powinno cię tu być.
Popatrzyłam na niego.
Stał przy drzwiach. Trudno było to dojrzeć w ciemności, ale zapewne był ubrany w jeden ze swoich zwykłych garniturów, nienagannie skrojony, niewielki i elegancki. Wyczuwałam w nim jednak dziwne napięcie, jakby chciał powiedzieć coś innego, coś bardziej bezpośredniego, albo może coś jeszcze wiedział. Coś złego.
– Co się stało?
– Jeszcze nic – odparł.
Wpatrzyłam się w niego. – A co, twoim zdaniem, się stanie? – Nie mogłam wyzbyć się podejrzliwości w głosie.
Jeremy zaśmiał się. – Nie martw się, nikomu nic nie mówiłem, ale jestem pewien, że policja – tak. Nie wiem, dlaczego się do tej pory ukrywałaś, ale jeśli ukrywasz się przed sluaghami, to jesteś w niezłych kłopotach.
„Sluagh” to było obraźliwe określenie pomniejszych istot magicznych z Dworu Unseelie. Tylko gdy inna Unseelie mówiła „sluagh”, nie była to śmiertelna zniewaga.
– Jestem księżniczką Unseelie. Dlaczego miałabym się przed nimi ukrywać?
Oparł się plecami o ścianę. – To dopiero pytanie, prawda?
Nawet po drugiej stronie pogrążonego w mroku pokoju mogłam wyczuć ciężar jego spojrzenia, jego intensywność. Nieuprzejme było zadawać istocie magicznej tak bezpośrednie pytania, ale cóż, wiedział, co robi. Te pytania bez odpowiedzi zawisły w powietrzu pomiędzy nami.
– Bądź dobrą dziewczynką i weź prysznic. – Podniósł z podłogi torbę. – Przyniosłem ci rzeczy. Na dole czeka van z Ringo i Utherem. Zawieziemy cię na lotnisko.
– Wiele ryzykujecie, pomagając mi.
– Więc się pospiesz.
– Nie mam paszportu.
Rzucił na łóżko małe papierowe zawiniątko. To był pakunek z dokumentami, który przykleiłam pod siedzeniem mojego samochodu. Dawał mi nową tożsamość.
– Skąd wiedziałeś?
– Ukrywałaś się przed ludzkimi władzami i swoimi… krewnymi przez trzy lata. Nie jesteś głupia. Wiedziałaś, że prędzej czy później wpadną na twój trop, więc musiałaś być przygotowana na nagłą ucieczkę. Następnym razem ukryj to w innym miejscu. To było jednym z pierwszych, do jakich zajrzałem.
Popatrzyłam na pakunek, a potem na niego. – To nie wszystko, co znajdowało się pod siedzeniem.
Rozpiął marynarkę jak model na wybiegu, pokazujący koszulę i krawat. Tylko że on pokazał rewolwer wsadzony za pasek od spodni. Był to jedynie niewyraźny ciemny kształt odcinający się od bieli koszuli, ale wiedziałam, że to moja dziewięciomilimetrowa LadySmith. Z jednej z kieszeni wyjął dodatkowy magazynek. – Pudełko z dodatkowymi nabojami jest w torbie z twoimi ubraniami – powiedział. Położył broń na pakunku i stanął po drugiej stronie łóżka.
– Wyglądasz na zdenerwowanego.
– A nie powinienem być?
– Denerwujesz się z mojego powodu. Czyżby członkowie rodziny królewskiej robili na tobie aż takie wrażenie? – Wpatrzyłam się w jego twarz, usiłując coś z niej wyczytać, ale nie zdołałam. Coś ukrywał.
Podniósł lewą rękę. – Łzy Branwyna długo działają. Weź prysznic.
– Nie czuję już mocy zaklęcia.
– To dobrze, ale i tak weź prysznic.
Popatrzyłam na niego. – Nie przeszkadza ci, że widzisz mnie nagą?
– To dlatego właśnie Ringo i Uther zostali na dole. Na wszelki wypadek.
Uśmiechnęłam się do niego i złapałam się na tym, że chcę do niego podejść, skrócić trochę ten bezpieczny dystans, jaki nas dzielił. Nie pragnęłam Jeremy’ego, ale miałam ochotę się przekonać, jak bardzo na niego działam. To nie w moim stylu prowokować przyjaciół. Wrogów – owszem, ale nie przyjaciół. Czy to były pozostałości poprzedniej nocy, czy też Łzy działały na mnie mocniej, niż myślałam? Nie zawracałam sobie tym dłużej głowy. Po prostu odwróciłam się i poszłam do łazienki. Szybki prysznic i na lotnisko.
Читать дальше