Trzymał dłoń nad moją skórą. Błyszczałam białym, zimnym światłem, jak księżyc za szybą. Gdy poruszył dłonią nad moim białym ciałem, bursztynowy blask jego dłoni zmienił się w jasno-żółty. – Co mogę z tym zrobić?
Patrzyłam, jak przesuwa dłoń, uważając, by nie dotknąć mojej skóry. – Nie wiem. Każda sidhe jest inna. Mamy różne zdolności. Tak jakby różne odcienie tej samej barwy.
Położył rękę na bliźnie na moich żebrach, pod lewą piersią. Zabolało, jak ukłucie artretyzmu, gdy jest zimno, tyle że nie było zimno. Odsunęłam jego dłoń od znamienia. To był idealny odcisk dłoni, większej od dłoni Roane’a, dłuższej, ze szczuplejszymi palcami. Był brązowy i wznosił się odrobinę nad moją skórą. Blizna robiła się czarna, kiedy moje ciało błyszczało.
– Co ci się stało? – spytał.
– Miałam pojedynek.
Chciał dotknąć blizny jeszcze raz, ale złapałam go za rękę, sprawiając, że nasze ciała przysunęły się do siebie, tak że jego bursztynowy blask zbladł pod wpływem mojego białego. To było takie uczucie, jakby nasze ręce stapiały się razem, a ciała pochłaniały nawzajem. Wyrwał rękę, przykładając ją do swojej piersi, ale na dłoni miał olejek i to nie pomogło. Roane wciąż nie rozumiał, że to był dopiero przedsmak tego, co to znaczy być sidhe.
– Każda sidhe ma moc w dłoni. Niektóre mogą leczyć przez dotyk. Niektóre zabijać. Sidhe, z którą walczyłam, położyła dłoń na moich żebrach. Połamała je, przedarła się przez mięśnie i usiłowała dotrzeć do serca.
– Pokonała cię – powiedział.
– Pokonała, ale udało mi się ujść z życiem, a to zawsze było dla mnie najważniejsze.
Roane zasępił się. – Wyglądasz na zmartwioną. Wiem, że było ci dobrze. Skąd ta zmiana nastroju? – Przesunął palcem po mojej twarzy, a blask był mocniejszy tam, gdzie dotykał. Odwróciłam od niego twarz.
– Jest już za późno, żeby uratować ciebie, ale nie za późno, żeby uratować mnie.
Poczułam, że kładzie się obok mnie i trochę się odsunęłam. Spojrzałam na niego z odległości kilku cali.
– Uratować przed czym, Merry?
– Nie mogę ci powiedzieć dlaczego, ale muszę wynieść się stąd jeszcze tej nocy, nie z mieszkania, a z miasta.
Spojrzał zaskoczony. – Dlaczego?
Potrząsnęłam głową. – Gdybym ci powiedziała, byłbyś w jeszcze większym niebezpieczeństwie, niż jesteś.
Pogodził się z tym i nie naciskał więcej. – Czy mogę ci jakoś pomóc? – spytał.
Uśmiechnęłam się, a potem roześmiałam. – Nie mogę jechać na lotnisko, świecąc jak księżyc, a nie nałożę osłony, dopóki olejek nie przestanie działać.
– Jak długo to może potrwać? – spytał.
– Nie wiem. – Popatrzyłam w dół na jego obwisłego penisa. Zwykle szybko odzyskiwał siły. Ale wiedziałam coś, czego on nie wiedział. Tej nocy, podobało mu się to czy nie, byłam sidhe, a co za tym idzie…
– Jaką moc ma twoja dłoń? – spytał. Trochę czasu minęło, zanim odważył się zadać to pytanie. Musiało naprawdę zależeć mu na poznaniu odpowiedzi.
Usiadłam. – Nie mam żadnej. Zasępił się. – Powiedziałaś, że każda sidhe ma. Skinęłam głową. – To jeden z pretekstów, których używano, żeby mi odmówić.
– Odmówić czego?
– Wszystkiego. – Przebiegłam dłonią wzdłuż jego ciała. Bursztynowy blask podążał za moim dotykiem jak ogień, kiedy dmucha się w niego, żeby go rozniecić. – Stopienie się naszych dłoni było jednym z pobocznych efektów mocy. Całe nasze ciała mogą zrobić to samo.
Podniósł brwi.
Położyłam rękę na jego członku. Ledwie zareagował, ale gdy wlałam w niego moc, natychmiast stwardniał, natychmiast stał się gotowy. Roane jęknął i usiadł, wyślizgując mi się z dłoni. – To było aż za dobre. To prawie bolało.
Skinęłam głową. – Tak.
Roześmiał się nerwowo. – Mówiłaś, że nie masz mocy w dłoni.
