Eileen wzięła mnie na stronę. – Co ty planujesz, Meredith?
– Czy praktykujesz nauki tajemne? – spytałam.
– Jestem prawniczką, nie czarownicą.
– Więc tylko patrz. Samo się wyjaśni. – Odsunęłam się od niej i wróciłam do Alvery. Stanęłam na tyle blisko, żeby go dotknąć. Na palcach powinnam mieć olejek, ale trochę go mogło się zetrzeć. Chciałam, żeby zaklęcie podziałało, więc przesunęłam palcami po swoich piersiach, gdzie olejku wciąż było najwięcej. Łzy Branwyna miały długi okres trwałości. Wyciągnęłam dłoń w stronę twarzy Alvery.
Cofnął się.
Podniosłam brwi, z ręką zawisłą w powietrzu. – Powiedziałeś, że mogę cię dotknąć.
Skinął głową. – Przepraszam, to był odruch. – Zbliżył się do mnie o krok, ale tak wymanewrował, żebyśmy oboje byli widoczni dla naszej publiczności po drugiej stronie lustra. Wyraźnie powstrzymywał się przed wzdrygnięciem. Nie byłam pewna, czy nie chciał, żebym go dotykała, dlatego że byłam sidhe, czy dlatego, że myślał, iż zabiłam kogoś za pomocą magii, czy też z jakichś innych tajemniczych gliniarskich powodów.
Przesunęłam palcami po jego ustach, aż zaczęły błyszczeć jak od pomadki. Jego oczy rozszerzyły się. Wyglądał na lekko oszołomionego. Odsunęłam się od niego, a on wyciągnął do mnie ręce, po czym sam się powstrzymał. Skrzyżował ręce na piersi i usiłował coś powiedzieć, ale zrezygnował i tylko potrząsnął głową.
Podeszłam do swojego krzesła i usiadłam na nim. Założyłam nogę na nogę. Sukienka była tak krótka, że błysnęłam koronkowym wykończeniem pończoch. Alvera zauważył to. Chłonął wzrokiem każdy ruch moich rąk, gdy poprawiałam sukienkę. Widziałam pulsującą żyłę na jego szyi, rozszerzone oczy, półotwarte usta, podczas gdy próbował zapanować nad sobą – wszystko to było bardzo podniecające. Dużo mnie kosztowało, żeby utrzymać się w ryzach, nie skrócić dystansu między nami i nie wykonać pierwszego ruchu. Wciąż byłam bezpieczna za runami Jeremy’ego, ale i tak ostatkiem sił powstrzymałam się przed rzuceniem się na niego.
Eileen Galan patrzyła na nas, a na jej twarzy pojawił się wyraz zmieszania. – Przegapiłam coś?
Alvera po prostu patrzył na mnie, obejmował sam siebie rękami, jakby bał się poruszyć, a nawet powiedzieć choć słowo, ze strachu, że każdy ruch sprawi, że przekroczy granicę i wpadnie prosto w moje ramiona.
– Tak, przegapiłaś coś – odpowiedziałam jej.
– Co?
– Łzy Branwyna – rzekłam cicho.
Alvera zamknął oczy, zaczął się lekko chwiać.
– Dobrze się pan czuje, detektywie? – spytała Eileen. Otworzył oczy i odparł: – Tak, jest mi… – spojrzał na mnie
– …dobrze. – I wtedy ostatnia bariera puściła. Na jego twarzy pojawiła się panika, jakby nie mógł uwierzyć w to, co przyszło mu do głowy.
Nie wiem, jak długo mógł tam stać, ale moja cierpliwość tej nocy już się skończyła. Przebiegłam koniuszkami palców po białych, lśniących wzgórkach swoich piersi i to było wszystko, czego było trzeba.
Alvera przemierzył pokój w trzech susach, złapał mnie za ramiona i postawił. Był prawie stopę wyższy ode mnie i musiał się pochylić, ale poradził sobie. Przycisnął te swoje całuśne usteczka do moich i pierwsze ich skosztowanie obróciło ochronne zaklęcie Jeremy’ego w perzynę. Nagle stałam się żywym, pulsującym pragnieniem. Moje ciało chciało dokończyć to, czego wcześniej mu odmówiono. Całowałam go, jakbym chciała go zjeść, mój język zagłębił się w jego ustach. Moje pokryte olejkiem ręce pieściły jego twarz. Im więcej olejku było na nim, tym mocniejsze stawało się zaklęcie. Trzymając mnie w pasie, podniósł mnie do poziomu swoich oczu, tak że nie musiał się schylać.
Otoczyłam go nogami w pasie i poczułam go przez warstwy ubrań, które nas oddzielały od siebie. Moje ciało pulsowało i wyrwałam się z pocałunku nie po to, by nabrać powietrza, a po to, by krzyknąć.
