Umilkł, czekając cierpliwie, aż jego słuchacz rozważy tę opowieść. Walker miał nieobecne spojrzenie.
– A zatem można tego dokonać? Można wejść do Paranoru, nawet jeśli nie istnieje już w czterech krainach?
Coglin powoli pokręcił głową.
– Zwykły człowiek tego nie dokona. – Zmarszczył brwi. – Ty może tak. Jeśli będziesz miał do pomocy magię Czarnego Kamienia Elfów.
– Być może – zgodził się bez zapału Walker. – Jaką magię posiada Kamień Elfów?
– Nie wiem więcej niż ty – odpowiedział cicho Coglin.
– Nie wiesz nawet, gdzie można go znaleźć? Albo kto go ma?
Coglin potrząsnął głową.
– Nic nie wiem.
– Nic – w głosie Walkera pobrzmiewała gorycz. Zamknął na chwilę oczy, aby odgrodzić się od tego, co poczuł. Kiedy je otworzył, wyzierała z nich rezygnacja. – Z tego, co zrozumiałem, oczekujesz, że przyjmę wyzwanie Allanona, aby odnaleźć niewidzialny Paranor i przywrócić władzę druidów. Mogę to uczynić jedynie, znajdując najpierw Czarny Kamień Elfów. Ale ani ty, ani ja nie wiemy, gdzie on jest lub kto go posiada. Poza tym jestem zakażony trucizną Asphinxa i powoli obracam się w kamień. Umieram! Nawet gdybyś mnie przekonał do… – głos mu się załamał. Pokręcił głową. – Nie widzisz? Nie ma już czasu!
Coglin wyjrzał przez okno, kuląc się w swoich szatach.
– A gdyby był?
Walker roześmiał się głucho, a w jego głosie brzmiało zmęczenie.
– Nie wiem, Coglinie.
Starzec wstał z krzesła i przez długi czas w milczeniu przyglądał się Walkerowi.
– Wiesz – odezwał się w końcu i mocno splótł przed sobą dłonie. – Trwasz w swoim oporze, Walkerze. Nie chcesz przyjąć prawdy. W głębi serca rozpoznajesz tę prawdę, ale nie bierzesz jej pod uwagę. Dlaczego?
Walker patrzył na niego bez słowa.
Coglin wzruszył ramionami.
– Nie mam już nic więcej do powiedzenia. Odpoczywaj, Walkerze. Za dzień lub dwa wydobrzejesz na tyle, żeby wyjechać. Storowie zrobili wszystko, co mogli. Twoje uleczenie, jeśli masz być uleczony, musi przyjść z innego źródła. Zabiorę cię z powrotem do Hearthstone.
– Sam się uleczę – wyszeptał Walker. W jego głosie słychać było zdecydowanie, rozpacz i gniew.
Coglin nie odpowiedział. Zebrał tylko szaty wokół siebie i wyszedł z pokoju. Drzwi zamknęły się za nim po cichu.
– Zrobię to – słowa Walkera Boha zabrzmiały jak przysięga.
Podróż na południe z pustych połaci Smoczych Zębów do ukrytej w lasach wioski karłów, Culhaven, zajęła Morganowi Leah niemal trzy dni po wyruszeniu z Padisharem Creelem i tymi z Ruchu, którzy przeżyli. Podczas pierwszego dnia burze smagały góry, rozmywając górskie grzbiety i zbocza potokami deszczu. Zostawiły za sobą rozmokłe i śliskie szlaki i otuliły całą krainę warstwą szarych chmur i mgły. Drugiego dnia burze odeszły i przez chmury zaczęło przebijać słońce, ponownie osuszając ziemię. Trzeci dzień przyniósł ze sobą słońce już na dobre. Powietrze było ciepłe i pachnące, niosąc woń traw i kwiatów, a cała okolica rozjaśniła się kolorami pod czystym niebem, z którego wiatr przegonił chmury. Z leśnych kryjówek dochodziły leniwe odgłosy dzikich stworzeń.