– Nie mam, ale pochodzę od pięciu różnych bóstw płodności. Mogę przywracać ci siły przez całą noc, tak szybko i tak często, jak tylko będziemy chcieć. – Zbliżyłam do niego swoją twarz. – Tej nocy jesteś jak dziecko. Nie masz nad tym władzy. Ale ja mam. Mogę wracać ci siły wciąż na nowo, aż go zatrzesz i będziesz mnie błagać, żebym przestała.
Przywarł plecami do łóżka, gdy przysuwałam się do niego, aż wreszcie popatrzył na mnie szeroko rozwartymi oczami. Jego kasztanowe włosy rozlały się dookoła twarzy. Tej nocy miały prawie taką samą barwę, jak moje… prawie.
– Jeśli to zrobisz – wydyszał – ty też będziesz poobcierana.
– A jeśli nie jestem jedyną sidhe w tym pokoju? Pomyśl, co możemy ci zrobić. Nie będziesz mógł nas powstrzymać. – Ostatnie słowa powiedziałam prosto do jego półotwartych ust. Kiedy zaczęłam go całować, podskoczył, jakby go to bolało.
Cofnęłam się na tyle, żeby widzieć jego twarz. – Boisz się mnie.
Przełknął. – Owszem.
– To dobrze. Zaczynasz rozumieć, co powołałeś do życia w tym pokoju. Za moc trzeba płacić, tak jak i za przyjemność. Przywołałeś obie, a gdybym była inną sidhe, zapłaciłbyś za to drogo. – Patrzyłam, jak przerażenie malujące się na twarzy wypełnia jego oczy. Sprawiało mi to przyjemność. Lubiłam tę granicę, która oddziela strach od seksu. Nie taki ogromny strach, gdy naprawdę nie jesteś pewien, czy ujdziesz z życiem, ale mniejszy, kiedy ryzykujesz, że będzie cię bolało, że będziesz krwawił, ale nie dzieje się nic, z czego nie mógłbyś się wyleczyć, nic, czego byś nie chciał. Istnieje ogromna różnica między zabawą a okrucieństwem. Okrucieństwo to nie moja specjalność.
Popatrzyłam na Roane’a i zapragnęłam przesunąć paznokciami po jego idealnym ciele, zatopić w nim zęby i poznaczyć krwią w różnych miejscach. Większość ludzi nie lubi przemocy, nawet łagodnej. Ja przede wszystkim starałam się słuchać swoich instynktów. Przychodzi moment, kiedy albo godzisz się z tym, kim jesteś, albo skazujesz siebie na to, żeby być nieszczęśliwy przez resztę swoich dni. I tak inni będą usiłowali cię unieszczęśliwić, nie próbuj ich wyręczać. Lubiłam seks, w którym było miejsce na trochę bólu, trochę krwi, trochę strachu, ale Roane nie podzielał moich upodobań. Ranienie go nie przyniosłoby mu przyjemności, a ja nie chciałam go torturować. Nie byłam sadystką. Roane nie wiedział nawet, jakie miał szczęście, że nie byłam. Rzecz jasna, miałam jeszcze inne pragnienia.
Pragnęłam JEGO, pragnęłam go tak bardzo, że nie mogłam przewidzieć, czy będę ostrożna. A jeśli nie byłabym ostrożna, Roane mógłby przypłacić to w najlepszym razie urazem psychicznym. Nawet teraz, gdy przez tę jedną noc był sidhe, nie mogłam się zupełnie nie kontrolować. To wciąż ja za to wszystko odpowiadałam, byłam tą, która mówiła, co mamy, a czego nie mamy robić. Tą, która mówiła, jak daleko to wszystko może zajść. Męczyło mnie już pociąganie za sznurki. Miałam kogoś, za kogo byłam odpowiedzialna. Nie chciałam martwić się tym, czy zranię kochanka. Chciałam, aby mój kochanek był w stanie obronić się sam, tak żebym mogła robić to, czego naprawdę chciałam. Czy to aż tak wiele?
Spojrzałam znów na Roane’a. Leżał na plecach, z jedną ręką pod głową, a drugą na brzuchu. Strach zniknął z jego twarzy, pozostało jedynie pożądanie. Nie miał pojęcia, jak straszne rzeczy mogą go spotkać w ciągu najbliższych kilku godzin, jeśli nie będzie wystarczająco ostrożny.
Ukryłam twarz w dłoniach. Nie chciałam być ostrożna. Chciałam mieć wszystko, co dzięki magii mogłam zdobyć tej nocy. Do diabła z konsekwencjami. Może jeśli zraniłabym go naprawdę mocno, Roane nie wspominałby tego później jak czegoś wspaniałego. Może nie byłby to dla niego cudowny sen. Może bałby się tego jak koszmaru. Cichy głosik w mojej głowie mówił, że to nie byłoby takie złe. Sprawić, żeby bał się wspomnienia tego, co było między nami, naszego dotyku, naszej magii, sprawić, żeby nie chciał już nigdy poczuć na swoim ciele dotyku rak sidhe. Mały ból teraz, żeby ochronić go od wiecznego cierpienia później.
Читать дальше