Przycisnął mnie do krawędzi stołu, pocierając o mnie kroczem. Był za wysoki, więc uniósł się na ramionach, jakby robił pompkę, trzymając wciąż ciało przyciśnięte do mojego.
Popatrzyłam do góry i w końcu napotkałam spojrzenie jego oczu. Były pociemniałe, tą ciemnością, która zwykłe napływa do oczu mężczyzny dopiero wówczas, gdy ubrania są ściągnięte i nie ma odwrotu. Wyciągnęłam mu koszulę ze spodni, strzelając w powietrze guzikami i odsłaniając jego pierś i brzuch. Podniosłam się, jakbym robiła brzuszki, tak że mogłam lizać jego tors, przebiegać dłońmi po jego płaskim brzuchu. Usiłowałam dostać się za jego spodnie, ale pasek uniemożliwił mi to.
Nagle w pokoju zaroiło się od mundurowych i funkcjonariuszy po cywilnemu. Ściągnęli ze mnie Alverę, a on zaczął się z nimi bić. Musieli go przygnieść do podłogi. Krzyczał bez słów.
Leżałam na stole, z sukienką zadartą do pasa, a moje ciało było tak pełne krwi i pożądania, że nie mogłam się ruszyć. Byłam wściekła, wściekła, że nas powstrzymali. Wiedziałam, że to było głupie. Nie chciałam uprawiać seksu w sali przesłuchań na oczach wszystkich, a mimo to… wciąż byłam wściekła i wciąż tego pragnęłam.
Przy stole stanął młody policjant w mundurze. Starał się na mnie nie patrzeć, ale w końcu nie wytrzymał. Tak łatwo było mi złapać go za rękę, wetrzeć Łzy w pulsujący punkt na jego przegubie. Jego krew zawrzała pod moim dotykiem i pochylił się nade mną, zaczął mnie całować, zanim ktokolwiek zdążył zauważyć, co się dzieje. – Jezu, Riley, nie dotykaj jej! – krzyknął ktoś. Ręce pochwyciły Rileya, odciągając go od moich ust, moich rąk. Sięgnęłam po niego, siadając, krzycząc: – Nie! – Zaczęłam schodzić ze stołu, żeby podejść do jednego z nich, kiedy następny detektyw złapał mnie za ramiona, zmuszając, żebym siedziała na krawędzi stołu. Popatrzył w dół na swoją rękę, jakby moja naga skóra parzyła. – O mój Boże – wyszeptał cicho.
Zanim pochylił się i mnie pocałował, zdążył jeszcze krzyknąć: – Dajcie tu jakieś policjantki! – Później dowiedziałam się, że ten średniej budowy, łysawy mężczyzna o silnych dłoniach i muskularnym ciele to porucznik Peterson. Musieli założyć mu kajdanki, żeby wyprowadzić go z sali.
Zostałam przygnieciona przez policjantki, tak że nie mogłam się ruszać. Kilka z nich miało ten sam problem co policjanci-mężczyźni. Dla odmiany jeden z mężczyzn mógł mnie dotykać bez problemu. Nie ma to jak ujawnić swoje preferencje seksualne w pracy!
Sprowadzili Jeremy’ego, żeby jeszcze raz utkał zaklęcie ochronne. W końcu uspokoiłam się, ale do nikogo się nie odzywałam. Jeremy zapewnił mnie, że pogada z ludźmi z wydziału narkotyków, chociaż jest stuprocentowo pewien, że policjanci, którzy byli ze mną w tej sali, sami to zrobią, bo na własnej skórze przekonali się, jak niebezpieczne są Łzy Branwyna.
Roane, który po mnie przyszedł, na rękach miał chirurgiczne rękawice, więc mógł mnie dotykać bez problemu. Na głowę naciągnął mi marynarkę, żeby ludzie mnie nie poznali. Policjanci wyprowadzili nas tylnym wyjściem. Jak dotąd media nie zorientowały się, że wyszłam z ukrycia. Ale ktoś z komisariatu albo z karetki pogotowia mógł zacząć mówić: dla pieniędzy albo przez przypadek. To tylko kwestia czasu. Ciekawe, kto wygra w tym wyścigu i znajdzie mnie pierwszy: brukowce czy Straż Królowej. Gdyby wszystko było ze mną w porządku, wsiadłabym w samochód i wyjechała z tego stanu jeszcze tej nocy albo złapała pierwszy lepszy samolot. Szkopuł w tym, że nie wszystko było ze mną w porządku. Roane wziął mnie do swojego mieszkania, bo było położone bliżej niż moje. Nic mnie nie obchodziło, gdzie jesteśmy, dopóki nie wzięłam prysznica. Musiałam zmyć Łzy ze swojego ciała albo się kochać. Wiedziałam, że w przeciwnym razie zwariuję. Wolałam wziąć prysznic. Dopiero później uświadomiłam sobie, że Roane wolałby seks.
Читать дальше