Nastrój Morgana poprawiał się wraz z pogodą. Kiedy wyruszał, był przygnębiony i zniechęcony. Steff nie żył, zamordowany w katakumbach Występu, a Morgan pogrążył się w poczuciu winy wyrastającym z bezpodstawnego, ale nie dającego się odpędzić przekonania, że mógł coś zrobić, żeby temu zapobiec. Rzecz jasna, nie wiedział, co by to mogło być. To Teel zabiła Steffa i mało brakowało, a zabiłaby również Morgana. Ani Steff, ani on do ostatniej chwili nie wiedzieli, że Teel jest kimś zupełnie innym, niż wygląda; że nie jest dziewczyną, w której zakochał się karzeł, ale cieniowcem, którego jedynym celem było zniszczenie ich podczas wyprawy w góry. Morgan żywił pewne podejrzenia, nie miał jednak żadnych dowodów na ich słuszność aż do chwili, kiedy się ujawniła. Wtedy jednak było już za późno. Jego przyjaciele z Vale – Par i Coll Ohmsfordowie zniknęli, uciekając po ataku w Tyrsis, i od tamtej pory nikt ich nie widział. Występ, twierdza członków Ruchu, został przejęty przez armie federacji, a Padishara i jego wyjętych spod prawa towarzyszy ścigano w górach na północy. Wciąż nie było wiadomo, gdzie znajduje się Miecz Shannary, na którego poszukiwanie wszyscy tu przybyli. Tygodnie poszukiwań talizmanu, starań, aby rozwikłać zagadkę miejsca, w którym został ukryty, mrożących krew w żyłach starć i ucieczek przed federacją i cieniowcami, nieustających rozczarowań i udaremnionych planów poszły na marne.
Ale Morgan Leah nie załamywał się łatwo i po dniu pochmurnych rozmyślań nad tym, co minęło i już się nie zmieni, raz jeszcze odzyskał ducha. W końcu był teraz weteranem w bojach z ciemiężcami jego rodzinnej ziemi. Przedtem był czymś niewiele bardziej znaczącym od uprzykrzonego komara dla tej garstki urzędników federacji, która zarządzała jego górzystą krainą i prawdę mówiąc, nigdy nie dokonał czegoś, co miałoby większy wpływ na wydarzenia w czterech krainach. Ponosił minimalne ryzyko i takie też osiągał rezultaty. Ale teraz wszystko się zmieniło. Przez ostatnie kilka tygodni podróżował do Hadeshornu na spotkanie z duchem Allanona, przyłączył się do poszukiwań Miecza Shannary, stoczył bitwę z federacją i cieniowcami i uratował życie Padisharowi i jego banitom, ostrzegając ich przed Teel, zanim zdradziła ich po raz ostatni. Był świadom, że dokonał czegoś wartościowego i znaczącego.
A miał zamiar zrobić coś jeszcze.
Złożył przecież Steffowi obietnicę. Kiedy przyjaciel leżał umierający, Morgan przysiągł, że pojedzie do Culhaven, do sierocińca, gdzie dorastał Steff, i ostrzeże babcię Elizę i cioteczkę Jilt, że są w niebezpieczeństwie. Babcia Eliza i cioteczka Jilt – jedyna rodzina, jaką Steff kiedykolwiek miał, jedyni krewni, jakich opuścił. Nie zostawi ich na pastwę losu. Jeśli Teel zdradziła Steffa, równie dobrze mogła zdradzić jego rodzinę. Morgan musi im pomóc bezpiecznie uciec.
Ta obietnica dawała góralowi nowe poczucie sensu i celu i jak nic innego pomogła mu wydobyć się z depresji. Rozpoczął podróż rozczarowany. Wlókł się niespiesznie, przygnębiony pogodą i pogrążony w ponurych rozmyślaniach. Ale trzeciego dnia otrząsnął się zarówno ze skutków aury, jak i przygnębienia. Postanowienie podniosło go na duchu. Zaprowadzi babcię Elizę i cioteczkę Jilt z Culhaven w jakieś bezpieczne miejsce, a potem powróci do Tyrsis i odnajdzie Ohmsfordów. Nie zaprzestanie poszukiwań Miecza Shannary. Znajdzie sposób, aby uwolnić Leah i całe cztery krainy od federacji i cieniowców. Żyje przecież i wszystko jest możliwe. Wędrował, pogwizdując i nucąc pod nosem. Pozwalał promieniom słońca ogrzewać twarz, odpędzając od siebie zniechęcenie i wątpliwości we własne siły. Czas najwyższy zabrać się do działania.
Jak zwykle w czasie wędrówki, tak i teraz jego myśli skupiły się na utraconej mocy Miecza Leah. Ciągle jeszcze nosił pozostałości strzaskanej broni przypięte do pasa, ochraniane pochwą, którą sam zrobił. Myślał o mocy, którą mu ofiarowała, i jak się czuł, kiedy tej mocy zabrakło – jak gdyby nigdy już nie miał być całością. Mimo to jednak jakaś maleńka cząstka magii wciąż tkwiła w Mieczu. Udało mu się przywołać ją do życia w katakumbach Występu, kiedy unicestwił Teel. Zostało jej jeszcze dosyć, aby uratować mu życie.
Gdzieś w głębi duszy, w miejscu, gdzie mógł je ukryć i nie musiał walczyć z zarzutem nieprawdopodobieństwa, żywił mocne przekonanie, że pewnego dnia magia Miecza Leah znowu będzie należała do niego.
Читать дальше